Piątkowe starcie Lechii Gdańsk i Widzewa Łódź prowadził Szymon Marciniak. Najbardziej rozpoznawalny polski arbiter odegrał ważną rolę w tym meczu. Podyktował po jedenastce dla obu zespołów oraz podjął kilka trudnych decyzji. Trudno jednak uznać, by w jakiś sposób wypaczył ostateczny wynik spotkania, które zakończyło się remisem 1:1.

Już w 4. minucie zrobiło się gorąco, kiedy w polu karnym Biało-Zielonych przewrócił się Fran Alvarez. Hiszpan był twardo zatrzymywany przez Antona Tsarenkę i Conrado. To właśnie po kontakcie z Brazylijczykiem zawodnik Widzewa dał się pokonać grawitacji. Powtórki pokazywały, że miało to miejsce w momencie, gdy lewy obrońca Lechii położył rękę na jego udzie. Gwizdek Marciniaka jednak milczał, co można uznać za decyzję słuszną, choć niejednoznaczną. Nie dało się bowiem stwierdzić z całą pewnością, czy faktycznie doszło do przewinienia, czy też może widzowie byli świadkami próby wymuszenia rzutu karnego.

Podobnych wątpliwości nie było w 42. minucie. Bogdan Wjunnyk wyprzedził w jedenastce gości Alvareza, który zahaczył o jego nogę. Ukrainiec nie był w stanie utrzymać równowagi, a arbiter wskazał na wapno i odgwizdał przewinienie. Analiza VAR nie zmieniła tej decyzji i chyba nikt na stadionie i przed telewizorem nie mógł mieć wątpliwości, że była ona słuszna. Nawet jeśli kontakt był niewielki, to napastnik Biało-Zielonych był rozpędzony, a w dodatku wygrał walkę o pozycję z Hiszpanem, który się zagapił. Z 11 metrów nie pomylił się Rifet Kapić, a Lechia schodziła na przerwę z cenną zaliczką.

Po zmianie stron to Widzew był stroną przeważającą, ale Łodzianie nie byli w stanie zdobyć gola z gry. Oni też dostali rzut karny, z tym, że była to dużo bardziej kontrowersyjna decyzja. W 73. minucie Elias Olsson, chcąc przeciąć dośrodkowanie, wyskoczył do piłki, ale przy okazji trafił łokciem Imada Rondicia. W tym zagraniu nie było celowości, a Szwed mógł nawet nie być świadomy, że napastnik gości jest tak blisko niego. Z drugiej strony nie da się mówić o ewidentnym błędzie Marciniaka. Kontakt był ewidentny i każdy arbiter odgwizdałby takie przewinienie, gdyby miało miejsce na przykład na środku boiska. Bośniak dodał sporo od siebie, ale przepisy i tak stały po jego stronie. Tym bardziej, że w ostatnich latach wytyczne FIFA i UEFA wyraźnie kładą nacisk na sytuacje, które mogą się zakończyć urazami głowy. Po meczu Szymon Grabowski przyznał zresztą, że nie widział sensu, by kłócić się o ten gwizdek.

Do końca spotkania nie było już żadnych kontrowersji, chociaż w niektórych sytuacjach o decyzji w jedną albo drugą stronę decydowały centymetry. Było tak chociażby wtedy, gdy Kacpra Sezonienkę o włos uprzedził Mateusz Żyro, który jednak nie pomylił się przy wykonywaniu wślizgu. Trzeba uczciwie przyznać, że gwizdki Szymona Marciniaka były trudne do oceny, ale nie jest też tak, że sędzia skrzywdził którąś z drużyn. Lechia utrzymała cenny remis, a Widzew kontynuuje swoją serię bez porażki. Pewnie już niedługo nikt w Gdańsku i Łodzi nie będzie pamiętał o roli arbitra w starciu tych dwóch zespołów.

źródło: własne