Nie chce mi się z tobą gadać. 25K kibiców, napompowany balonik, piękna atmosfera, nowa Lechia, wielkie nadzieje, DUPA.
Nie chce mi się o tym gadać. W pracy dziennikarza, często są momenty, kiedy nie chcemy nic pisać, chcemy się upić, schować i zrobić sobie wolne. Ale tak się nie da. Tak więc co właściwie dzisiaj zaszło?
Finał Ligi Mistrzów, 67 minuta, drużyna X prowadzi 3-1, groźną kontrę drużyny goniącej wynik przerywa faulem obrońca Y. Dostaje za to czerwoną kartkę. Trener drużyny X, postanawia cofnąć zespół i ostatnie dwadzieściapare minut poświęcić bronieniu wyniku. Zespól X, potrafi jednak kąsać i raz na te 8 minut wypada w trzech-czterech zawodników, przeprowadzając desant na połowie przeciwnika. Zmusza to drużynę atakującą do tego, aby nie zapominać o defensywie, cofa ją i nie pozwala się rozpędzić. Brzmi sensownie? Bardzo. Ale co zaszło dzisiaj? Nie wiem! Nie rozumiem! Więc postarajmy się na spokojnie (o ile się da) zrozumieć pewne zdarzenia dnia dzisiejszego.
„Nowa Lechia” to hasło widzimy i słyszymy wszędzie wokół. Ba ja nawet nie tylko widzę i słyszę, ja to czuje. Zagraliśmy dzisiaj 15-20 minut, na miarę tych haseł. Akcja za akcją, sytuacja za sytuacją, jedne lepsze drugie gorsze, ale tak właśnie powinna grać drużyna, która chce być nową siłą w Polskiej piłce. Po jakimś czasie gra się wyrównała. Zdobyliśmy jednak gola z karnego, więc prowadzimy 1:0. Wyrównany mecz, każda z drużyn zdobędzie jeszcze po golu i wszystko ok 2:1, punkty zostają w Gdańsku. 25 tysięcy kibiców (no 24 bo jednak tysiąc kibiców Amiki przypałętał się na nasz stadion) idzie się upić ze szczęścia. Tu jednak (anty)-bohaterem zostaje Zaur Sadajew.
Przyszedł do Gdańska polecony przez Macieja Makuszewskiego. Cały czas słyszeliśmy, ze to gracz który papiery na grę ma. Tuż po przyjściu przegrywał jednak walkę o wyjściowy skład z Tuszyńskim, który zanotował najlepsze dwa mecze swojej kariery (odpowiednio 2 i 3 bramki). Kiedy jednak Zaur wchodził widzieliśmy zawodnika silnego jak koń, który potrafi przestawić obrońcę, zastawić się, przyjąć, zgrać, minąć, ale ze strzelaniem był problem. Były sytuacje, ale decyzje bądź wykonanie tragiczne. Już wtedy też mogliśmy zaobserwować spory temperament. W jednym z moich poprzednich tekstów, zastanawiałem się już, czy jego zachowanie na boisku nie przysporzy Lechii kłopotów. Bramek nie strzela, a co chwile pauzuje. No ale z Lechem się odblokował, wpakował piłkę dwa razy do siatki i od chwili gdy dowiedzieliśmy się, że zostaje on na kolejny sezon, czekaliśmy na to co pokaże w „Nowej Lechii”.
Gdyby w dzisiejszym meczu Wiśniewski, Bąk, Janicki czy Pietrowski albo nawet Grzelczak, zarobili żółtą kartkę za przepychanki zrozumielibyśmy. Gdyby nawet była to czerwona, potępialibyśmy osłabienie zespołu, ale nie zaangażowanie. Ale Czeczen, o stosunkach na linii Lechia-Lech, mógł tylko słyszeć od kolegów, to nie jest jego wojna, czy w jego przypadku Dżihad. Więc tym bardziej nie rozumiemy żółtej kartki za przepychanki a potem czerwonej w jednej połowie. Może i byśmy nie rozumieli, ale wybaczyli, ALE. Nie jest to pierwszy czy nawet drugi raz, kiedy krytykujemy zachowanie Sadajewa. Kartek na koncie ma chyba tyle co występów, pamiętamy też przepychankę z Wiśniewskim. Teraz znów czerwona, darcie na technicznego po wszystkim (jakby coś to miało zmienić), czy pierd..cie w kamerę. Nie lubię skreślać zawodników, ale na jakiś czas chyba powinniśmy temu panu podziękować, szczególnie, że bramek nie strzela.
Dotrwaliśmy jednak do przerwy. Trener miał 15 minut, aby zespół ustawić, przygotować na drugą połowę. Tu nasuwa się kolejne pytanie... „Kim Why?” nie był to finał Ligi Mistrzów, nie był to nawet mecz o mistrza, był to mecz jednej z pierwszych kolejek ekstraklasy. Punktów do zdobycia multum, a prowadzenie do połowy znikome. Trener jednak zostawia zespół bez napastnika, cofa wszystkich na 20-30 metr i broni. Pomijając już to, że tak cofniętej Lechii przez 45 minut pewnie i Supraślanka Supraśl wepchnęła by gola czy dwa, to jesteśmy nową Lechią, mamy grać o najwyższe cele i się nie bać. Nie jesteśmy przecież zespołem z Islandii, który gra o swój największy sukces. Czemu więc nie wyszliśmy wyżej? Czemu nie atakowaliśmy już na połowie przeciwnika, szczególnie, że Lech w pierwszej połowie, gubił się przy naszym pressingu. Czemu po prostu nie graliśmy na miarę, reputacji, o którą aspirujemy?
Stało się, taktycznie jesteśmy ustawieni, jakbyśmy nie wierzyli w swoje umiejętności, stawiamy autobus w bramce. No ok, może i ostatnie 10 minut by tak „wydało” ale cała połowa? Tak się nie da, i nie dało się. Teodorczyk pakuje nam po dośrodkowaniu, bywa, gramy w 10. Trener powinien, coś skorygować, podpowiedzieć zawodnikom co i jak, aby to się nie powtórzyło. I co? Parę minut i ten sam Teodorczyk, obsłużony przez tego samego kolegę, pakuje w ten sam sposób piłkę do siatki....
Nie chce mi się o tym gadać... Zobaczyliśmy dzisiaj, naprawdę ładnie grających zawodników. Było ich 10 (12 ze zmiennikami). Jednak jednostki zaprzepaściły ich pracę. Nie rozumiem decyzji trenera, bo to on nas tak ustawił na drugie 45 minut, no ale zawodnicy są po to aby jak żołnierze, trener mówi, oni robią, nie myślą nie kwestionują. Ale Sadajewowi należy się porządna kocówa w szatni i kilka meczy na ławce.
Jedyne pocieszenie w tym, że grający w pełnym składzie zespół Machado ustawił całkiem dobrze i nawet miło chwilami się to oglądało. To tylko początek sezonu i punktów do zdobycia multum. Więc, może, jeżeli pozbyć się jednego ze zbyt dużym temperamentem, przyszłość przed nami świetlana. Może!... Nie chce mi się o tym gadać....