W pierwszej kolejce PKO BP Ekstraklasy w 2025 roku Lechia Gdańsk zremisowała 1:1 z Motorem Lublin. Biało-Zieloni pokazali, że zimowe treningi przyniosły efekty, a kluczowe role odegrali zawodnicy wracający po dłuższej nieobecności.

1. Odmienione oblicze

Gdyby sobotnie spotkanie odbywało się w rundzie jesiennej, Lechia przegrałaby je z kretesem. Bo czy w którejkolwiek z pierwszych 19 kolejek udało się odwrócić losy meczu w końcówce? W Lublinie Biało-Zieloni znaleźli się po raz kolejny w dobrze sobie znanej sytuacji. Utrata gola w 78. minucie po dobrej grze wcześniej nie jest bowiem czymś nowym dla ekipy z Gdańska, która zazwyczaj gorzej kończyła większość starć. Tym razem było jednak inaczej. Odpowiedź na bramkę Bartosza Wolskiego była natychmiastowa. Podopieczni Johna Carvera rzucili się do ataku, co poskutkowało wywalczonym rzutem karnym, zamienionym ostatecznie na wyrównujące trafienie.

Każdym kolejnym meczem angielski szkoleniowiec przekonuje do siebie coraz bardziej, udowadniając, że nie jest trenerem z przypadku. Chociaż jeszcze za wcześnie, by z całą pewnością stwierdzać, że jego pobyt w Gdańsku przyniesie sukcesy, udało mu się wpłynąć pozytywnie na cały zespół. Biało-Zieloni wrócili do ofensywnego i odważnego stylu grania, a co najważniejsze, znów cechuje ich pewność siebie, której tak brakowało jesienią. Od początku było wiadomo, że Lechia to zespół, który w normalnych warunkach nie powinien walczyć o utrzymanie, ale brakowało potwierdzenia tego na boisku. Wydaje się, że powoli uda się to zmienić.

2. Dwójka z przodu - powrót do przeszłości

W obecnej piłce rzadko spotyka się zespoły, które grają ustawieniem 4-4-2. Z perspektywy wielu taki system jest przestarzały i nieefektywny. Tymczasem John Carver otwarcie przyznał na konferencji po spotkaniu z Motorem, że wychował się na takim sposobie grania, a także stara się dopasować pomysł taktyczny do drużyny. Takie podejście do tematu przyniosło wymierne efekty. Zarówno Tomasz Bobcek, jak i Bogdan Wjunnyk pokazali, że nie przeszkadza im dzielenie się przestrzenią w ataku. Słowak zresztą zanotował bardzo udany powrót do gry po kilku miesiącach, a jego praca przysłużyła się całemu zespołowi. Na brak okazji nie mogli narzekać chociażby Maksym Chłań i Camilo Mena.

Także Ukrainiec nie miał problemów z odnalezieniem się w nowym ustawieniu. Jesienią długimi chwilami bywał osamotniony z przodu, przez co trudno mu było stwarzać zagrożenie w ataku. Teraz dostał prezent w postaci Bobcka, którego obecność kreuje Wjunnykowi więcej miejsca i daje okazje do współpracy. Lechiści stworzyli sobie 1.88 xG, co trzeba uznać za bardzo dobry wynik, tym bardziej, że nie udało im się zaliczyć podobnego rezultatu w tej statystyce od 25 października i remisu 3:3 z Piastem. Jeżeli utrzymają tę tendencję w kolejnych starciach, kibice nie będą mogli narzekać na zbyt małą liczbę bramek.

3. Magiczny numer 7

A skoro o konfrontacji z Piastem mowa, nie sposób nie wspomnieć piłkarza, który był bohaterem zarówno październikowego, jak i ostatniego meczu. Camilo Mena, bo o nim mowa, podobnie jak Tomasz Bobcek pauzował przez dłuższy czas. Pozbawieni Kolumbijczyka Biało-Zieloni zdobyli w tym okresie zaledwie 2 bramki w 5 meczach. Skrzydłowy powrócił do składu na spotkanie w Lublinie i właściwie z miejsca udowodnił, że jest kluczową postacią zespołu. Wypracował rzut karny i sam zamienił go na gola, a do tego dołożył kilka dobrych akcji, ponownie przejmując stery formacji ofensywnej.

Kolumbijczyk, gdy tylko pojawia się na murawie, zawsze dba o to, by wnieść coś do spotkania. Potrafi stworzyć przewagę grą 1 na 1, ale też obsłużyć lepiej ustawionych kolegów, a do tego dokłada niezłą skuteczność pod bramką rywali. Dobrą informację dla kibiców stanowi też z pewnością fakt, że Mena wciąż nie doszedł do pełni formy i będzie się jeszcze rozkręcał. W czasie jego nieobecności brakowało kogoś, kto w pojedynkę mógłby odmieniać losy spotkań. Teraz skrzydłowy znów jest dostępny, a jego radość z gry rozlewa się na resztę drużyny. Jeżeli nie będą trapiły go urazy, odegra ważną rolę w batalii o utrzymanie.

4. Eksperymentalny środek dał radę

Przed starciem z Motorem sporym znakiem zapytania było to, jak spisze się środek pola. W meczu ze Śląskiem wykartkował się Rifet Kapić, a w sparingu z Polissią Żytomierz urazu doznał Iwan Żelizko. Obaj pomocnicy rozegrali najwięcej minut w sezonie 2024/2025, więc zastąpienie ich nie należało do łatwych wyzwań. Okazało się jednak, że Tomasz Neugebauer i Anton Tsarenko poradzili sobie z gospodarzami. Momentami udawało się nawet zdominować centralną strefę boiska, chociaż zdarzały się też momenty rozkojarzenia. Mimo wszystko ten nieoczywisty duet dał znak, że nie boi się trudnych zadań.

Na pochwałę zasłużył zwłaszcza Neugebauer, który wykonał dużo ciężkiej pracy w destrukcji. Tsarenko spisał się gorzej, ale i on potrafił wybiegać, co trzeba. Co najważniejsze, niewiele było momentów paniki, a struktura drużyny pozostawała w dobrym stanie właściwie do ostatniego gwizdka. Lechiści nie pozwolili się zepchnąć Motorowi do panicznej obrony, co już kilka razy w bieżącym sezonie kończyło się źle dla ekipy z Gdańska. Spotkanie z Lechem Poznań pokaże, czy jest to początek nowego trendu, ale już teraz widać, że John Carver chce jak najbardziej odciążyć linię obrony, do czego potrzebuje poukładanej pomocy.

5. Wykorzystane szanse

Sobotni mecz był też okazją dla kilku zawodników, by udowodnić swoją przydatność dla zespołu. Oprócz Tomasza Neugebauera pokazali się także Miłosz Kałahur czy Szymon Weirauch. Lewy obrońca ma przed sobą ważną rundę, bo póki co będzie podstawowym graczem na swojej pozycji po odejściu Conrado. Jeśli jednak będzie trzymał taki poziom jak w Lublinie, może sporo zyskać. Miał co prawda swój udział przy straconej bramce, ale zaliczył też kilka dobrych interwencji, a do tego dobrze współpracował z kolegami. Motor częściej grał jego stroną, licząc zapewne na to, że będzie słabszym ogniwem Lechii, jednak Kałahur postawił się i zanotował naprawdę porządne spotkanie.

Bardzo dobrze spisał się też Szymon Weirauch. Najlepszy młodzieżowiec września wrócił między słupki po raz pierwszy od meczu z Piastem i znowu stanowił pewny punkt drużyny. Nie był to może występ, który zostanie zapamiętany na lata, ale wychowanek Zagłębia wykorzystał swoją szansę i pokazał, że rywalizacja między nim, a Bogdanem Sarnawskim nie jest zakończona. Jeżeli dalej będzie dawał spokój w tyłach i poprawi grę nogami, czekają go długie lata gry na wysokim poziomie. Jego dyspozycja będzie szczególnie istotna w kontekście walki o utrzymanie, bo trzeba pamiętać, że Biało-Zieloni wciąż nie stanowią defensywnego monolitu.

źródło: własne