Futbol jest sportem o tyle ciekawym, że można go interpretować na wiele innych sposobów.
Niemal każdy znajdzie w nim coś interesującego, coś, co przyciąga go na trybuny bądź przed telewizor regularnie. Są tacy, którzy patrzą na piłkę nożną przez pryzmat bramek, inni kładą nacisk na niuanse taktyczne. Dla jeszcze innych liczy się wola walki, ambicja, trzeszczące kości. Jest jednak również wielu takich, którzy bazują głównie na statystykach. Analityczne podejście do futbolu ma sporo zalet, pozwala nabrać dystansu do sportu, który na pierwszy rzut oka postrzegamy przez pryzmat emocji, kibicując ukochanej drużynie nawet wtedy, gdy zawodzi. Tłumacząc kolejne niepowodzenia, przełykając gorzkie porażki dla tych kilku chwil chwały, małych radości, jak zwycięstwo w derbach, pokonanie odwiecznych rywali, upokorzenie faworytów. Gdyby więc po jednym czy drugim meczu zajrzeć do reprezentujących to, co zobaczyliśmy na murawie liczb, może się okazać, iż wszystko wyglądało zupełnie inaczej. To właśnie statystycy dochodzą do głosu wówczas, gdy opadają emocje. Wtedy, gdy wynik jest niezadowalający. Te zakulisowe dane dla wielu znaczą więcej, aniżeli każdy boiskowy obrazek. Nie jednak z reguły dla Michała Probierza.
Zobacz statystyki obecnej kadry Lechii
Czy to dobrze, czy źle, ciężko powiedzieć, zwłaszcza z perspektywy kibica. Każdy z nas ma swoich ulubieńców, piłkarzy których darzy większą sympatią, na których pomyłki przymyka oka, których sukcesy uwzniośla do rangi kluczowych aspektów danego meczu. Podobnie trener ma określone preferencje, w które nam pozostaje wierzyć. W końcu to on pracuje z piłkarzami na co dzień, przebywa z nimi w szatni, zna ich problemy i troski. Dla niektórych jest przyjacielem, innym zastępuje ojca, koniec końców za wszystkich nadstawia karku, gdy przychodzi czas podsumowań. Bierze odpowiedzialność za swoje wybory, niezależnie od tego, czy były trafione. Od dłuższego już czasu Probierz zdobył sobie krytyków pośród futbolowych statystyków. Dlaczego? Otóż lubi stawiać na graczy, których indywidualne boiskowe statystyki, mówiąc delikatnie, nie powalają na kolana. Twarzą tej niechlubnej analitycznej krucjaty przeciw szkoleniowcowi Lechii stał się Przemysław Frankowski.
Michał Probierz na młodzież postawił odważnie od samego początku pobytu w Gdańsku. Zaufał innym juniorom, aniżeli Bobo Kaczmarek, i wyszedł na tym całkiem nieźle. Posiada z reguły najmłodszą wyjściową jedenastkę w lidze, jego młodzi wybrańcy zbierają pochwały, są obserwowani przez inne kluby, w tym zagranicznych potentatów. Szkoleniowy sukces? Na pewno, ale jednak został ogłoszony przedwcześnie. Młodzieżowcy są bardziej podatni na wahania formy, mają tendencje do unikania odpowiedzialności w kluczowych momentach, usuwają się momentami w cień. Gdy zaś skończy się ich tzw. okres ochronny, są krytykowani, lecz pośrednio. Błędy personalne najpierw wytyka się bowiem trenerowi. „Franek” od początku rokował dobrze. Dynamiczny, przebojowy, ambitny – stał się ulubieńcem kibiców, którzy podobne zaangażowanie życzyli sobie zobaczyć także u innych. Gdy jednak cała Lechia złapała, po imponującym początku jesieni, lekką zadyszkę, co po niektórzy przyczyn zaczęli szukać w statystykach. A te dla Frankowskiego pomyślne nigdy nie były. Boczny, ofensywnie usposobiony pomocnik z reguły rozliczany jest z: asyst, kluczowych podań, bramek. Przemek tychże nie notuje prawie wcale. Niby biega, walczy, gra na całego, lecz w protokole meczowym jego nazwiska doszukać się można nader rzadko. Jak to o nim świadczy?
Zobacz statystyki całego zespołu w bieżącym sezonie
Na pewno nie można powiedzieć na podstawie liczb, czy ktoś jest dobrym, czy słabym piłkarzem. Same cyfry przecież nie grają. W momencie okresowych podsumowań jednak takie rzeczy również się liczą. Osobiście nie przychodzi mi łatwo krytyka „Franka”, gdyż znam go jeszcze z czasów juniorskich, gdy z Lechią przyjeżdżał do mojej rodzinnej Redy, tocząc pojedynki z chłopcami, do których przygotowania piłkarskiego dołożyłem kilka nieznaczących pewnie za wiele cegiełek. Z czasów, gdy prowadził na murawie korespondencyjne pojedynki z Dariuszem Formellą, który po latach znów staje po tej niewłaściwej dla mnie stronie barykady, reprezentując poznańskiego Lecha. Wówczas Frankowski był liderem środka pola, dyrygował grą i etatowo zdobywał gole, notował asysty. Z drugiej więc strony, tym bardziej mi tego brak. Biorę pod uwagę to, iż tak on, jak i Dawidowicz czy Zyska, mają prawo do popełniania błędów młodości, komu się one bowiem nie przydarzają? Nadchodzi jednak moment refleksji, przemyśleń, gdy zaczynamy rozumieć, iż w piłce nożnej wciąż chodzi o bramki, punkty, miejsce w tabeli. Wówczas chciałoby się mieć na murawie jak najwięcej zawodników te atrybuty przynoszących. „Franek” do nich nie należy.
Z tego między innymi powodu skrzydłowego wzięli pod lupę statystycy. Gdy dodatkowo zimą dostali na swoim froncie dwa dodatkowe argumenty, Makuszewskiego i Jagiełłę, liczyli na to, iż pierwszym w kolejce do ławki rezerwowych będzie właśnie młody Frankowski. Za brak goli. Za brak asyst. Za brak wartości dodanej. Za młodzieńczą naiwność. Tak się jednak nie stało. Weto postawił Michał Probierz, chcąc udowodnić wszystkim, iż istnieje coś więcej, niż świat liczb. Świat wartości, uczuć, ludzkich odruchów, „trenerskiego nosa”. I nade wszystko, świat w którym decydujący jest głos trenera, a nie krytyków. Młody zawodnik potrzebuje czasem większego kredytu zaufania, buforu bezpieczeństwa, mówiącego mu, iż jeden nieudany mecz go nie przekreśli. To właśnie Frankowskiemu zapewnia Probierz. Wbrew statystykom, które notabene w meczu z Zawiszą odrobinę poprawił, notując piękną asystę oraz kluczowe podanie (nawet, jeśli lekko przypadkowe). Wbrew temu, że w spotkaniu z Widzewem nie pojawił się na murawie wcale. Nie ganię tych, dla których liczą się liczby. Nimi napisany jest niemal cały świat, ja sam lubię się czasem nimi podeprzeć. Nie idealizuję tych, którzy stawiają w piłce tylko na emocje. Sam czasem daję się im ponieść. Wnioskuję jedynie o zaufanie dla trenera, który na przekór wszystkim realizuje swoją wizję. Nie ważnym będzie z perspektywy czasu to, jak wyboista będzie ta droga, lecz w którym miejscu Lechia ową wędrówkę zakończy.