5: 2 - tym hokejowym wynikiem zakończył się ostatni mecz Biało Zielonych. Kilka setek naszych kibiców oglądało ten mecz z trybun. Kilka-kilkadziesiąt tysięcy przed telewizorami. Wszyscy byliśmy świadkami porażki? Wpierdolu? Pogromu? Nie!
Moim zdaniem, a także zdaniem wielu innych obserwatorów tych zawodów byliśmy świadkiem Footballu na tak! Prawdziwego hitu kolejki, pojedynku najlepszych obecnie drużyn w Ekstraklasie, snajperów z ligowego topu oraz co tu dużo gadać trenerskiego doświadczenia, z fartem? Nowicjusza.
Nie mam zamiaru krytykować drużyny, trenera czy kogokolwiek innego, bo pomimo tak wysokiego rezultatu widać było, że z każdym kolejnym golem ta drużyna nie sypała się jak domek z kart, nikt nie spuszczał głowy, cicho mamrocząc kolejne przekleństwa w stronę swoich butów. Pomimo kolejnych zadawanych przez Wisłę ciosów, Lechiści przyjmowali te „gongi” z honorem, walcząc ile mieli sił.
Niemniej tak wysoki wynik (na naszą niekorzyść) zdarza się w Ekstraklasie niezwykle rzadko.
5: 2, Tym wynikiem trener Piotr Stokowiec zapisał się w bardzo wąskim gronie trenerów Lechii, którzy przyjęli piątkę.
Grono to jest na tyle wąskie, że mogę pozwolić sobie na chwilę „wspomnień”.
23 października 2010 roku, również w Krakowie podopieczni trenera Kafarskiego przystępowali do meczu z Wisłą po fantastycznej serii czterech zwycięstw z rzędu, okraszonymi wygranymi (jak zawsze:)) derbami. Wiślacy byli w tedy w lekkim dołku po serii 5 meczów bez wygranej.
I tak drużyna Maaskanta nie potrafiła się odnaleźć na własnym stadionie przez pierwsze 20-25 min, w których stracili gola (K Bąk) odrabiać straty zaczął Małecki, i pierwsza połowa zakończyła się remisem 1: 1 W szatni Wisły padły chyba mocniejsze słowa, bo drugą bramkę na początku drugiej połowy dorzucił Sobolewski, Brożek na 3-1 z karnego, a dwie minuty później Kirm podwyższył na 4-1. Lechiści odpowiedzieli jeszcze golem Dawidowskiego, ale Kirm skarcił Lechię już minutę później zamykając mecz 5:2.
Była to pierwsza tak wysoka porażka w najnowszej* historii Klubu w Ekstraklasie.
Kolejnym Orłem, a raczej nieopierzonym pisklakiem, który wykręcił piątkę był ulubieniec trybun pan Doktor od wszystkiego - Adam Owen.
Porażka z Koroną w zeszłym sezonie nadal siedzi uparcie w głowie wielu z nas. Do dziś dnia nie rozumiem jak to się stało, że Korona, nie boje się użyć tego słowa: zgwałciła Lechię w jej własnym domu, jak?!
W pierwszej połowie tego koszmaru Koroniarze ukłuli 4 razy, dosłownie, autentycznie bałem się „dwucyfrówki”. Udało się skończyć ten festiwal żenady na 0-5 w domu! A Dusan jeszcze po drodze wyciągnął karnego.
Adam Owen, zaś od tego felernego październikowego dnia stał się dla wielu kolejnym po Hessenie i Machado zagranicznym „trenerskim” wynalazkiem, który nigdy nie powinien usiąść na ławce gdańskiego stadionu.
Podium zaszczytnego grona kończy obecny trener Lechii Piotr Stokowiec, jednak, jak że inna od obu opisywanych wcześniej meczów była sobotnia porażka z Wisłą. Dla samego trenera to też nie pierwsza tego typu „wpadka”. W Jagiellonii zdarzyło się np. przegrać w Ekstraklasie 6-1 (z Lechem sez. 2014).
Tak, więc pełni nadziei przystępujemy do wyczekiwania na kolejny ligowy mecz. Osobiście współczuję Zagłębiu, gdyż trafią na mocno podrażnionych Gdańszczan, chcących zmazać tą plamę na honorze zwycięstwem w dobrym stylu przed własną publicznością.
Widzimy się na stadionie!
*po powrocie 10 lat temu