Nowi właściciele Lechii stopniowo się ujawniają, podnosząc kurtynę tajemniczości, którą postanowili zarzucić na gdańskim klubie w ostatnich tygodniach.

Pora to chyba najwyższa, gdyż poza lekkim niepokojem fanów, swoje domysły snuły także media, a frustrację zdawał się powoli wykazywać trener Michał Probierz. Nie może nas to dziwić, w końcu jego nazwisko w pewnym momencie trafiło na transferową giełdę, jako jednego z tych ekstraklasowych trenerów, którym bliżej do bezrobocia (jak widać słusznie). Klub działał jednak zapobiegawczo, właściciele, dopinając szczegóły transakcji woleli pozostawać w cieniu, rozwiązując jedynie doraźnie poszczególne problemy dnia codziennego. Okazuje się, iż Josef Wernze dopiero ostatnio sfinalizował formalnie przejęcie klubu, wciąż jednak pozostaje spory niedosyt w kwestii tego, dlaczego klub jak i jego fani nie otrzymywali choć strzępków prawdziwych informacji, żywiąc się medialnymi domysłami. Stopniowo w kontekście „nowej” Lechii pojawiać się zaczęły nowe nazwiska, osób bezpośrednio lub pośrednio zaangażowanych w trójmiejski projekt. Przeczytałem oststanio w mediach pewien wywiad, z osobą, która na ten moment spina owe przemiany pewną klamrą. Mariusz Piekarski, bo o nim mowa, był tym, który jako pierwszy kojarzony był z przemianami Lechii, a ostatnio wywołano go do tablicy jako tego, który rzekomo ma mieć w klubie większą władzę, aniżeli się wszystkim wydaje.

Mariusz Piekarski dla wielu to przede wszystkim były piłkarz. Człowiek, który na boisku wyróżniał się techniką, stylem gry, image’m, podbijał Brazylię, dawał sobie radę w Legii. Dla innych to jednak piłkarski agent, gdyż taka obecnie jest jego rola w świecie futbolu i za tę działalność niejednokrotnie był krytykowany. Czy słusznie? W dużej mierze nawet bez zastanowienia, gdyż owa profesja nie cieszy się w Polsce szczególną sympatią, na co pracowało jednak tylko paru z nich. Gdybyśmy szukali encyklopedycznych definicji osoby menedżera-agenta piłkarskiego, najogólniej uznalibyśmy go za osobę reprezentującą interesy sportowca, prowadzącego w jego imieniu rozmowy transferowe i sponsorskie – generalnie robiącego wszystko to, na co zawodnikowi brakuje czasu i kompetencji, tak, aby ten mógł skupić się na boiskowej pracy. W teorii brzmi to przyjemnie, każe sugerować, iż menedżer może bywać nieoceniony, rozwiązuje problemy w zarodku. Byłoby tak, gdyby nie wielkie pieniądze, o jakie toczy się w piłkarskim świecie gra. A te zmieniają ludzi, potrafią też budzić w nich najgorsze instynkty i cechy, jak i spychać na drugi plan dawne zalety. Skoro brak specjalistycznych umiejętności jest jednym z czynników, dla którego gracz podpisuje umowę z jednym, drugim lub wieloma agentami, zastanówmy się, jak wygląda postać agenta idealnego. Powinien być człowiekiem biznesu, interesu, który zna się na negocjacjach, ma rozległe kontakty, siłę przebicia i szacunek otoczenia. Czy wszystkie te cechy posiadają najpopularniejsi polscy agenci?

Wymieńmy ich: Mariusz Piekarski, Cezary Kucharski, Tomasz Magdziarz. To między innymi oni odpowiedzialni są za taką, a nie inną opinię całego środowiska. Byli piłkarze, ale bez background’u biznesowego. Posiadają znajomości, otwierają wiele futbolowych drzwi, ale w grze o pieniądze raczej grają „na czuja”, chcąc ugrać jak najwięcej dla siebie oraz podopiecznego. W tej, a nie innej kolejności. Zawsze patrząc najpierw na własny interes. Z czysto ekonomicznego punktu widzenia można to zrozumieć, prowadzą działalność gospodarczą, chcą zarobić tyle, aby godnie żyć na emeryturze. Gdy jednak sami nie jesteśmy stroną w ich biznesowych umowach, żądamy, aby działali najlepiej charytatywnie, kierując się uczuciami piłkarzy, swoje własne korzyści spychając na dalszy plan. Po ludzku. Świat futbolu jest jednak środowiskiem brudnym, w którym każdy walczy i walczyć będzie o jak największy kawałek tortu, a tymi, którzy tracą, nie są tylko piłkarze. Niejednokrotnie tracą też kluby, a te są perełkami w sercach kibiców. Żaden piłkarz, trener, jakakolwiek postać dla prawdziwego fana nigdy nie będzie większa niż klub, więc teraz, gdy Lechia przechodzi rewolucję, której jedną z twarzy jest Piekarski, pojawiają się wątpliwości pt. „czy cele Piekarskiego tożsame są z naszymi?”.

We wspomnianym przeze mnie wywiadzie popularny „Mario” porusza różne tematy, wątkiem wiodącym jest jednak sprawa klubu z Gdańska. Piekarski próbuje nakreślić swoją rolę w Lechii, która zdaniem mediów znacząco wykracza poza okazjonalne transfery i doradztwo. Przede wszystkim, agent piłkarski nigdy nie jest związany z jednym klubem, gdyż reprezentuje tak wielu graczy z tak różnych zespołów, iż ciężko stwierdzić, jaki może być nadrzędny interes. Pan Mariusz raczy więc nas opowieścią o tym, iż dla nowych właścicieli stanowił raczej część ciała doradczego, a doradztwo to część jego działalności gospodarczej. Piekarski zdążył jednak doradzić Lechii transfery, czasowe i definitywne, czterech swoich podopiecznych. Tutaj właśnie rodzą się pytania o to, czy jego jedynym celem nie były korzyści finansowe wynikające z podpisania korzystnych dla siebie umów. Okolicznością łagodzącą jest fakt, iż Lechia faktycznie na gwałt potrzebowała wzmocnień, a także to, iż kolejne wzmocnienia nie dotyczyły już ludzi ze stajni „Piekario”. Piekarski dołożył jednak parę składników do masy, z której powstać na świeżo upieczona, większa Lechia.

Mariusz do momentu zatrudnienia w Gdańsku Andrzeja Juskowiaka był jednocześnie narządem mowy nowych właścicieli. Zapowiadał wzmocnienia, roztaczał mocarstwowe plany, grał w mediach pierwsze skrzypce. Cóż, w dzisiejszych czasach w cenie są przede wszystkim informacje, a on był ich najbardziej wiarygodnym źródłem. Z czasem usunął się w cień, jednakże jego widmo wciąż unosi się w okolicach PGE Areny, jednych ciesząc z potencjalnych dalszych wzmocnień, większość jednak strasząc pokusą nadużycia. Jest bowiem przecież dylematem moralnym to, czy w klubie o dużym potencjale finansowym doradzać zatrudnianie graczy z zewnątrz, czy raczej tych zobowiązanych kontraktowo z samym agentem. Co więcej, praca agenta w okolicach danego klubu nie jest jedynie pracą jednostronną. Wręcz przeciwnie, napływ jednych z reguły oznaczać musi odejście innych, a w Lechii jest co najmniej kilku graczy, o współpracę z którymi niejeden agent dałby się pokroić. Z jednej więc strony Piekarski może mimo wszystko dostarczyć Biało-zielonym kilku istotnych wzmocnień, z drugiej uszczuplić kadrę o tych najzdolniejszych, jak Dawidowicz, Janicki, Frankowski, Zyska, w dalszej kolejności jego podopieczny Stolarski, który dopiero co Lechię wzmocnił.

Ogólnie rzecz biorąc, sami nowi właściciele są dla nas tak skąpi w słowa i wyjaśnienia, iż nazwisko Piekarskiego niejednemu kojarzyć zaczyna się tym bardziej negatywnie, a to lekko zaburza przyjemną wizję wielkiej drużyny, na jaką każdy z nas w Gdańsku czeka. Tak długo jednak, jak jego działania nie przynoszą szkody, w dobrym guście byłoby nie krytykować owego człowieka, który sam pozycjonuje się jako ten działający Lechii na korzyść. Na szczeblu zarządzania klubem jest jednak na razie tak dużo niewiadomych, że ciężko o jakąkolwiek miarodajną ocenę tego, kto i w czyim interesie działa. Piłkarscy agenci z reguły myślą o sobie, ale też czy Piekarski chciałby się tak „spalić” w oczach potężnych właścicieli, robiąc sobie tym samym jeszcze czarniejszy PR? To wątpliwe, choć futbol jest tak nieprzewidywalny, iż niczego nie można wykluczyć. Oby wszyscy rządzący Lechią, kimkolwiek są, pozostawali czujni.

Odwiedź blog autora