Sobotnie spotkanie Lechii Gdańsk przeciwko Koronie Kielce zakończyło się bezbramkowym remisem. Taki wynik oznacza, że Biało-Zieloni tracą już 4 punkty do bezpiecznego miejsca w tabeli PKO BP Ekstraklasy. Sytuacji nie poprawia fakt, że wyjazdowy mecz obnażył problemy, z jakimi mierzy się drużyna Szymona Grabowskiego.

1. Drugie czyste konto

Największym pozytywem (oprócz zdobytego punktu) sobotniego meczu jest 2. czyste konto, które Lechiści zanotowali w trwających rozgrywkach. Po raz pierwszy od spotkania z Radomiakiem udało się uchronić od poważniejszych błędów, a tam gdzie zawiodła linia defensywy, pozostawał jeszcze Bogdan Sarnawski. Ukraiński goalkeeper pozostał między słupkami po średnim starciu z Cracovią i tym razem zanotował swój najlepszy występ w Biało-Zielonych barwach. Nie bez powodu to właśnie on uzyskał najwyższą ocenę z całej drużyny po konfrontacji z Koroną.

Trzeba jednak przyznać, że gospodarze nie zdominowali starcia, dając obronie Lechii sporo momentów oddechu. Nie był to mecz, w którym Bujar Pllana i Elias Olsson musieli wspinać się na wyżyny swoich umiejętności, a Korona dopiero w końcówce zamknęła ekipę z Gdańska na bronionej połowie. Z drugiej strony, po tak nijakim spotkaniu w wykonaniu Biało-Zielonych, każdy pozytyw cieszy podwójnie. Bilans bramkowy podopiecznych Szymona Grabowskiego jest w opłakanym stanie. Dość powiedzieć, że tylko Puszcza Niepołomice legitymuje się gorszym wynikiem w tej statystyce. Każde 90 minut bez traconego gola może przyczynić się do utrzymania w Ekstraklasie.

2. Gdzie się podziały tamte kontrataki?

O ile defensywa dojechała poziomem, tak linia ataku wyglądała co najmniej rozczarowująco. Jeśli największe zagrożenie stwarzasz po strzałach z dystansu i stałych fragmentach – masz problem. Ta stara jak świat zasada piłki nożnej nie sprawdziła się chyba tylko w przypadku Grecji na Euro 2004. Co zaskakuje najbardziej, to fakt, że Lechia nie potrafiła ukąsić rywali nawet po kontratakach, które zazwyczaj potrafiła świetnie rozprowadzać w pierwszej części sezonu. Pewnym usprawiedliwieniem może być brak Camilo Meny, ale absencja Kolumbijczyka nie powinno stanowić wymówki co weekend.

Szymon Grabowski na konferencji pomeczowej wskazywał, że pomysł na grę ofensywną przeciwko Koronie nie do końca wypalił. – Próbowaliśmy akcji po podaniach prostopadłych, po podaniach między wahadłowych czy środkowych obrońców, niemniej jednak było tego mało – tłumaczył. Można było się spodziewać, że wraz z trwaniem rozgrywek rywale nauczą się neutralizować atuty Biało-Zielonych. Pytanie jednak brzmi, czy to nie Lechia neutralizuje się sama? Szybkie ataki pozwalały zagrozić nawet Rakowowi czy Jagiellonii, a oglądając skrót spotkania w Kielcach, można mieć wrażenie, że zawodnicy z Gdańska pierwszy raz w życiu wyprowadzali kontry. Brak zrozumienia przekładał się na brak dokładności, a ten na brak bramek. To prosty przepis na stratę punktów.

3. Atak pozycyjny – nie istnieje

Tradycyjnie były także problemy przy konstruowaniu dłuższych akcji. Chociaż to Lechiści notowali 53% posiadania piłki, nie potrafili przełożyć tego na spójne akcje ofensywne. Przypominało to raczej nieporadne próby rozegrania od tyłu reprezentacji Polski za czasów pary stoperów Glik-Bednarek niż realny plan, mający pozwalać na stwarzanie zagrożenia. Po końcowym gwizdku liczba celnych strzałów zespołu z Gdańska wynosiła tyle samo, co na początku meczu, czyli okrągłe 0. Nie udało się obsłużyć Wjunnyka, doprowadzić do okazji sam na sam ani rozerwać defensywy gospodarzy. Xavier Dziekoński po raz pierwszy od dawna nie narzekał na nadmiar pracy.

Sporą rolę na pewno odegrał brak Ivana Żelizki. Defensywny pomocnik już kilkukrotnie udowodnił, że ma dar posyłania przeszywających piłek prostopadłych. Z obecnych na boisku graczy drugiej linii najaktywniejszy był Rifet Kapić, ale Bośniak wolał oddawać strzały zza pola karnego niż szukać kolegów, którzy zresztą zazwyczaj i tak byli źle ustawieni. Z kolei skrzydłowi, czyli Maksym Chłań, Tomasz Wójtowicz i wprowadzeni później Kacper Sezonienko i Louis D'Arrigo po prostu nie umieli zrobić różnicy. Tomasz Neugebauer i Anton Tsarenko wyglądali nieźle w środkowej strefie, lecz z przodu również znikali. Zabrakło kreatywności, odwagi oraz pewności siebie. Jednym słowem – wszystkiego, co jest potrzebne do zdobywania bramek.

4. Napastnik widmo

Bogdan Wjunnyk nie zagra w meczu z Pogonią Szczecin. Na pewno będzie to spore utrudnienie dla Szymona Grabowskiego, który musi ułożyć ofensywną układankę bez jakiegokolwiek snajpera z krwi i kości. Kiedy jednak spojrzy się na formę Ukraińca, widać, że nie rozgrywa wspaniałego sezonu. Owszem, brak mu zmiennika, bo Tomasz Bobcek już od dłuższego czasu leczy kontuzję, co oznacza, że Ukrainiec musi rozgrywać duże minuty i brakuje mu świeżości. Nie oznacza to, że od byłego gracza Szachtara nie można oczekiwać więcej. Rzadko wygrywa pojedynki z obrońcami, a jeśli już wyjdzie na pozycję, często dopuszcza się przewinień albo głupich strat.

Wjunnykowi brakuje warunków fizycznych na bycie napastnikiem "ścianą", ale jego 185 cm wzrostu to z kolei za dużo, by mógł wyróżniać się zwinnością. Nie jest też typem sprintera. Bez dobrych podań ma więc spore problemy ze zdobywaniem bramek. Dotychczasowe mecze pokazały, że świetnie czyta grę, lecz styl gry Biało-Zielonych nie pozwala mu na częste korzystanie z tego atutu. Tak było również w Kielcach. Ze starcia z Koroną dał się zapamiętać przede wszystkim z sytuacji we własnym polu karnym, gdy wdał się w przepychankę z zawodnikami gospodarzy. Chwila odpoczynku może mu się przydać, bo Lechia rozpaczliwie potrzebuje snajpera. Nawet takiego, którego nie do końca potrafi używać.

5. Wygrywać ważne mecze

Gdyby w sobotę udało się wygrać, nikt nie narzekałby na styl gry Lechistów. W końcu 3 punkty są zdecydowanie ważniejsze niż to, czy udaje się dominować w meczu. Niestety dla Szymona Grabowskiego i jego drużyny, tego celu nie udało się zrealizować. Bilans Biało-Zielonych z rywalami w walce o utrzymanie w ogóle nie zachwyca. Udało się pokonać Radomiaka i zremisować ze Śląskiem i Koroną, natomiast porażki ze Stalą oraz Puszczą poważnie skomplikowały sytuację zespołu z Gdańska. Nie dziwi zatem pomeczowa wypowiedź Dominika Piły, który otwarcie wyrażał rozczarowanie remisem.

Do końca rundy jesiennej Lechia rozegra jeszcze 3 spotkania. Właściwie każde z nich będzie starciem o wszystko. Nie ma znaczenia kaliber przeciwnika, ale strata do bezpiecznego miejsca. Jeśli Biało-Zieloni nie nauczą się zwyciężać w ważnych meczach, szybko staną się głównym kandydatem do pożegnania z Ekstraklasą. Konfrontacja z Koroną pokazała drużynę niepewną i bojaźliwą, w dodatku grającą bez cienia polotu. To musi się zmienić, by dało się opuścić strefę spadkową. Ostatnia przerwa reprezentacyjna w tym roku powinna upłynąć sztabowi szkoleniowemu na wymyśleniu recepty na natychmiastowy powrót na zwycięskie tory. Zima pod kreską z pewnością nie była w planach na ten sezon.

źródło: własne