Czasem są takie tematy, obok których nie można przejść obojętnie, i dla felietonisty stają się pozycją obowiązkową na długiej liście tematów do poruszenia, uzyskując czołowy priorytet.

Tym razem jednak nie medialne plotki stoją za tym, iż niniejszy tekst traktował będzie o Aleksandrze Jagiełło, ale wymiana słownych ciosów pomiędzy jego niedawnym a obecnym trenerem. Henning Berg kontra Michał Probierz, runda 1. Nie wiadomo na razie, czy wyciągną cięższe działa, czy pokuszą się o nokaut, opiszmy jednak sam przedmiot dyskusji i zobaczmy, czyja prawda jest tą właściwą.

Zaczęło się niewinnie, a obie strony wydawały się być zadowolone. Berg, przychodząc do Legii, dokonywał przeglądu kadr. Zabrał paru juniorów na obóz, popracował z nimi trochę, zaczął wyciągać wnioski. A te, wbrew zapowiedziom z jego pierwszej konferencji prasowej, były dla młodzieży brutalne. Norweg uznał, iż o tytuł mistrzowski powalczy z armią graczy doświadczonych, obytych na najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce, a ewentualne wakaty zapełnić postara się przy pomocy transferów. Nijak ma się to wizji Legii, jaką zapowiadali nowi właściciele, ale trener z nazwiskiem może w tym kraju więcej. Nawet, jeśli nazwisko wyrobił sobie nie w trenerce, a jeszcze jako piłkarz. W każdym bądź razie ową młodzież trzeba było jakoś zagospodarować, aby nie kopali w rezerwach bądź Młodej Ekstraklasie, umiejętności niektórzy z nich mają bowiem wyższe, czasem wręcz predestynujące do gry w Ekstraklasie. Do tego grona należał m.in. Aleksander Jagiełło.

Jagiełło jest skrzydłowym, który w domyśle ma być następcą Kuby Koseckiego, gdy ten odejdzie za granicę, co ponoć wydarzyć się może w niedalekiej przyszłości, jeśli po kontuzji odnajdzie on dawną formę wystarczająco szybko. Już ostatnią rundę spędził na wypożyczeniu w zespole Podbeskidzia, gdzie na tle mizernie prezentujących się kolegów kilkukrotnie zauważalnie błysnął. Przede wszystkim w meczu z ... Legią, której zaaplikował bramkę (a mógł nawet dwie) dającą Góralom sensacyjne zwycięstwo. Nie był zawsze pierwszym wyborem trenerów, fakt faktem jednak, iż swoje największe walor zaprezentować zdążył. Do Warszawy wracał więc z wysoko podniesioną głową, jednak szybko został brutalnie sprowadzony na ziemię. Wobec urazu Koseckiego Legia wypożyczyła Guilherme, długo walczyła też o Ondreja Dudę, i w linii pomocy zrobiło się nadspodziewanie ciasno. Włodarze stołecznego klubu uknuli więc plan, aby skoro Jagiełło będzie miał kiedyś zostać drugim Koseckim, wysłać go najpierw w podobną wycieczkę po kraju celem nabywania nowych doświadczeń. „Kosa” najpierw terminował (choć można powiedzieć, że wręcz rządził) w ŁKS-ie, aby następnie zakotwiczyć w Lechii, będąc motorem napędowym ofensywnych akcji gdańskiego klubu. Olek więc ostatecznie także trafił na Pomorze, z dużymi nadziejami i ambicjami.

Sam gracz oczywiście nie może zarzekać się, iż wróci po pół roku do Legii, gdyż tego nie zaakceptowaliby kibice, tak więc, by nie zamykać sobie furtki do zespołu Lechii, przyznał, iż rozważa gdańską opcję jako miejsce docelowego, stałego pobytu. Trochę kurtuazyjnie, lecz w zasadzie nawet przekonująco. Pech Jagiełły polega na tym, iż od porównań do Koseckiego się nie uwolni. A ten poprzeczkę zawiesił bardzo wysoko, chyba na poziomie dla młodziana jeszcze za wysokim. Starać nikt się mu jednak nie zabroni, a wręcz będzie on do tego motywowany z podwójną siłą. Wielu tzw. ekspertów, osób z zewnątrz, układało sobie w głowach wyjściową jedenastkę Lechii, w której po jednym skrzydle biega Makuszewski, a po drugim właśnie Jagiełło. Wizja ciekawa, ale zapomniano, iż Probierz jest fanem talentu i dynamiki Frankowskiego. To właśnie „Franek” wyszedł w pierwszym składzie na Pogoń, a Jagiełło pojawił się na placu gry w drugiej połowie. Nie wiadomo, czy to zbyt duża presja, trema debiutanta, czy może też brak odpowiedniego przygotowania i zdolności, inauguracyjny mecz na PGE Arenie Jagiełło bezapelacyjnie zapisać sobie musiał na konto osobistych porażek. Próbował co i raz akcji indywidualnych, jak gdyby nie zauważając na boisku partnerów, tracąc sporo piłek. Mina trenera Probierze sugerowała burę, jaka czeka go w szatni, a i sam zawodnik jeszcze na murawie zdawał sobie z tego sprawę. Każdym kolejnym zagraniem za wszelką cenę chciał odpokutować wcześniejszy błąd, co jednak tylko owe pomyłki mnożyło. Zamiast bohatera stał się samolubem, a konsekwencje ponosi do dziś. Na spotkania z Zawiszą i Wisłą nie został nawet powołany do meczowej osiemnastki. Musi to być dla niego irytujące, choć wiemy, iż to także sposób na mały wstrząs, chwila do refleksji, czynnik motywujący. Probierz pokazuje, iż nawet gracz z Legii w Gdańsku miejsca na placu nie dostanie za nic. O ile sam piłkarz, bynajmniej publicznie, swoich frustracji nie wylewa, o tyle ktoś inny czuje się tym jak najbardziej dotknięty, żeby nie powiedzieć wręcz, że oszukany. Mowa o Henningu Bergu właśnie.

Norweg poskarżył się w mediach, ich rzekomo umowa z Lechią była inna. Olek miał grać, zdobywać doświadczenie, wrócić jako ukształtowany piłkarz. Przeistoczyć się z chłopca w mężczyznę, z czego skorzystać miała Legia, spijając śmietankę. Potrafię wyobrazić sobie różne kreatywne klauzule, wpisane w umowę wypożyczenia, gdyż w Polsce wszystko odbywa się na zasadzie: papier przyjmie wszystko. Spodziewam się, że Legia mogła zechcieć zagwarantować sobie odszkodowanie na wypadek, gdyby Jagiełło nie grał z określoną regularnością, nie wybiegał pewnej ilości minut. Gdyby tak jednak było, oznaczałoby to, iż liczy się z tym Probierz, przedkładając dobro drużyny nad korzyści finansowe. Jeśli tak nie jest, nie wierzę, iż Lechia mogła dać komuś słowo, iż Jagiełło będzie grał, nie testując go uprzednio. Biało-zieloni dostali gotowego gracza, wszystko pozostawiając w jego rękach, a raczej nogach. Berg postanowił zaprotestować, wypominając gdańszczanom wręcz oszustwo. Nie mogło to zostać w Gdańsku zignorowane, a odpowiedzialnym do odpowiedzi, a jednocześnie wywołanym przez media do tablicy, okazał się oczywiście Probierz.

O ile po początkowych meczach sezonu, gdzie Legia odniosła dwa stosunkowo wysokie zwycięstwa, dyskusja nad mało wymagającymi przygotowaniami pod okiem Berga lekko odeszła w niepamięć, o tyle trener Lechii zdaje się na nowo wzniecać mały pożar w warszawskiej drużynie. Norweg mówił przedtem, iż jego Legia nie musi wiele biegać, jeśli będzie to czynić z głową, zadaniowo, odpowiedzialnie. Chce też na boisku dominować, być często w posiadaniu piłki, tak, aby biegać musieli rywale. Może to zadziała dla tejże właśnie Legii, ale już indywidualnie przygotowywani przez niego zawodnicy fizycznie prezentować się mogą gorzej. Tutaj właśnie szpilkę Bergowi wbija Probierz, mówiąc, iż po pierwsze sam trener Legii na młodzież zdecydował się nie stawiać, więc tematu poruszać raczej nie ma prawa, a po drugie, iż Jagiełło wydolnościowo do regularnej gry się wciąż nie nadaje. Owszem, końcówkę przygotowań odbył już z Lechią, lecz zdaniem Probierza w Legii musiano zaniedbać nawet rutynowe badania wydolnościowe, gdyż jego próg wysiłkowy i pułap tlenowy pozostawiają wiele do życzenia. W sparingach był w stanie pograć, nawet zaliczyć dwie asysty, ale wymogi Ekstraklasowe to co innego. Lechia bardziej aniżeli Legia zorientowana jest na czystą fizyczną pracę, boiskową harówkę, gdyż umiejętności czasem im brakuje, co trzeba nadrabiać motoryką. A tego Jagielle wciąż brakuje.

Potrafię sobie wyobrazić to, iż w przypadku awansu do grupy mistrzowskiej Jagiełło szans dostanie więcej, Lechia raczej przecież w walce o mistrza liczyć się nie będzie. Jednak teraz, gdy gra toczy się o najwyższą stawkę, Probierz potrzebuje najsilniejszej armii. Zamiast więc posyłać w bój żołnierza bez karabinu, woli stawiać na sprawdzonych na polu bitwy komandosów, których sam wyszkolił. Za nich bierze pełną odpowiedzialność. Dopóki na Olku nie odciśnie swojego piętna, nie podpisze się obydwoma rękoma pod jego formą. Należy mieć do niego zaufanie, iż dokonuje obiektywnych wyborów, patrząc na dobro ogółu. Jeden Jagiełło wiosny bowiem piękną nie uczyni, jeśli nie będzie przygotowany na 100%. A na razie nie jest.

Zapraszamy na blog autora football-simply.blogspot.co.uk