Piłka nożna to bardzo prosta wbrew pozorom gra. Wygrywa ta drużyna, która po 90 minutach ma więcej strzelonych niż straconych bramek.
I z tym faktem nie ma dyskusji. Nie ważne kto ma ile procent posiadania piłki, ile rożnych, autów itd. Ważne są bramki, a w jaki sposób one padają to już najmniejszy problem. Ale sprawa jasne, że im więcej sytuacji, im więcej posiadania piłki, tym więcej szans by tą bramkę strzelić. Bo przecież nie da się wygrywać cały czas stawiając autobus w bramce i licząc, że nic nam nie strzelą a przy okazji może nam jakaś kontra się uda i wymęczymy 1:0.
Nic więc dziwnego, że co mądrzejszy trener próbuje ustawić swoją drużynę tak by było więcej momentów kiedy to się atakuje niż broni. Jak mówi stara prawda ,,najlepszą obroną jest atak".
Trudno się z tym stwierdzeniem nie zgodzić, zawsze lepiej dyktować warunki niż liczyć się z innymi. A jak to jest w 2016 roku od momentu kiedy to Lechię prowadzi Nowak?
Nie wyglada to źle. Strzelają więcej niż tracą tzn 15-7 a to już wynik nienajgorszy. W 5 meczach 9 pkt czyli 1,8 pkt na mecz też nie najgorzej. Gdyby taką średnią trzymać cały sezon a nie tylko od momentu przyjścia Nowaka Lechia w tej chwili miałaby 47 pkt. Czyli miejsce na pudle zaraz za Legia i Piastem.
Brzmi fajnie. Pewnie niektórzy myślą, że to tzw. efekt Nowej Miotły. Nieważne. Może być to nawet ,,Efekt Motyla" ważne, że działa.
A jak wygląda gra? Całkiem ciekawie, ruszyła gra z pierwszej piłki i nareszcie to nie wygląda jak kopanie piłki pod trzepakiem a coraz bardziej przypomina wytrenowane i przemyślane zagrania. To Lechia prowadzi grę i cześciej przebywa przy piłce, co sprawia, że to rywal nas goni i traci siły a nie my jego.
No i na koniec sytuacji bramkowych w jednym meczu jest 5 razy więcej niż było to na jesień. To wszystko sprawia, że grę Lechii w 2016 roku ogląda się pierwszy raz od dłuższego czasu z przyjemnością. I oby tak zostało przynajmniej do końca sezonu.
{joomplucat:2163 limit=9|columns=3}