Marek Janowski pod koniec listopada przeszedł na zasłużoną emeryturę. W Lechii Gdańsk przepracował 36 lat. Być może współpraca z klubem byłaby dłuższa, gdyby nie postawa Pawła Żelema, o czym Janowski opowiedział w rozmowie z "Dziennikiem Bałtyckim". Cała rozmowa dostępna TUTAJ

- Nie musiałem, mogłem dalej pracować. Ktoś mi podpowiedział, żebym poszedł na emeryturę, a z Adamem Mandziarą i Pawłem Żelemem miałem ustalone, że będę mógł pracować dalej. Wyszło jak wyszło, Żelem się wszystkiego wyparł, a pani Martyna Góral nie wiedziała jak mi to powiedzieć. Brakuje atmosfery szatni, tego żeby powygłupiać się z chłopakami, ale cieszę się z emerytury. Kiedyś dużo osób dzwoniło, pytało co słychać w klubie, a teraz cisza - powiedział Janowski zapytany o to, czy musiał już odchodzić z klubu.

Janowski opowiedział też o pożegnaniu, które odbyło się w klubie po zakończonej rundzie jesiennej. - Tak, jak było widać na zdjęciach. Zadzwoniła pani Edyta Ernest z zaproszeniem na spotkanie. Powiedziałem, że nie ma szans, bo skoro prezes potraktował mnie jak psa, to nie chcę. Chłopacy mnie jednak namówili i poszedłem. Dostałem ładne zdjęcie, było ciastko, życzyliśmy sobie powodzenia i takie to było pożegnanie. Były obiecanki, że mogę liczyć na pomoc, ale w Lechii nie patrzą na to, ile lat pracowałeś. Dla nich liczą się tylko pieniądze.

Choć w klubie już pracował nie będzie, to wciąż w dni meczowe będzie obecny w szatni. - Dostałem telefon od kierownika Patryka Dittmera, że będę miał akredytację, żebym mógł wchodzić do szatni. Zawodnicy tego chcieli. Dostałem nawet bilet na trybunę honorową - zakończył legendarny pracownik klubu.

źródło: Dziennik Bałtycki