To, że w Lechii nadchodzą nowe czasy, wiemy wszyscy.
Nowy inwestor, nowe pieniądze, nowe nadzieje. Konsekwencją tego będzie też swoiste przewietrzenie szatni, zastępowanie najsłabszych ogniw nowymi, lepszymi piłkarzami, w ramach pro-europejskiej wizji. Dla trenera oznacza to inne, nieznane dotąd możliwości, dla kibiców dodatkowe emocje, ale są też tacy, którzy na tym osobiście ucierpią. Mowa o piłkarzach, którzy muszą nie tylko na boisku walczyć o wyniki w trakcie meczów, ale i na treningach prowadzić bratobójcze boje, których celem jest odpowiedź na pytanie, który z nich zasłużył na miejsce w odświeżonej drużynie, grającej o najwyższe cele. Poprzeczka wisieć ma wysoko, a sytuacja jest o tyle komfortowa dla klubu, iż jest grupa zawodników, których kontrakty wygasają już w czerwcu, a więc nie trzeba się martwić o ich ewentualne wytransferowanie z zespołu.
Jednym z piłkarzy, należących do wyżej wspomnianej grupy, jest Brazylijczyk Deleu. Człowiek pałający niesamowitą miłością do Lechii, Gdańska i związanych z nimi ludźmi. Klub wciąż nie doszedł z nim do porozumienia, a wręcz negocjacje utknęły w martwym punkcie i zostały zawieszone. Wola piłkarza jest wszystkim znana, drugiej strony niekoniecznie. Nie jest to zarazem pierwszy raz, gdy Brazylijski defensor mierzy się z tym problemem. Jego przygoda z Gdańskiem przypomina sinusoidę, a obecnie zatacza ruch ku dołowi.
Deleu niedawno opowiadał w wywiadzie o absurdach futbolu w Kraju Kawy, gdzie ciężko było o stałe zatrudnienie i grę na poziomie wyższym, niż amatorski. Dlatego tak docenił warunki, jakie napotkał w Lechii, stabilizację i pewność co do przyszłości. Ta jednak teraz okazuje się być nadwątlona. Przesłanek jest wiele, od czysto sportowych, po finansowe. Jak zwykle, taki już mamy w Polsce do piłki kopanej klimat. Na początku jego pobytu podpisał kontrakt dość niski, lecz swą grą wzbudzał podziw. Szybki, przebojowy, ofensywnie usposobiony defensor to wówczas była nad Wisłą rzadkość. Dlatego podbił serca Polaków, z wzajemnością zresztą, gdyż obrońca tak zafascynował się naszym krajem, iż szybko nauczył się języka i planuje pozostać tutaj na stałe. O ile będzie mu to dane. Z czasem rywale zaczęli grać na niego inaczej, eliminując jego atuty. Albo bronili głęboko, nie pozwalając mu na tak łatwą penetrację wolnych stref w bocznych sektorach boiska, albo atakowali wysoko, angażując go bardziej w defensywę, w której co by nie mówić ekspertem nie jest. Początkowo entuzjazm względem jego osoby nieco przygasł, Brazylijczyk wylądował nawet w rezerwach za kadencji Kafarskiego. Sam ten moment wspomina jako brak charyzmy trenera, który wobec słabszych wyników chciał pokazać fanom, iż dokonuje jakichś określonych ruchów, i rykoszetem ucierpiał gracz zagraniczny, nie będący w stanie głośno zaprotestować.
W końcu jednak fortuna się do niego uśmiechnęła, i to w najbardziej odpowiednim momencie. Wrócił do gry na pół roku przed końcem umowy, znów stanowił kluczowy trybik gdańskiej machiny, która odbijała się od dna. Tym samym zagwarantował sobie nowy kontrakt, całkiem niezły, na okres dwóch lat. To było w roku 2012. Od tamtej chwili, aż do zakończenia rundy jesiennej bieżących rozgrywek, Deleu grał bardzo dobrze. Co zrozumiałe, spodziewał się rozmów o przedłużeniu umowy, z jednoczesną podwyżką, na którą uczciwie zapracował na zielonej murawie. Poza tym oczekiwał umowy długoterminowej, najlepiej 3-letniej, bowiem chciał się z Gdańskiem związać na dobre. Tych wszystkich postulatów nie byli dotychczas skłonni spełnić sternicy klubu, kluczowa ma być runda wiosenna. Tyle, że właściciele się zmienili. Z jednej więc strony środki w budżecie płacowym znaleźć się powinny, z drugiej nie wiadomo, czy w odwodzie nie czai się inny, renomowany zawodnik na jego miejsce. Sam Deleu miał tymczasem formą określić swoją pozycję w negocjacjach. Ku zaskoczeniu wszystkich, w meczu z Zawiszą na prawej obronie biegał Oualembo. Słowo biegał jest tym bardziej istotne, iż wypadł raczej przeciętnie. Samo jednak ustawienie go w wyjściowym składzie mogło sugerować dwie rzeczy. Albo chęć wywarcia presji na Deleu i obniżenie przez niego oczekiwań, w co wolę nie wierzyć, gdyż oznaczałoby ignorowanie argumentów czysto sportowych, albo to, iż Deleu w zimie formę gdzieś zgubił. Tak czy siak, dla niego to problem. Musi pracować, zaciskać zęby i udowodnić klasę, którą niewątpliwie posiada. Z Wisłą jego konkurent był zawieszony, ale udział w tej kopaninie może złej cenzurki nie wystawia, ale na plus też go zapisać raczej ciężko. Młody Stolarski zaufania trenera wciąż nie ma, zmaga się też z problemami zdrowotnymi, stąd Deleu, by zdobyć pozycję negocjacyjną, musi wygrać pojedynek z Oualembo. Ten jednak nie odpuści, wie bowiem, iż w „nowej” Lechii raczej miejsca dla nich obu nie będzie.
Konkluzja jest jedna – sytuacja Deleu jest z tych nie do pozazdroszczenia. Zwłaszcza, iż wszyscy wiedzą, jak mu na Lechii zależy, oczekują więc obniżenia wymagań. Ich obrona może nastąpić tylko na boisku, ale o grę teraz mu trudniej, a i czasu na odnalezienie formy stosunkowo niewiele. Czy jednak przeciętny kibic chciałby nadal oglądać Deleu w biało-zielonej koszulce? Z całą pewnością tak. Warto więc, by działacze pomyśleli bardziej szeroko i zaufali intuicji. Zawodnika zawsze można sprzedać np. po roku, co byłoby chyba lepsze niż żal, iż odchodzi za darmo i wzmacnia rywali. Skoro przecież on sam tak Polskę polubił, pewnie zatrudnienia będzie szukał tutaj. I o ile Gdańsk na dobre zajął miejsce w jego sercu, uważam, że gdyby kiedyś zamiast do Lechii trafił np. do Krakowa czy Bydgoszczy (a trzeba dodać, iż kiedyś przymierzano go do Widzewa), rozkochałby się w tych miastach tak samo. Taki to bowiem typ oddanego człowieka. Oddajmy więc i my jemu, co jego, a więc szacunek, zaufanie, nową umowę. Nawet jeśli jego forma lekko zniżkuje, z doświadczenia wiemy, iż z czasem Deleu znów rozbłyśnie na dobre. Oby w barwach Lechii.