W sobotę Lechia Gdańsk nie sprostała Stali Mielec. Biało-Zieloni nie zagrali co prawda wybitnego spotkania, ale wcale nie musiało się ono skończyć klęską. Ostateczny rezultat to zasługa kluczowych decyzji Sebastiana Krasnego. Arbiter sprowokował do komentarza nawet Szymona Grabowskiego, który nie zwykł oceniać pracy sędziów.

Już w 3. minucie gry Lechiści cieszyli się z prowadzenia. Do czasu. Chociaż piłka znalazła drogę do siatki Stali po rajdzie Bogdana Wjunnyka i wykończeniu Maksyma Chłania, sędzia dostał sygnał od VAR-u, by przyjrzeć się akcji. Okazało się, że napastnik Lechii starł się fizycznie z Mateuszem Matrasem i pomagał sobie ręką. Kontakt był, ciągnięcie za koszulkę również, ale jest jeden problem. Takich pojedynków jest na przestrzeni meczu przynajmniej kilkadziesiąt. Powiedzieć, że ukaranie ekipy z Gdańska w tej sytuacji jest dziwne, to nie powiedzieć nic. Miękki faul, ale jak się okazało, była to decyzja brzemienna w skutkach.

Chwilę później piłka znów zatrzepotała w siatce Jakuba Mądrzyka, ale gola znów nie uznano. Tym razem w pełni słusznie, bo na spalonym znalazł się Wjunnyk. Na przerwę podopieczni trenera Grabowskiego schodzili zresztą w dobrych nastrojach, bo w 38. minucie bramkę zdobył Dominik Piła. Można więc powiedzieć, że błędna decyzja z początku gry nie okazała się jeszcze aż tak kosztowna. Był lekki niedosyt, bo dwubramkowe prowadzenie byłoby dobrą zaliczką przed zmianą stron, ale nikt nie miał zamiaru narzekać. Plan na spotkanie zdawał się działać, a i szczęście stało po stronie gości, którzy zdołali zachować czyste konto.

Druga połowa stała już jednak pod znakiem dominacji gospodarzy. W dodatku doprawionej kolejną poważną pomyłką całej ekipy sędziowskiej. W 58. minucie wyrównał Piotr Wlazło i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby chwilę wcześniej nie wywrócił Dominika Piły w polu karnym Lechii. Dlaczego sędzia Krasny nie zwrócił na to uwagi? Czy wóz VAR nie mógł zainterweniować? Te pytania wciąż są bez odpowiedzi, ale brak odgwizdania przewinienia w tej sytuacji doprowadził ostatecznie do porażki Biało-Zielonych. Dwa poważne błędy przesądziły o tym, że Lechiści wrócili do Gdańska po porażce 1:2. A przecież to oni powinni triumfować 2:1.

Trudno dziwić się frustracji zespołu i trenera po przegranej w takich okolicznościach. – Pierwszy znak zapytania: co się stało w momencie, kiedy sędzia zauważył faul ręką, gdzie strzelamy bramkę według mnie prawidłową, według sędziego technicznego również prawidłową? – pytał gorzko na konferencji pomeczowej Grabowski. – Do tego drugi znak zapytania jest jeszcze większy: co się stało w momencie straty naszej pierwszej bramki? Kiedy Wlazło wypycha, pcha Piłę, który wywraca się, efekt jest taki że tracimy drugą bramkę. Gdzie był wtedy VAR i gdzie byli sędziowie? – wytykał arbitrom.

Nikt nie posądza Sebastiana Krasnego o niecne zamiary, ale prawda jest taka, że po takim występie powinien odpocząć. W piłce nożnej to zawodnicy, nie sędziowie, są głównymi aktorami. Nie da się ukryć, że Stal Mielec przez większą część meczu była wyraźnie lepsza od Lechii. Czy jednak zawsze przeważająca drużyna wygrywa spotkania? Gdyby tak było, sport stałby się nudny i przewidywalny. Co najgorsze, te fatalne gwizdki mogą zaważyć o losach zespołu z Gdańska w walce o utrzymanie. Kto wie, czy w ostatecznym rozrachunku nie zabraknie 3 punktów, by przedłużyć ligowy byt Biało-Zielonych.

źródło: własne