W sobotnim Meczu Przyjaźni, czyli potyczce Lechii Gdańsk ze Śląskiem, lepsi okazali się gospodarze. Nie było to porywające spotkanie, ale bramka Bogdana Wjunnyka pozwoliła Biało-Zielonym cieszyć się z pierwszego zwycięstwa od 84 dni.
1. Udany debiut Johna Carvera
Pierwszy mecz Johna Carvera w roli szkoleniowca był tym, który Lechia musiała wygrać, by dać sobie szansę w walce o utrzymanie. Ostatni raz ekipa z Gdańska zatriumfowała blisko 3 miesiące wcześniej, bo 14 września w starciu z Radomiakiem. Anglik na konferencji przed spotkaniem zapowiadał zmiany i budowanie nowego oblicza zespołu. Czy udało się zrealizować chociaż jeden z tych punktów? Prędzej ten drugi, bo jak przyznał sam szkoleniowiec po ostatnim gwizdku, nie był to porywający spektakl w wykonaniu Biało-Zielonych. Najważniejsze są jednak 3 punkty i zniwelowanie straty do bezpiecznego miejsca. Ekipa z Trójmiasta nie spędzi także zimy jako czerwona latarnia Ekstraklasy, co również należy traktować jako pewien sukces.
Co oczywiste, Carver ma przed sobą ogrom pracy. Na tle Śląska Lechiści wcale nie wyglądali lepiej. Momentami to goście kontrolowali grę i tworzyli sobie groźniejsze sytuacje. A przecież to drużyna z Wrocławia zamyka ligową stawkę! Okres świąteczny i późniejszy obóz przygotowawczy będą więc kluczowym okresem w walce o pozostanie zespołu z Gdańska w elicie. Nowy trener będzie czuł coraz większą presję, jeśli efekty jego zaangażowania nie znajdą odzwierciedlenia w tabeli. Na razie może udać się do domu w dobrym nastroju, ale musi pamiętać, że jedna jaskółka wiosny nie czyni.
2. Przełamanie z przodu
Mecz ze Śląskiem zakończył także inną niechlubną passę Biało-Zielonych. Udało się wpakować piłkę do siatki po raz pierwszy od czasu porażki z Cracovią, mającej miejsce 3 listopada. Tym razem gol dał jednak 3 punkty, chociaż zanim Bogdan Wjunnyk go zdobył, Lechiści zmarnowali kilka innych okazji. Mylili się między innymi Maksym Chłań czy Kacper Sezonienko, który trafił w... rękę jednego z rywali. Fenomenalną robotę przy bramce Ukraińca wykonał Dominik Piła i trzeba przyznać, że przy asyście do napastnika zachował się tak, jak rasowy skrzydłowy. To zresztą jego nominalna pozycja, więc można powiedzieć, że wrócił do tego, co lubi najbardziej.
Dało się zauważyć, że John Carver postawił na ofensywę, mając do dyspozycji tylko kilka jednostek treningowych z zespołem. Jak zauważył sam Wjunnyk, praca na treningach przyniosła efekty i więcej graczy atakowało szesnastkę rywali. Trzeba też wspomnieć o znakomitej dyspozycji graczy w bocznych sektorach. Tylko Kacper Sezonienko zanotował gorszy występ. Mogli się natomiast podobać Piła, Chłań, Kałahur i wprowadzony później Wójtowicz. Jeśli to ma być recepta na ukrycie nieobecności kontuzjowanego Camilo Meny, niech będzie. Oby Kolumbijczyk dołożył jeszcze więcej jakości po powrocie do zdrowia. Każdy gol w obecnej sytuacji liczy się podwójnie.
3. Na zero z tyłu, ale niepewnie
Po raz 3. w trwających rozgrywkach udało się zachować czyste konto. Nie jest to jednak zasługa defensorów, a raczej Bogdana Sarnawskiego. Goalkeeper rozegrał prawdopodobnie swoje najlepsze zawody w barwach Lechii i nie było na to lepszego momentu. Wygrał pojedynki z Żukowskim i Jasperem oraz bardzo dobrze zachował się w kilku innych sytuacjach. Koledzy z zespołu powinni pamiętać o jego postawie przy robieniu sobie świątecznych prezentów, bo to właśnie dzięki interwencjom Ukraińca mogą udać się na przerwę w lepszych nastrojach. A przecież spotkanie ze Śląskiem mogło się potoczyć inaczej.
Kilka razy zrobiło się niebezpiecznie. Najgroźniejsza okazja dla Śląska miała miejsce po... rzucie rożnym Lechii. Złe ustawienie Biało-Zielonych poskutkowało błyskawiczną kontrą, po której w sytuacji sam na sam Sarnawski wyczekał Jaspera. Podobnych momentów było więcej, bo John Carver postawił przede wszystkim na atakowanie, przez co duża część graczy ekipy z Gdańska podchodziła bardzo wysoko. Tym razem się upiekło, ale w kolejnych meczach może już nie być tak kolorowo. Lechiści są najgorszą obroną całej Ekstraklasy i to właśnie przez to zajmują 17. miejsce w ligowej tabeli. Żaden inny zespół nie stracił tyle goli.
4. Odwaga wróciła na Polsat Plus Arenę
Mimo wszystko, nie jest też tak, że Lechia rozegrała katastrofalne zawody z tyłu. Chociaż goście tworzyli sobie szanse, wynikały one z odwagi gdańszczan. I zupełnie szczerze, taką wersję Biało-Zielonych oglądało się dużo lepiej niż przestraszoną drużynę, przegrywającą spotkania z Cracovią, Pogonią i GKS-em i remisującą bezbramkowo w Kielcach. Już za kadencji Szymona Grabowskiego było widać, że Biało-Zieloni mają najwięcej do zaoferowania wtedy, gdy nie boją się stawić czoła swoim przeciwnikom. Owszem, zemściło się to wielokrotnie, gdy brakowało sił w końcówkach, ale przynajmniej dało się na to patrzeć.
Jednym z beneficjentów odważnej postawy Lechistów był na pewno Maks Chłań. Skrzydłowy w końcu miał więcej okazji do pokazania się pod polem karnym przeciwnika i pojedynkowania się z obrońcami. To właśnie on miał stanowić o sile zespołu, a w ostatnich tygodniach brakło mu okazji, by dać drużynie coś więcej. Zresztą każdy gracz w konfrontacji ze Śląskiem wyglądał dużo lepiej pod względem pewności siebie. Ta ekipa ma w swoim DNA grę do przodu i na tym musi opierać swoją tożsamość. Jeżeli Carver będzie potrafił to wydobyć z zawodników wiosną, wyniki powinny ulec dużej poprawie.
5. Zgoda buduje!
Bezsprzecznym highlightem sobotniego starcia byli kibice. Pech chciał, że obie drużyny potrzebowały rozpaczliwie punktów, ale nie przeszkodziło to fanom Lechii i Śląska we wspólnej zabawie na trybunach. Zapisany został kolejny rozdział najdłużej trwającej zgody w Polsce, co oczywiście wiązało się ze wspólną oprawą i przyśpiewkami. Kto wie, czy wspaniała atmosfera nie była jednym z czynników, który poprowadził Lechistów po zwycięstwo. Nie zabrakło również prezentów dla najmłodszych, które roznosił Biało-Zielony Mikołaj oraz głosu w sprawie obecnej sytuacji klubu z Gdańska.
Dostało się Paolo Urferowi i Kevinowi Blackwellowi. Kibice poświęcili im pierwsze kilka minut meczu, chociaż pewnie obaj panowie woleliby, żeby tak nie było. Ważnym momentem była także wizyta Szymona Grabowskiego w gnieździe. Były już szkoleniowiec Biało-Zielonych podziękował trybunom za ogromne wsparcie podczas swojej pracy w Lechii i osobiście zaintonował kilka przyśpiewek. To wszystko złożyło się na kolejny niezapomniany dzień w Gdańsku. Czy w przyszłym sezonie także będzie okazja na takie momenty? Na razie się na to nie zanosi, ale przecież nie od dziś mówi się, że "dopóki piłka w grze..."
źródło: własne