Zazwyczaj prezentujemy wam same skróty wybranych meczów, ale tu robimy wyjątek. Tak naprawdę z dwóch powodów: 1) nie znaleźliśmy skrótu, 2) grzechem byłoby przeoczyć cokolwiek, bo działo się sporo. Tym razem proponujemy wam spotkanie Lechii z Ruchem Chorzów z sezonu 2012/13 zakończone wynikiem 4:4. Iście szalona rywalizacja, w 90. minucie biało-zieloni przegrywali 2:4, a mimo to udało im się wyszarpać punkt w doliczonym czasie.
Nie tak dawno Lechia zremisowała z Zagłębiem Lubin 4:4, wypuszczając dwubramkowe prowadzenie. Wracamy więc do sezonu 2012/13. Wówczas biało-zieloni odrobili dwie bramki straty w samej końcówce, ostatecznie doprowadzając do wyrównania.
To było bardzo dziwne popołudnie. Najpierw trzeba jednak nakreślić sytuację, jaka panowała w gdańskim obozie przed tym spotkaniem. Przede wszystkim obie drużyny walczyły wtedy o utrzymanie. Przed tą kolejką Lechia była na dwunastym miejscu i miała tylko dwa punkty przewagi nad Ruchem. To tylko pokazuje jak podopieczni ówczesnego trenera Bogusława Kaczmarka potrzebowali zwycięstwa.
Wydawać by się mogło, że zaczęło się planowo, bo od bramki Piotra Wiśniewskiego. Problem w tym, że Marcin Gałek nie zdążył dobrze powiedzieć nazwiska strzelca, a tymczasem po chwili mieliśmy wyrównanie. Potem Lechia znów wyszła na prowadzenie za sprawą Ricardinho. Do przerwy mieliśmy 2:1 i tak naprawdę nic nie wskazywało na to, że w drugiej połowie Ruch się obudzi i sprawi gdańszczanom tyle problemów. Cóż...
Goście mieli jednak w składzie Marka Zieńczuka. Nic nie wskazywało na gola wyrównującego, ale nastąpiła głupia strata na własnej połowie, a następnie piłka trafiła do Zieńczuka. Precyzyjna wrzutka. Remis. Strzelcem Pavel Sultes, który pięć minut później miał już ustrzelony dublet. Z kolei w 78. minucie swoje trafienie dorzucił Zieńczuk. W swoim stylu, czyli strzał lewą nogą tuż przy słupku. 2:4.
Gwizdy na trybunach, pierwsi kibice zaczęli opuszczać stadion. Mało kto wierzył, że uda się wyrwać "Niebieskim" chociażby punkt...
Być może szturm to za duże słowo, ale wtedy Lechia nie miała już nic do stracenia i mocno ruszyła do ofensywy. Gdańszczanie marnowali kolejne sytuacje, nieznacznie się mylili, ale w doliczonym czasie gry stało się coś niesamowitego - najpierw gola strzelił Grzegorz Rasiak, po kilkudziesięciu sekundach jego wyczyn powtórzył Adam Duda i obie drużyny były w szoku. Zamiast spokojnego zwycięstwa Ruchu spotkanie zakończyło się remisem 4:4.
Pierwsza połowa:
Druga połowa:
źródło: własne