Mógł być pierwszych Chińczykiem z blond włosami, ale sprzeciwiła się mama. Wszedł na Rysy w trampkach i za kabanosa uratował kumpla wiszącego nad przepaścią. Michał Mak skończył 24 lata. Ofensywnym opowiada, co najbardziej szalonego zrobił w życiu.
Z werwą zacząłeś też grać w Lechii, ale dopiero po zmianie trenera. W ośmiu meczach strzeliłeś pięć goli.
- Von Heesen widzi we mnie potencjał, chcę się mu odwdzięczyć za zaufanie. To się chyba udaje.
Dlaczego z Jerzym Brzęczkiem się nie udawało?
- Dał mi zagrać w inauguracyjnym meczu, a potem posadził na ławce. Grałem końcówki po 20 minut, no i dwa razy w rezerwach. A, zapomniałem o Pucharze Polski z Puszczą. Pojechaliśmy na tour po Polsce – Wrocław, Niepołomice, Kraków. Liczyłem na występ przeciwko Wiśle, bo to mój stadion i klub, w którym się wychowałem. Chciałem się pokazać. No i się pokazałem, ale na trybunach. Dobry dzwon. Zagotowałem się, ale nie ma już co grzebać w trupach. Trener kazał mi grać w rezerwach. Ludzie myślą, że w trzeciej lidze są ogórki i jak schodzisz z ekstraklasy, to będziesz strzelał po cztery gole w meczu. To nieprawda, tam też potrafią grać, jedynie mocniej ciachają cię po nogach. Na nikogo się nie obrażałem, tylko robiłem swoje. Piłka to moja jedyna miłość, chcę wycisnąć z tego maksa.
Źródło: ofensywni.przegladsportowy.pl/własne