Lechia Gdańsk pod wodzą Michała Probierza miewała dotychczas zarówno lepsze, jak i gorsze momenty w Ekstraklasie.
Uczciwie trzeba jednak przyznać, iż młodemu szkoleniowcowi udało się wprowadzić w zespole względny porządek, rozpocząć wdrażanie określonego modelu rozwoju drużyny jak i poszczególnych piłkarzy, a także zbudować stabilny trzon drużyny, która ma być wzmacniana przede wszystkim uzdolnionymi juniorami, z wyjątkowymi okazjami na zakontraktowanie graczy większego formatu, z bogatszym CV, najlepiej bezkosztowo, jak miało to miejsce z Daisuke Matsui. Mimo tego, iż Japończyk stosunkowo szybko Gdańsk opuścił, obraz Lechii do dziś prezentuje wizerunek drużyny piłkarsko zorganizowanej, podatnej jednak na zbyt duże wahania formy. Receptę na owe ma być żelazna dyscyplina i bezwzględne oczekiwania trenera, których niespełnianie grozić może tymczasowym zesłaniem do drużyny rezerw, o czym w minionej rundzie przekonali się Mateusz Machaj oraz Piotr Wiśniewski. Przed rozpoczęciem kilku ostatnich meczów rundy jesiennej wytypowanie jedenastki, jaką w bój od pierwszej minuty pośle Michał Probierz było zadaniem stosunkowo łatwym, co potwierdza, iż skład Lechii podczas tej części sezonu zasadniczo się wykrystalizował. Również w bramce, gdzie pewniakiem w ostatnich meczach był Mateusz Bąk. Należy jednak pamiętać, iż w trakcie trwania rundy tymczasowo między słupki bramki Biało-Zielonych trafił Sebastian Małkowski. Sięgając pamięcią wstecz można zauważyć, iż obsada tej właśnie pozycji zawsze nastręczała trenerom Lechii pewnych kłopotów. Według jednych – kłopotów bogactwa, według innych jednak – problemu wyboru tzw. mniejszego zła. Jak wygląda to w rzeczywistości?
W kadrze pierwszego zespołu Lechii możemy znaleźć obecnie nazwiska aż 4 bramkarzy. O ile obecność w niej Kacpra Rosy to raczej udzielenie mu możliwości trenowania na najwyższym poziomie, otwarcie trzeba przyznać, iż jest on raczej melodią przyszłości, aniżeli realną alternatywą dla pozostałych goalkeeperów Biało-Zielonych. W przeszłości niemal przed każdą rundą obozy przygotowawcze upływały pod znakiem rywalizacji bramkarzy, a żaden fan Lechii nie mógł być pewien, kogo zobaczy w wyjściowym składzie inauguracyjnego spotkania. Oczywiście sportowa rywalizacja wychodzi wszystkim na dobre, jednakże obsada tak newralgicznej pozycji nie powinna stwarzać aż tylu trudności sztabowi trenerskiemu, gdyż stabilizacja jest tutaj więcej niż wskazana. Idealnie byłoby posiadać w składzie jednego pewniaka, który byłby naciskany przez pozostałych bramkarzy pozostających w kadrze drużyny. Tego wyraźnie w Lechii ostatnimi czasy brakowało. Czy tym razem będzie podobnie?
Profil Sebastiana Małkowskiego
Z pośród trzech bramkarzy Michał Probierz po zakończeniu obozów przygotowawczych wybrać będzie musiał jednego do gry w wyjściowej jedenastce, drugiego, który zasiądzie na ławce rezerwowych, trzeci zaś przede wszystkim wspierał będzie drużynę rezerw. Wśród kibiców rzecz jasna faworytem jest ktoś z dwójki: Bąk i Małkowski, gdyż obaj dojrzewali piłkarsko w Lechii, a fanatyczni kibice z Gdańska uwielbiają zaangażowanie ludzi gotowych umierać na boisku za Lechię. Bartosz Kaniecki, który trafił do Gdańska z łódzkiego Widzewa niejako w pakiecie z Grzelczakiem, notowany jest w rankingu fanów najniżej. Jego historia w Lechii jest też najkrótsza, gdyż zaliczył jedynie parę występów w Ekstraklasie, korzystając z kontuzji konkurentów do miejsca na placu gry. Bronił jednak solidnie, lecz wówczas i jego nie ominął pech, gdy doznał złamania palca u ręki, które wymagało dość długiej przerwy w grze. Po powrocie przegrywał rywalizację i z Małkowskim, i z będącym wówczas w kadrze Biało-Zielonych Michałem Buchalikiem. Kto wie jednak, czy podobnie jak Grzelczak, nie odrodzi się on jeszcze w Gdańsku? Piotr potrzebował wypożyczenia i swego rodzaju wstrząsu, był już bowiem jedną nogą poza drużyną, gdy dostał szansę od nowego trenera, którą w pełni wykorzystuje. Kaniecki na swą szansę wciąż czeka, lecz trzeba zauważyć, iż tak długo, jak jego rywale do miejsca w składzie wyraźnie nie obniżą lotów bądź nie odniosą kontuzji, może być mu ciężko o awans w hierarchii bramkarzy.
Historia rywalizacji między Mateuszem Bąkiem a Sebastianem Małkowskim jest dużo ciekawsza i obfituje w parę zwrotów akcji. Bąk to przede wszystkim symbol nowej, odradzającej się Lechii. Jest człowiekiem, który przebył z drużyną jej słynną drogę z A-klasy do Ekstraklasy, bardzo rzadko zawodząc. Jeszcze w I lidze jednak przyszło mu rywalizować o miejsce w bramce z Pawłem Kapsą, byłym młodzieżowym reprezentantem Polski, który odradzał się po okresie futbolowego regresu. W tym korespondencyjnym starciu raz górą bywał Bąk, innym razem Kapsa. Należy pamiętać jednak, iż okres bardzo dobrej gry Bąka spowodował, iż jego usługami zainteresowała się Wisła Kraków, wówczas będąca pierwszą piłkarską siłą w Polsce, choć ostatecznie propozycji transferowej bramkarz się nie doczekał. Kapsa nie złożył jednak broni, będąc ciekawą alternatywą dla efektownego, lecz czasem zbyt impulsywnego Bąka. Paweł bronił solidnie, efektywnie, bez zbędnego efekciarstwa, i w ostatecznym rozrachunku rywalizację z Bąkiem wygrał. Ten, szukając regularnej gry, zakotwiczył (po nieudanym epizodzie w Portugalii) w płockiej Wiśle, by następnie trafić do Ekstraklasowego Podbeskidzia, gdzie za rywala miał Richarda Zajaca, będącego u szczytu formy. Grywał rzadko, zdarzały mu się błędy, z Bielsko-Białą więc też musiał się pożegnać.
Małkowski do zespołu wchodził stopniowo, czekając na swoją szansę, która tak naprawdę otworzyła się przed nim po odejściu z klubu Bąka. Został bezpośrednim konkurentem Kapsy, dzięki dużej pewności siebie, a wręcz swej sportowej bezczelności, wygryzając go ze składu Lechii. On niejako zwolnił z Gdańska Kapsę, lecz myśl szkoleniowa Biało-Zielonych w takich sytuacjach nakazywała promowanie juniorów, z których największy talent wykazywał Wojciech Pawłowski. Kontuzja Sebastiana pozwoliła Pawłowskiemu zaliczyć znakomitą rundę, po której został nawet powołany do pierwszej reprezentacji Polski. Trochę na wyrost jednak, co nie uchroniło go przed uderzeniem do głowy wody sodowej, zwłaszcza po podpisaniu, jak się okazało przedwcześnie, umowy z Udinese Calcio. Tym sposobem odejście kolejnego bramkarza ułatwiło powrót do gry Małkowskiemu, który zresztą także zaliczył krótki romans z kadrą narodową. O Lechii zaczęto debatować w kontekście znakomitej szkółki bramkarskiej, zapominając, iż klub z Trójmiasta od zawsze słynął ze znakomitych drużyn juniorskich, co zresztą procentuje do dziś. Małkowski ma jednak sporego pecha do urazów, które parokrotnie zatrzymywały już jego dobrze zapowiadającą się karierę. Gdy wyzdrowiał, nie mógł się jednak spodziewać, ze kolejną przeszkodą na jego drodze będzie...wracający do Gdańska Bąk. Lechia wyciągnęła do niego pomocną dłoń w chwili, gdy znajdował się na piłkarskim marginesie, co było także inicjatywą sztabu Probierza, mającego zastrzeżenia do formy Małkowskiego i Kanieckiego. Mateusz prezentował się na tyle dobrze, że inauguracyjny mecz Lechii w bieżącym sezonie rozpoczął na murawie, skazując konkurentów na oglądanie gry zespołu z ławki rezerwowych oraz trybun. A Lechia zaczeła sezon w imponującym stylu, co umacniało także jego pozycję. Bąk, który na nieudanych doświadczeniach w innych zespołach zbudował nową, dojrzalszą wersję samego siebie, imponował większym spokojem, pewnością siebie, choć nie wystarczyło to do zachowania miejsca między słupkami wówczas, gdy drużyna złapała zadyszkę. Zastąpił go Małkowski, lecz drużyna była na tyle w dołku, iż rywale potrafili gdańszczanom aplikować nawet po 4 bramki na mecz. W takiej sytuacji morale każdego bramkarza musiało ulec nadwątleniu, przez co Probierz uznał, iż najlepszym rozwiązaniem będzie przywrócenie między słupki Bąka. To pokazuje jednocześnie, jak wiele w oczach trenera brakuje do tej dwójki Kanieckiemu.
Bąk dograł rundę do końca, prezentując się z bardzo dobrej strony, czym zaskarbił sobie dodatkową sympatię fanów. Historia klubu pokazuje jednak, ze niekoniecznie ten sam goalkeeper, który kończył rundę w wyjściowej „11”, rozpoczynał w niej kolejną część sezonu. Rywalizacja tak naprawdę zaczyna się od nowa, a zbliżone umiejętności Bąka i Małkowskiego sugerują, iż decyzja zapaść może w ostatniej chwili. To nie jest jednak dobre dla zespołu, którego bramkarz powinien być podstawowym elementem. Lechii potrzeba stabilizacji, i moim zdaniem gwarantuje ją Bąk, z uwagi na doświadczenie, lecz również podatność Sebastiana na urazy. Oczywiście, zmiana właścicieli klubu może wpłynąć dość znacząco na politykę transferową klubu, lecz dotychczas media nie sugerowały żadnych ruchów na pozycji numer 1, więc wydaje się, iż bynajmniej w tym okienku transferowym do rewolucji w bramce nie dojdzie. Jakkolwiek nie zakończy się jednak ta rywalizacja, należy wierzyć, iż trenerzy podejmą najlepszą możliwą decyzję i wreszcie zdecydują się postawić na jednego z bramkarzy, zaznaczając hierarchię w klubie w sposób jednoznaczny i zdecydowany.
Felietony z cyklu "Okiem kibica"
Autor: Sławek