Nie milkną echa sprzedaży akcji gdańskiej Lechii przez Andrzeja Kuchara i jego spółkę WCF tajemniczemu wciąż konsorcjum niemiecko-szwajcarskiemu.
W prasie raz po raz pojawiają się coraz to nowe doniesienia na temat tego, jakie zmiany czekają Biało-zielonych, kto wzmocni zespół, a kto stanie na jego czele. Nie są to z reguły informacje wiążące, jednakże w każdej pogłosce z reguły jest ziarnko prawdy. Jaka przyszłość czeka więc Lechię w najbliższych miesiącach?
Zacznijmy analizę od samego konsorcjum, które ma klubem zarządzać i wprowadzać go na piłkarskie salony. Tak duża inwestycja i dalekosiężne, zorientowane na podbój Polski i Europy plany przynoszą wszystkim na myśl inne, równie medialne inwestycje w polski futbol ostatnich lat. A te przykłady niestety nie wyglądają optymistycznie. O ile Zygmunt Solorz i jego Śląsk przez moment znajdowali się na piłkarskim świeczniku, realia finansowe również prędko sprowadziły ich na ziemię. Ponadto okazało się, iż właściciel klubu przede wszystkim chciał na nim zarobić, a gdy samo funkcjonowanie okazało się ku temu środkiem niewystarczającym, zapragnął zbudować we Wrocławiu centrum handlowe, z którego zyski częściowo pokrywać miało zapotrzebowanie kapitałowe klubu. Weto władz miasta musiało skończyć się dezinwestycją, a Śląsk nie dość, że zawodzi czysto sportowo, to na dodatek boryka się z problemami natury finansowej, i może być mu trudno powrócić na szczyt. To właśnie najczęstszy problem osób chcących inwestować w polską piłkę. Oczekują szybkich zysków, a nade wszystko szybkiego sukcesu.
Najbardziej w pamięć kibicom zapaść musiał ostatnimi laty Józef Wojciechowski. Właściciel JW Construction przejął warszawską Polonię, połączył ją z Groclinem (jedną z czołowych wówczas drużyn w Polsce), zdobywając tym samym miejsce w Ekstraklasie. Wpompował w klub na starcie ogromne pokłady gotówki, podpisując kontrakty z wartościowymi piłkarzami. Należy dodać, iż kontrakty bardzo wysokie. W zamian oczekiwał seryjnych zwycięstw i zwrotu poniesionych kosztów. Gdy okazało się, iż taki model nie gwarantuje sukcesu, Wojciechowski rozpoczął prywatną wojnę z własnym klubem, zamrażając premie, pensje, zwalniając sztab trenerski. Robił wszystko, byleby uratować choć część z szybko wydanych pieniędzy. Klub był dla niego bowiem nie pasją, lecz zabawką, narzędziem biznesowym, typowym „must have” wielkiego przedsiębiorcy, chcącego robić interesy w całej Europie. Niestety, bez cierpliwości i pasji dobrej drużyny zbudować się nie da.
Przekonano się o tym nie tylko w Polsce. Anży Machaczkała jednego dnia oferowało pensję na poziomie 20 mln euro rocznie dla Eto’o, aby po kilku miesiącach niepowodzeń wyprzedać się i postawić na młodzież, pikując ku drugiej lidze. Roman Abramowicz wpompował w Chelsea niebagatelne środki, a sukcesy przyszły późno, i były krótkotrwałe. Ostatnio nawet Waldemar Kita poinformował, że na funkcjonowanie Nantes wydał już blisko 100 mln euro, które wcześniej chciał przeznaczyć na budowę potęgi krakowskiej Wisły. Tym bardziej w świetle takich rewelacji kibice w Polsce znów z nadzieją spoglądają na tego typu zapędy, tym razem zwracając głowy w kierunku PGE Areny. Lechia, mimo sfinalizowania przejęcia, wciąż czeka na zasadnicze rozpoczęcie nowych rządów, choć pierwsze decyzje już zapadły.
W Lechii od lat kibice liczą na ciekawe transfery. Tym razem ich marzenia, bynajmniej po części, ulegają spełnieniu. O ile Probierz upatrzył sobie wcześniej Minori Sato i Ricardo Nunesa, na których postawiono znak zapytania na czas audytu i negocjacji ws. przejęcia klubu, o tyle okazało się, iż brak kontraktów dla tych graczy faktycznie oznaczał zdolność do znalezienia jeszcze lepszych alternatyw na newralgiczne dla klubu pozycje. I tak w pomocy rządzić ma Maciej Makuszewski, wspierany przez dynamicznego Jagiełłę, na lewej obronie być może miejsce zajmie serb Nikola Leković. Do tego dochodzi jeszcze utalentowany Stolarski oraz ponoć interesujący pod względem stylu gry Sadajew. A istnieje możliwość, że to nie koniec wzmocnień.
Najważniejsze jednak, że owe zakupy oraz wypożyczenia obrazują, iż Lechia chce kontynuować zapoczątkowaną myśl stawiania na młodzież. Myśl, której twarzą stał się Michał Probierz. Właśnie jego nazwisko znalazło się ostatnio pod ostrzałem krajowych mediów. Ogromne zaangażowanie Mariusza Piekarskiego w transfery gdańszczan zaowocowały pogłoskami o chęci zastąpienia szkoleniowca Lechii Dariuszem Wdowczykiem, który słynnego „Piekario” prowadził kiedyś w Legii. Plotki te na tyle się nasiliły, że sam klub w oficjalnym komunikacie temu zaprzeczył. Nie minęło kilka dni, a w kuluarach mówi się o Czesławie Michniewiczu, jako domniemanym sukcesorze na ławce Biało-Zielonych. Nie wiadomo, czy to pokłosie wywiadu, jakiego dla serwisu Weszło udzielił Sebastian Madera, chwaląc Michniewicza i wyrażając zdumienie, iż pozostaje on obecnie bezrobotny. Być może zwykła pożywka dla mediów, głodnych rewelacji z spokojnie działającej Lechii. Czy i w tej sprawie ukaże się dementi? To wątpliwe, biorąc pod uwagę fakt, iż prawnik reprezentujący nowych właścicieli klubu w rozmowie z zarządem przyznał, iż planów zastąpienia Probierza nie ma. Czy jednak starczy im cierpliwości, aby dać trenerowi odcisnąć prawdziwe piętno na zespole, w sytuacji gdyby wyniki były gorsze od oczekiwanych? Oby, to bowiem gwarantowałoby wreszcie pewną stabilizację, której zarówno Lechii, jak i całej polskiej piłce, poczynając od reprezentacji, brakuje.
Wiemy już też, że celem, jaki stawiany będzie zawodnikom, będzie walka o europejskie puchary w kolejnym sezonie. W obecnym absolutnym minimum musi być awans do grupy mistrzowskiej po zasadniczej części sezonu. W obliczu poczynionych już oraz potencjalnych kolejnych wzmocnień nikt nie dopuszcza myśli, że mogłoby być inaczej. Nam, kibicom, pozostaje wierzyć, że tak się stanie. Że będziemy mogli coraz bardziej utożsamiać się z Lechią oraz jej stylem. Tożsamość klubu to jednocześnie coś, czego po zmianie właścicielskiej nie wolno zatracić. Dlatego zewsząd słychać sygnały, iż być może w strukturach klubu znajdzie się miejsce dla jego byłych zawodników. I choć Sławomir Wojciechowski, którego nazwisko w tym kontekście pada najczęściej, potwierdza, iż nikt z nim na ten temat nie rozmawiał, wielu fanów Biało-Zielonych wierzy, iż gracze jego pokroju, zasłużeni dla Lechii, będą mieć wpływ na jej przyszłość. Nazwiska takie, jak Dawidowski, Szamotulski, Król, Bieniuk mogą przecież wciąż otworzyć wiele zamkniętych drzwi w świecie polskiej piłki. A to zawsze jest niezwykle cenne. Czy nowa Lechia będzie oznaczała Lechię lepszą? Nie można ferować wyroków zawczasu, a jedynie trzymać kciuki. I odwiedzać gdański stadion jak najliczniej, do czego przyczynić się muszą jednak sami zawodnicy.