Gdańszczanie znów nie potrafili zachować czystego konta, ale byli stroną przeważającą, lepszą piłkarsko, potrafili zdominować rywala i odrobić straty, po czym w doliczonym czasie gry dali sobie wyrwać zwycięstwo.
Biało-zieloni przedłużyli passę meczów bez zwycięstwa do siedmiu, a kibice wyraźnie dali do zrozumienia, że oczekują zmiany trenera.
W pierwszych pięciu minutach sytuacja na boisku nie wróżyła niczego dobrego. Lechia jeszcze nie zdążyła dobrze wejść w mecz, a goście już trzykrotnie uderzyli na bramkę Dusana Kuciaka i były to dobre strzały. Podopieczni Jacka Zielińskiego byli zdeterminowani, ale szybko się „wystrzelali” i kontrolę zaczęli przejmować gospodarze.
KOLEJNE BŁĘDY OBROŃCÓW
Wszystko co dobre w grze Lechii w pierwszej połowie zaczynało się od Simeona Sławczewa. Bułgar kreował grę i napędzał grę drużyny dwójkowymi akcjami z Mato Milosem. Przez to biało-zieloni nacierali głównie prawą stroną. Po jednej z takich kombinacji pomocnik wypożyczony ze Sportingu Lizbona oddał niezły strzał, ale dokładnie w miejsce, w którym stał Mucha. Niecieczanie pozwolili Lechii grać, aż w końcu wyprowadzili błyskawiczną kontrę. Bez problemów ograli na lewej stronie Gersona, dośrodkowali w pole karne, a piłkę przyjął Roman Gergel. Miał naprzeciw siebie Milosa, ale minął go z łatwością z jaką Ferrari mija traktor i potężnym strzałem wytknął Kuciakowi złe ustawienie, bo piłka wpadła do bramki przy bliższym słupku. Jedna akcja, trzech graczy z defensywy popełniło błędy. Na reakcję trybun nie trzeba było czekać. Kibice w dosadny sposób zakomunikowali, że oczekują zmiany trenera.
SŁAWCZEW DAŁ NADZIEJĘ
Gospodarze mieliby pewnie dużo większe problemy z odrobieniem strat, gdyby nie indywidualna akcja Sławczewa z końcówki pierwszej połowy. Wygrał pojedynek fizyczny z rywalem, minął go na skraju pola karnego i został powalony na ziemię, a sędzia wskazał na „wapno”. Do piłki podszedł Marco Paixao i pewnie uderzył w środek bramki. 1:1 do przerwy, zapaliło się światełko w tunelu.
SKUTECZNOŚĆ PO PRZERWIE
To światełko mogło rozbłysnąć dużo bardziej tuż po powrocie na boisko, bo świetnie w pole karne dośrodkował Milos Krasić. Do piłki doszedł Sławomir Peszko, ale posłał piłkę ponad poprzeczką. Dla reprezentanta Polski był to trudny mecz. Nie mógł poradzić sobie z kryjącym go obrońcą i długo był bezproduktywny. Pomimo to dalej próbował i w końcu zrobił swoje. W 55. minucie Milos po rajdzie wywalczył rzut wolny, Peszko wstrzelił piłkę w „szesnastkę”, odbił ją Mucha, ale futbolówka trafiła w nogę Chrzanowskiego i wtoczyła się do bramki.
BYŁO BLISKO, SKOŃCZYŁO SIĘ JAK ZWYKLE
Odrobienie strat w meczu z bezpośrednim rywalem w walce o utrzymanie. Trudno było spodziewać się po Lechii czegoś innego niż pilnowanie wyniku. Gdańszczanie nie postawili jednak autobusu przed własną bramką, a rozgrywali piłkę, próbowali grać w ofensywie. Inicjatywę mieli jednak goście i ich upór opłacił się w doliczonym czasie gry. Mało brakowało, a Lechia wbiłaby piłkę do pustej bramki, a zamiast tego kolejny atak wyprowadzili niecieczanie, w polu karnym pomylił się Milos i goście wepchnęli futbolówkę do siatki. Powtórki pokazały, że był spalony, ale na meczu nie było technologii VAR, a sędzia nieprawidłowej pozycji nie zauważył. Po chwili goście mogli jeszcze rozstrzygnąć mecz na swoją korzyść, ale tym razem kontratak udało się zatrzymać.
Przez kilkadziesiąt minut wydawało się, że Lechia w końcu przełamie złą passę. Gdańszczanie grali lepiej od rywali, dobrze rozgrywali piłkę i prowadzili grę, ale w kluczowym momencie znów zawiodła obrona. Po raz kolejny kardynalny błąd popełnił Milos, który swoimi pomyłkami doprowadził do utraty obu bramek. Serb nieźle wygląda w ofensywie, ale wystawianie go na pozycji obrońcy zakrawa na sabotaż. Dzisiaj efektem była utrata niemal pewnych dwóch punktów, ale w tym sezonie do przegrania jest jeszcze znacznie więcej.
źródło: radiogdansk.pl / własne