Cóż teraz począć? Mateusz Borek zablokował mnie na Twitterze. Z jednej strony to dobrze. Wokół całej sprawy zrobił się w końcu bajzel i może do pana Mateusza dotrze, że zachowuje się, delikatnie powiedziawszy, mało profesjonalnie (choć wątpię, bo - zdaje się - przyjmuje on postawę nieomylnego). Z drugiej – oj sporo miałbym mu jeszcze do powiedzenia.
No ale cóż. Zablokował, to zablokował. Ja zatem skorzystam z instytucji listu otwartego, bo są sprawy, o których powiedzieć trzeba. I to głośno.
Gdyby Pan Redaktor brał na serio kibiców (przy czym mówiąc „kibiców”, mam namyśli grono nieco szersze, niż twitterowi „życzę panu miłego dnia” i „ja pana bardzo cenię”), to dowiedziałby się, że mój tekst niemal w całości opierał się na spostrzeżeniach kibiców, zgromadzonych na forach gdańskiej Lechii. Nie wszystkich kibiców, jasne, ale tych, którzy na Lechię chodzi i w A-Klasie i w E-klasie. I choć mnie łatwo jest zbanować, to kibiców zbanować się nie da. Nawet pomimo usilnych. Pan Mateusz zarzucił mi, że mój tekst reprezentuje poziom ścieku. A jakże. Reprezentuje. Bo jak inaczej można pisać o sytuacji, gdy czołowy polski dziennikarz sportowy lobbuje na rzecz kompletnie zielonego trenera, tylko dlatego, że jest jego kumplem na Twitterze? Czy Pan, panie Mateuszu, aby na pewno się nieco nie zapomniał?
Pisałem o tym. Pan jest, w mojej prywatnej opinii, największym footbalowym rozczarowaniem dekady. Od lat śledzę Pańską karierę, bo zawsze mi się zdawało, że będzie Pan tym, który w końcu odmieni ten nasz cholerny football. I teraz nie wiem, co boli mnie bardziej. Czy to, że promuje Pan kumpla – jak uważam ja, czy to, że promuje Pan „młode talenty” – jak twierdzi Pan. Jedno i drugie to Himalaje absurdu.
Pan chyba sobie ubzdurał, że Lechia to prowincjonalny klubik, bez większego znaczenia dla polskiej kopanej. Bo jak inaczej mam rozumieć fakt, że upycha nam Pan Hajtę, bo „lubi Pan młodych, co mają własne zdanie”? A co to my jesteśmy? Poligon doświadczalny? Ciekaw jestem bardzo, czy Legii też by Pan zaproponował Hajtę? Jak nasza piłka ma się rozwijać, skoro zdaniem jednego z czołowych dziennikarzy sportowych w Polsce, klub mający pucharowe aspiracje powinien być prowadzony przez faceta bez żadnego doświadczenia? Po tysiąckroć wolałbym, żeby wrócił Kafarski. Bo on przynajmniej doświadczenie pozyskuje. Powoli i w bólach, ale pozyskuje. Tymczasem Hajto jest zbyt dumny, by popracować chwilę, jako asystent, czy pierwszy trener w niższej lidze. No bo przecież on, były piłkarz Bundesligi i polskiej reprezentacji, nie będzie się tułał po boiskach w Stróżach, Świnoujściu, czy Płocku. Że o Jaśle i Dębicy nie wspomnę.
My nie chcemy eksperymentów, a wciąż się na nas eksperymentuje. Kim był Machado, jeśli nie kompletnie nieudanym, za to bardzo drogim eksperymentem? Mamy za sobą 1/3 sezonu, a jesteśmy w – kolokwializując – dupie. Mam nadzieję, że słowo „dupa” nie sprawi, że Pan Redaktor się obruszy. Tak, czy inaczej, teraz chcielibyśmy trenera, który będzie potrafił poukładać cały ten cyrk. Hajcie może się udać, a może się nie udać. My nie możemy ryzykować. Nie stać nas już na to w tym sezonie. Czy to tak trudno pojąć? Bo jeśli tak dalej pójdzie, to Gdańsk będzie miał najpiękniejszy i największy stadion w pierwszej lidze. Będzie Pan wtedy usatysfakcjonowany? Przecież pisze pan, że „może się mylić”. Pan się pomyli, a my za to zapłacimy. Spoko. Zamiast nas będzie Nieciecza. Fascynujące wyjazdy z Polsatem, do dalekiej Małopolski – zresztą, to wszak niemal Pana rodzinne strony. Pięćdziesiąt kilometrów?
Ale jest jeszcze jedna rzecz, o której pan Mateusz nie pomyślał. A może nie wiedział. I jedno i drugie poważnemu dziennikarzowi nie przystoi. Otóż Lechia to bardzo specyficzny klub. Ponieważ w pewnej części należy do kibiców. Jesteśmy jego właścicielem mniejszościowym. W Zarządzie mamy swojego Prezesa. Człowieka bardzo zasłużonego. Dużo bardziej zasłużonego, niż ktokolwiek, kto dziś stanowi o obliczu Lechii. I człowiek ten, zgodnie z opinią środowiska kibicowskiego, nie wyraża zgody na zatrudnienie Hajty. Jedyną możliwością, by Gianni jednak stanął przy naszej linii, jest odwołanie Zarządu, z Prezesem włącznie. Rozumie Pan to? Mówimy o ludziach, którzy podnieśli ten klub z ruiny. Którzy przeprowadzili go przez długą drogę od A-Klasy do Ekstraklasy. W czasach, gdy nie było jeszcze pięknego Bursztynka, a panowie pokroju Kuchara, czy Wernze nie wiedzieli nawet, że w Gdańsku jest piłka nożna. Mówiąc w telewizji „nie słuchajcie kibiców, dawajcie Hajtę na trenera”, tak naprawdę mówi Pan „odbierzcie Lechię kibicom”. I dziwi się Pan, że w ich oczach traci szacunek? Że kibice przeinaczają Pana nazwisko i skandują wyzwiska na trybunach? I w imię czego to wszystko? Żeby klubem rządzili managerowie piłkarscy, których jedynym celem jest zarabianie kasy na grajkach? Przecież to już się dzieje, a prezes Krawczyk jest w tej chwili ostatnia linią oporu. No ale przecież, jak już panowie Em i Pe wyssą klub do ostatniej złotówki, jak już Lechia utraci płynność i spadnie na dno (zupełnie jak pewna drużyna z Warszawy, tudzież pewna drużyna z Łodzi), to znów przyjdą kibice i za własne pieniądze odbudują klub. Więc czym tak naprawdę się martwić? A swoją drogą, nie żal Panu ŁKSu? I Polonii? A Lechii? Lechii nie będzie Panu żal?
A tego, że z porządnego dziennikarza, staje się Pan powoli twitterowym celebrytą?
I na koniec cytat.
„Gdybym się przejmował tymi, którzy mówią, że Borek to playboy, bo nałożył sobie żel na włosy... Albo że zabawia się w dyskotekach... Gdyby te opinie robiły na mnie wrażenie, to pewnie zrobiłbym sobie grzeczny przedziałek, ściągnął ciemne okulary, sprzedał dobre garnitury i zamknął się w studiu. Dla mnie ważna jest praca i widz.”
Poznaje Pan? 2006 rok. Szkoda, że to było tak dawno. Gdzie się podziała ta charyzma? Teraz jest tylko „ban” na Twitterze, bo rozmówca, niegrzeczny i brzydkich wyrazów używa… A rozmówca ów po prostu nie może już patrzeć, jak Piekarscy, Mandziary, Juskowiaki, a od niedawna również Borki robią wszystko, by zniszczyć klub, który kocha. Proszę to sobie wziąć do serca. Bo tych 41 lat to trochę za mało, by na dobre ugrzęznąć w footballowym półświatku. A Pan jest na najlepszej drodze. Z rzecznika kibiców, jakim powinien być dobry dziennikarz, stał się pan rzecznikiem prywatnych interesów ludzi, którzy polską piłką interesują się tak długo, jak długo zarabiają na tym pieniądze, a kiedy przestaną, znikną, zostawiając za sobą czerwonego kura i szafę pełną trupów. Krótko mówiąc: przeszedł Pan na drugą stronę. A szkoda.