6. porażka z rzędu na wyjeździe. Jeśli ktoś obejrzał jedynie ostatnie 20 minut spotkania z Legią, musimy go uspokoić - porażka zasłużona, choć mecz mógł, a może nawet powinien, zakończyć się remisem.

Końcówkę tego spotkania można odbierać w dwójnasób - z jednej strony Lechia pokazała, że potrafi grać atrakcyjną i całkiem skuteczną piłkę na wyjazdach, ale z drugiej fragment ten nie sprawi, że kibice zapomną jak słaba, bezbarwna i bezzębna była gdańska drużyna przez pierwsze 70 minut dzisiejszego spotkania.

Pierwsza bowiem połowa to dwa strzały Lechistów, z czego uderzenie Durmusa mogło zaszkodzić co najwyżej uszkodzonym już chyba, co można wnioskować po zachowaniu względem m.in. Kuciaka i Clemensa, głowom niektórych z odwiedzających ,,Żyletę". Obrońców Lechii gnębili zwłaszcza Wszołek i Pekhart. Po strzale tego pierwszego w 29. minucie skapitulować musiał Dusan Kuciak, który był jednak zdecydowanie najlepszym z zawodników gdańskiej drużyny w pierwszych 70 minutach, odnotujmy też, że Wszołek uprzednio ośmieszył Mario Malocę, który wyglądał dziś mniej więcej tak, jak w spotkaniu w Zabrzu, po którym pośrednio został zesłany do drużyny rezerw przez Piotra Stokowca. Lechiści powinni się cieszyć, że przegrywali do przerwy różnicą tylko jednej bramki, co było możliwe tylko dzięki fantastycznym paradom Kuciaka, zwłaszcza tej po strzale Pekharta, kiedy to Słowak niczym startująca rakieta odbił piłkę zmierzającą praktycznie do pustej bramki.

Pierwsze dwadzieścia minut drugiej połowy to Legioniści, którzy nie chcieli i Lechiści, którzy nie potrafili. Niestety, brak chęci Legionistów do atakowania zgasł na chwilę w 65. minucie, i zakończył się bramką Tomasa Pekharta, który swoim największym atutem, uderzeniem głową, posłał piłkę do bramki. W 70. minucie było w strzałach 15:3 dla Legionistów (sic!).

Podobnie jednak, jak w meczu z poznańskim Lechem, Lechię odmieniły trzy zmiany dokonane naraz. Świetną zmianę dał zwłaszcza Maciej Gajos. Flavio Paixao z Kacprem Sezonienką zaprezentowali się lepiej od niemieckiego duetu Clemens-Terrazzino, ale nie było to szczególnie wielkie osiągnięcie po tym, co dwaj piłkarze z doświadczeniem w Bundeslidze zaprezentowali na boisku. W 75. minucie blisko strzelenia bramki był Łukasz Zwoliński, a chwilę potem, po rzucie rożnym, Michał Nalepa, strzały głowami obydwu Lechistów obronił jednak solidny dzisiaj austriacki bramkarz, Strebinger, dla którego był to debiut w Legii. W 79. minucie minimalnie, po strzale oddanym lobem, przestrzelił Gajos.

W 83. minucie jednak Lechistom udało się strzelić bramkę - Ilkay Durmus dośrodkował piłkę, a tam Maciej Gajos z Kacprem Sezonienką do spółki wygrali pojedynek z Johanssonem, asystując Łukaszowi Zwolińskiemu. W ostatnich minutach Lechiści atakowali i mieli swoje okazje. Najbliżej doprowadzenia do remisu był, ponownie, Maciej Gajos, który strzelił z bardzo ostrego kąta z rzutu wolnego w poprzeczkę po tym, jak faulowany był Diabate. Lechistom nie udało się, niestety, wyrównać.

Zaskakujący był dzisiejszy dualizm Lechii. Do 21:40 autor niniejszego tekstu był przekonany, że Lechię będzie można opisać po prostu jako bezzębną, a wydźwięk tego artykułu będzie wręcz żałobny. Tymczasem, nie zapominając o pierwszych 70 minutach, trzeba docenić, że zespół z Gdańska, chociaż nie dogonił, gonił, gonił i dogonić Legię miał szansę, i na dogonienie owej Legii zasłużył. Po trzech beznadziejnych porażkach na wyjeździe w tej rundzie, w końcu pojawiła się jakaś nadziejna. Szkoda jednak, że cieszyć możemy się z końcówki przegranego, koniec końców, spotkania.

Legia Warszawa - LECHIA GDAŃSK 2:1 (1:0)

29. Wszołek, 65. Pekhart - 83. Zwoliński

Legia: Strebinger - Johansson, Rose, Wieteska, Jędrzejczyk - Slisz, Sokołowski (84. Celhaka) - Wszołek (69. Kastrati), Josue (90+1. Rafael Lopes), Rosołek - Pekhart

LECHIA: Kuciak - Ceesay, Nalepa, Maloca (86. Diabate), Conrado (79. Pietrzak) - Kubicki, Kałuziński (70. Gajos) - Clemens (70. Sezonienko), Terrazzino (70. Flavio Paixao), Durmus - Zwoliński