Lechia Gdańsk wróciła z Katowic bez punktów. To pierwsza ligowa porażka gdańszczan od 16 grudnia 2023 roku. Biało-Zieloni zagrali słaby mecz i momentami wyglądali tak, jakby remis im wystarczył. - Może potrzebny nam taki zimny prysznic - zastanawiał się po meczu w kuluarowych rozmowach jeden z podstawowych piłkarzy zespołu.
Lechia do Katowic przyjechała nie tylko, aby powalczyć o kolejne trzy punkty i powrót na fotel lidera, ale też o wyrównanie rekordu sprzed 46 lat. Chodziło o liczbę najwięcej zwycięstw z rzędu w spotkaniach ligowych. W 1978 roku gdańszczanie zanotowali serię siedmiu wiktorii. Na Śląsku nie udało się jednak osiągnięcia wyrównać, choć było bardzo blisko bezbramkowego remisu. Niestety w doliczonym czasie gry najpierw Miłosz Kałahur sfaulował rywala, a później cała defensywa pogubiła się przy rzucie wolnym i Arkadiusz Jędrych zdobył decydującego gola w meczu.
Mecz przy Bukowej Lechii się nie ułożył. Już od pierwszych minut Biało-Zieloni mieli problem z wejściem w mecz i łatwo dopuszczali rywali pod własną bramkę. Lechiści nie byli również skuteczni pod bramką rywala, ba pierwszą groźniejszą akcję stworzyli dopiero w 35. minucie. Nawet kiedy grali w przewadze jednego piłkarza, nie potrafili zadać decydującego ciosu. Był to najgorszy mecz w wykonaniu Biało-Zielonych w tym roku. Ale też rywal był najtrudniejszy - "Gieksa" wyrasta na jednego z faworytów do walki o awans, a wygrana z Lechią była już ich szóstym zwycięstwem z rzędu.
Kibice byli rozgoryczeni postawą piłkarzy w Katowicach. Pojawiały się nawet zarzuty, że celowo zagrali oni na remis, a minimalizm został ukarany golem w końcówce. Zapytaliśmy o to na pomeczowej konferencji trenera Szymona Grabowskiego. - My chcieliśmy wygrać. Chcieliśmy w pewnym momencie wyczekać przeciwnika i zaatakować bocznymi sektorami i to udawało się połowicznie. Nie wykorzystywaliśmy potencjału Meny. Maks też nie otwierał się tak jak powinien. Brakowało wsparcia. Obraz jest może taki, że Lechia nie chciała wygrać, ale GKS to bardzo dobry zespół - ocenił szkoleniowiec.
Emocją dominującą w gdańskiej drużynie po meczu była złość. - Może potrzebny nam taki zimny prysznic - można było usłyszeć w kuluarowych rozmowach. Ciężko się z takim stwierdzeniem nie zgodzić. Lechia choć pierwszą część rundy miała udaną, to może to wpłynęło na zbyt dużą pewność siebie w drużynie? Najważniejsze teraz jest wyciągnąć wnioski z niedzielnego meczu i dalej ciężko pracować. Wciąż szanse na awans do Ekstraklasy są bardzo duże, a aspiracje trzeba potwierdzić na boisku. Kolejna okazja już w niedzielę 14 kwietnia. O 12.40 Lechia zagra u siebie z Termalicą. Co ciekawe, w niedzielę mecz z "Gieksą" z trybun oglądał trener Marcin Brosz i tworzył intensywne notatki nt. Lechistów. Podobnie jak szkoleniowiec Górnika Łęczna Pavol Stano.
źródło: własne