Lechia Gdańsk nie mogła wybrać gorszego momentu na pierwszą przegraną w 2025 roku. Ta przyszła bowiem w starciu z Puszczą Niepołomice, a więc bezpośrednim rywalem Biało-Zielonych w walce o utrzymanie w PKO BP Ekstraklasie. Czy maszyna Johna Carvera się zacięła?
1. Zacięcie w najgorszym możliwym momencie
O ile po meczu z Zagłębiem Lubin można było chwalić Lechistów za skuteczność i wykorzystanie swoich szans, tak starcie z Puszczą było festiwalem nieskuteczności z ich strony. Gdańszczanie zmarnowali aż 19 sytuacji bramkowych, oddając 7 strzałów w światło bramki, 6 niecelnych, a także dokładając 6 uderzeń zablokowanych przez rywali. Przy okazji Biało-Zieloni zaprzepaścili też 3 duże szanse. Chociaż to Lechia prowadziła grę, na listę strzelców wpisywali się piłkarze drużyny z Niepołomic. Pluć w brodę mogą sobie zwłaszcza Tomasz Bobcek, który z kilku metrów trafił w poprzeczkę, a także Bogdan Wjunnyk, który co prawda trafił do siatki, ale akcja zakończyła się sygnalizacją spalonego.
Z tego spotkania Lechiści powinni byli wyjść z przynajmniej jednym zdobytym golem, ale tak się nie stało. Co z tego, że częściej utrzymywali się przy piłce (65% do 35% w posiadaniu), skoro nie potrafili tego wykorzystać? To był pierwszy mecz pod rządami Johna Carvera, w którym Biało-Zieloni mieli futbolówkę przez większość czasu gry, jednak atak pozycyjny im nie służy. Puszcza mogła skupić się na przeszkadzaniu i to zrobiła, wykorzystując fakt szybkiego wyjścia na prowadzenie. Już po raz drugi w tym sezonie podopieczni Tomasza Tułacza pokazali ekipie z Gdańska, że mecze wygrywa się skutecznością, a nikt nie przyznaje punktów za styl. Tym bardziej w walce o utrzymanie.
2. Osamotniony Mena
Lechia wyglądała w niedzielnym meczu jak drużyna, z której ktoś wyssał całą energię. Jedynym motorem napędowym akcji Biało-Zielonych był Camilo Mena. Kolumbijczyk rozegrał całe spotkanie, chociaż wiadomo o jego problemach ze zdrowiem. John Carver widział jednak, że skrzydłowy to jedyny zawodnik na boisku, który faktycznie walczy o to, żeby wygrywać pojedynki i stwarzać zagrożenie. Problem w tym, że żaden z Lechistów nie potrafił wesprzeć jego poczynań ofensywnych i za nim nadążyć. W rezultacie Mena często ruszał na rywali samotnie, licząc, że przy odrobinie szczęścia uda mu się wepchnąć piłkę do siatki.
Niedzielne spotkanie wyglądało zupełnie inaczej od pozostałych pod wodzą Johna Carvera. Zabrakło dobrej współpracy z przodu, przez co Camilo pozostał w swoich atakach osamotniony. Sam Kolumbijczyk miał taki moment, że próbując przedryblować kilku obrońców Puszczy, wypuścił sobie futbolówkę zbyt daleko i ta opuściła boisko. Krzyknął wtedy z frustracją, bo nawet on nie był w stanie odmienić losów meczu. To niedobry znak przed nadchodzącymi kolejkami. W starciu z Rakowem będzie potrzeba kolektywnego wysiłku całego zespołu. Trudno bowiem oczekiwać, by sam skrzydłowy był w stanie rozmontować najlepszą obronę Ekstraklasy.
3. Defensywna katastrofa
Jeżeli z przodu Lechia wyglądała niemrawo, to trzeba się zastanowić, jak opisać to, co wyprawiała w grze obronnej. Obie bramki gości zostały zdobyte po katastrofalnych pomyłkach obrońców. Pierwsze trafienie to wynik nieporadności Miłosza Kałahura i Eliasa Olssona, natomiast rzut karny, który zamienił się w drugiego gola Puszczy, był już indywidualnym "popisem" Szweda. Tak naprawdę trudno w ogóle odgadnąć, jaki proces myślowy zaistniał, kiedy stoper wykonał spóźniony o lata świetlne wślizg we własnej szesnastce. Sprokurowana jedenastka w brutalny sposób przekreśliła nadzieje gdańszczan na jakiekolwiek punkty w tym spotkaniu. Pewnie można by było użyć dosadniejszych słów, ale czy jest sens pastwić się nad liderem defensywy Biało-Zielonych?
Po raz kolejny w tym sezonie okazało się, że chociaż gdańszczanie potrafią dać show w ataku, to kiedy przychodzi do bronienia, sprawy nie wyglądają już tak kolorowo. Trudno opisać Puszczę jako zespół nastawiony za popisy strzeleckie, ale ekipa z Niepołomic wpakowała w bieżącej kampanii aż 6 goli w dwóch spotkaniach przeciwko Biało-Zielonym. Lechia pozostaje drużyną z drugim najgorszym bilansem bramkowym w całej lidze i jeżeli sytuacja się nie zmieni, dalej będzie pozwalać rywalom na zbyt wiele. Strach pomyśleć, co może się stać, gdy podobnie słaby występ w obronie przytrafi się w starciu z lepszą ofensywą.
4. Zbyt krótki garnitur
Była 67. minuta meczu, kiedy John Carver posłał w bój Antona Tsarenko. Kwadrans później na boisku zameldował się Kacper Sezonienko. Tylu zmian przy niekorzystnym wyniku dokonał Anglik i jest to chyba najlepszy dowód na słabość kadry Lechii. Od kilku lat szkoleniowcy mogą dokonywać 5 roszad, ale nowy trener gdańszczan wykorzystał ten limit tylko raz - przeciwko Motorowi w Lublinie. Trudno mu się dziwić, bowiem skład Biało-Zielonych nie jest zbyt szeroki. Na palcach jednej ręki można policzyć przykłady z tego sezonu, gdy rezerwowi dawali coś zespołowi. Właściwie od początku rozgrywek mówi się o tym, że jedna czy dwie kontuzje mogą być problemem nie do przeskoczenia.
Carver musi polegać na podstawowej jedenastce, co stanowi problem w takich meczach, jak ten z Puszczą. W niedzielę aż prosiło się o zmianę ustawienia i pomysłu, ale nie było do tego wykonawców. Wszystko, co Anglik miał najlepszego, wyłożył na stół, ale goście zneutralizowali pierwszy garnitur Lechii. Czy coś można w tej kwestii zmienić w dalszej części sezonu? Owszem, na ławce wciąż są takie nazwiska jak Wendt, D'Arrigo czy Głogowski, ale albo są niewykorzystywani, albo zaliczają bezbarwne minuty. Do tego dochodzi kwestia zakazu transferowego, który pokrzyżował jakiekolwiek plany wzmocnień. Biało-Zieloni muszą więc rzeźbić z tego, co mają.
5. Mentalny sprawdzian
Piękny miesiąc miodowy Johna Carvera dobiegł końca w najmniej odpowiednim momencie, bo w chwili, gdy wyjście ze strefy spadkowej było na wyciągnięcie ręki. Porażka z Puszczą boli tym bardziej, że ekipa Tomasza Tułacza to bezpośredni rywal Biało-Zielonych w walce o utrzymanie. To duży cios dla Lechii, która dotychczas dawała kibicom nadzieję swoją postawą na boisku pomimo zawirowań organizacyjnych i finansowych w klubie. Gdańszczanie nie mają jednak wiele czasu na otrząśnięcie się po tym ciosie, bo już w poniedziałek czeka ich wyjazd do Częstochowy. Niedzielne rozczarowanie sprawia, że nadchodzące spotkania stały się jeszcze cięższe gatunkowo.
Sami Lechiści przekonywali po porażce z Puszczą, że to wypadek przy pracy. - Będziemy punktować, bo dobrze gramy i w następnym spotkaniu będzie to wyglądać lepiej - mówił Tomasz Neugebauer. Morale w dalszym ciągu pozostaje więc na wysokim poziomie. Problemem pozostaje jednak fakt pozostawania w strefie spadkowej. Biało-Zieloni potrzebują punktów jak tlenu, a żeby się utrzymać, muszą zdobyć jeszcze około 15-17 oczek. John Carver mówił, że jego celem jest granica czterdziestki. Do końca sezonu Lechia rozegra jeszcze 12 spotkań, zatem będzie to duże wyzwanie. Drużynę czeka ważny mentalny sprawdzian.
źródło: własne