To naprawdę się wydarzyło! Lechia Gdańsk zwyciężyła w starciu z liderem PKO BP Ekstraklasy, Lechem Poznań! Biało-Zieloni nie mogą jednak spocząć na laurach, bo wciąż pozostają w strefie spadkowej, a na boisku mają problemy ze skutecznością.
1. Bez strachu i kompleksów
Największą bronią Lechii stało się w ostatnim czasie nastawienie. Biało-Zieloni wychodzą na boisko bez strachu i kompleksów, za to z wiarą we własne umiejętności i system Johna Carvera. Anglik odmienił drużynę, która do tej pory miała ogromne problemy z narzuceniem warunków rywalom. Udało się przejąć inicjatywę w pierwszej połowie spotkania w Lublinie i podobnie stało się również przeciwko Lechowi. Efekt? Czerwona kartka Alexa Douglasa i autostrada do 3 punktów. - Zawsze do przodu, nie ma gry do tyłu - mówił po końcowym gwizdku Maksym Chłań i trzeba przyznać, że nie są to słowa bez pokrycia.
Lechiści wreszcie wrócili do tego, co było ich ważnym atutem w pierwszej części rozgrywek, a więc ofensywnego, bezkompromisowego nastawienia i odważnej gry. Po raz pierwszy od przełomu września i października udało się zdobyć gola w 3 meczach z rzędu, co jest dowodem na odrodzenie drużyny. Gdańszczanie przenoszą ciężar gry na połowę rywali kiedy tylko mogą, a do tego są niesamowicie aktywni w pressingu, o czym Kolejorz przekonał się kilka dobrych razy. Występy Biało-Zielonych aż kipią od energii i potrzeby zdobywania punktów. Jeżeli się nie zatrzymają, trudno oczekiwać, by pozostali w strefie spadkowej na dłużej.
2. Obrona wreszcie nie przecieka
Formacją, która zyskała najbardziej na odzyskanej radości z gry w piłkę, jest paradoksalnie linia obrony. Ciężar gry został przeniesiony na połowę przeciwnika, więc defensorom pozostaje jedynie czujność przy kontrach i stałych fragmentach gry oraz rozbijanie nielicznych ataków pozycyjnych. Z drugiej strony nie można nie pochwalić zawodników grających z tyłu. Dominik Piła? Zasłużone miejsce w jedenastce kolejki. Elias Olsson i Bujar Pllana? Brak większych pomyłek i pewność w prawie każdej sytuacji. Miłosz Kałahur? Solidność i charakter. Szymon Weirauch zaliczył właśnie dzięki nim najłatwiejsze czyste konto w trwającym sezonie.
Nie jest przypadkiem, że zarówno Motor, jak i Lech, zaliczyli gorsze wyniki od Lechii pod względem oczekiwanych bramek. I o ile w Lublinie Weirauch musiał parę razy ratować drużynę przed utratą gola, tak niedzielny wieczór był dla niego wyjątkowo spokojny. Defensywa Biało-Zielonych funkcjonowała praktycznie bez zarzutu i Kolejorz zupełnie nie przypominał ofensywnego potwora ze starcia z Widzewem Łódź. Ma to znaczenie w kontekście bilansu bramkowego, który może zaważyć na utrzymaniu. Lechiści wciąż pozostają w ogonie ligowej stawki pod tym względem (-14 to drugi najgorszy wynik, Śląsk ma -16) i najwyższa pora, by to się zmieniło.
3. Słowacko-bośniacka orkiestra
Jeśli ktoś mógł sprawić, że brak Camilo Meny w składzie na mecz z liderem Ekstraklasy nie będzie odczuwalny, to tylko Tomasz Bobcek i Rifet Kapić. Ta dwójka rozegrała bardzo dobre zawody i wpływała pozytywnie na resztę drużyny. Słowak nie tylko zdobył bramkę, ale również ciężko pracował w pressingu i kiedy schodził z placu gry w 76. minucie, widać było, że zostawił na murawie 110%. Z kolei Bośniak zaprezentował się jak na kapitana przystało i dyrygował drugą linią. Zanotował 3 kluczowe podania - najwięcej ze wszystkich zawodników. Do tego potrafił regulować tempo i także pokazał, że ma żelazne płuca.
Ogromną zaletą obu tych piłkarzy jest to, jak bardzo ułatwiają pracę swoim kolegom. Kapitan zawsze jest dostępny do podania i rzadko traci piłkę, podczas gdy atakujący walczy o każdą piłkę i dobrze pokazuje się do gry. Kapić dał powody do myślenia, że z nim w składzie wynik w Lublinie mógłby być lepszy niż tylko remis, a Bobcek wpisał się na listę strzelców po raz pierwszy od spotkania z Zagłębiem Lubin, które miało miejsce jeszcze w sierpniu. Lechia potrzebuje liderów, a tego jesienią często brakowało, zwłaszcza wtedy, gdy pauzował Camilo Mena. Wygląda na to, że słowacko-bośniacka para także może ciągnąć zespół w górę.
4. Skuteczność do poprawy
Jeżeli można było się do czegoś mocniej przyczepić w starciu z Lechem, to do skuteczności Lechistów. Gdańszczanie zanotowali co prawda "tylko" 1.74 xG, ale prawda jest taka, że goli powinno być więcej. Swoje szanse miał Maksym Chłań, okazji na dublet nie wykorzystał Bobcek, próbowali Tsarenko i Wjunnyk, a katastrofalne pudło w debiucie przed swoją publicznością zaliczył Michał Głogowski. Mimo tego skończyło się tylko skromnym 1:0, podobnie zresztą jak w Lublinie, gdzie Biało-Zieloni powinni byli strzelić więcej. W kontekście wspomnianego wcześniej bilansu bramkowego nie jest to dobra informacja.
Owszem, wypada docenić to, że Lechia znów tworzy sobie sporo jakościowych sytuacji, ale bez ich wykorzystywania cała praca wykonywana na boisku nie będzie miała większego znaczenia. Bogdan Wjunnyk zapowiadał, że jego celem na wiosnę jest 15 bramek i o ile trzeba takie deklaracje traktować z przymrużeniem oka, to jednak przydałoby się kilka jego trafień. To samo tyczy się zresztą pozostałych graczy ofensywnych, którzy powinni zamieniać na gole wszystko, co tylko się da. - Po prostu musimy nad tym więcej pracować - przyznał na konferencji pomeczowej John Carver. Oby ta praca przyniosła rezultaty.
5. Zmiennicy bez iskry
Innym problemem, chociaż na razie nie rzucającym się w oczy, jest wąska kadra zespołu. W obu dotychczasowych spotkaniach rundy wiosennej Carver chciał mieć na boisku podstawowy skład przez jak największą część meczu. W Lublinie pierwszej zmiany dokonał dopiero w 81. minucie, zaś w niedzielę trochę wcześniej, bo w 70. Anglik zdaje sobie sprawę, że rezerwowi nie będą w stanie dać zespołowi tyle, ile gracze podstawowi, oczywiście z okazjonalnymi wyjątkami. Przeciwko Lechowi największą szansę na zrobienie różnicy z ławki miał Michał Głogowski, ale nie trafił do bramki z kilku metrów.
Bardzo często jest tak, że zmiennicy mają po prostu niczego nie zepsuć i dać oddech podstawowym graczom, którzy są już zmęczeni. Stąd częste wejścia na końcowe minuty Kacpra Sezonienki, Tomasza Wójtowicza czy Loup-Diwana Gueho. Zazwyczaj to się udaje, ale problem pojawia się wtedy, gdy trzeba dać drużynie coś ekstra. Wtedy najczęściej kończy się na próbach i niewielkim wpływie na losy spotkań. Podobnie było w potyczce z Kolejorzem. Po wejściu rezerwowych Biało-Zieloni nie atakowali już tak często i gra oddaliła się od bramki Lecha. Szkoda, bo można było to starcie rozstrzygnąć wcześniej.
źródło: własne