lechia

Długo zastanawiałem się czy napisać ten tekst. Nie będę ukrywał, że powodem tych rozmyślań był strach. Strach o własny tyłek.

Po przemyśleniu uznałem, że bać powinni się ludzie, którzy mają ku temu powody. Ja ich nie mam. Zapraszam do lektury.

Historia dotyczy zimowego pojedynku w PP między Arką Gdynia, a naszymi przyjaciółmi z Wrocławia. Dokładniej meczu rozegranego na stadionie Bałtyku Gdynia przy ul. Olimpijskiej.

Kibice Lechii dostali na ten mecz kilkaset biletów. Nie trzeba podkreślać, że wyprawy do Gdyni zawsze cieszą się popularnością więc i tym razem chętnych do wsparcia przyjaciół było kilka razy więcej niż otrzymanych biletów. Zostało ustalone kryterium, że pierwszeństwo w zakupie biletów, będą mieli najbardziej aktywni kibice, czyli Ci którzy mają na koncie największą liczbę wyjazdów na mecze Lechii w trwającym sezonie. Miałem przyjemność należeć do tej grupy  więc postanowiłem wspomóc Śląsk bezpośrednio na stadionie.

Wszystko przebiegało tak jak zazwyczaj, czyli przejazd skm-ką do Redłowa a potem przemarsz pod stadion przy eskorcie policji. Po drodze pojawiały się grupki bojkotujących mecze kibiców Arki. Coś  krzyczeli.  Ktoś ich tam próbował przegonić, wówczas kilku policjantom zagrzała się głowa i zaczęli strzelać z broni gładkolufowej no i zrobiło się nerwowo.

Tłum kibiców zebrał się pod stadionem gdzie czekaliśmy na wejście. W pewnym momencie wchodzenie na stadion uległo wyraźnemu przyspieszeniu. Otworzono dodatkowe bramy by nie potęgować napiętej atmosfery.

W każdym razie efektem było wyjątkowo szybkie znalezienie się całej gdańsko-wrocławskiej grupy na stadionie. Należy podkreślić, że w momencie gdy wchodziłem na sektor przy bramach ani przy bramofurtach nie było ani jednego ochroniarza. Nie było też żadnych informacji, że należy wchodzić tędy a nie inną drogą.

Dlaczego o tym piszę? Zaraz się wyjaśni.

Sam mecz był wyjątkowo słaby w wykonaniu przyszłych mistrzów Polski, jednak mimo fatalnej gry i beznadziejnego wyniku kibice przyjezdni zachowywali się na stadionie wzorowo. Mimo braku przeszukań przy wejściu podczas meczu nie doszło do żadnych incydentów. Pewnie, niektórym trudno w to uwierzyć ale jak się okazuje te żmudne przeszukania, które prowadzą do często kilkugodzinnego wchodzenia na stadion nie zawsze są konieczne.

By nie było tak sielankowo, zaraz po zakończeniu meczu usłyszeliśmy przez policyjne megafony, że ponieważ doszło do uszkodzenia mienia  każdy po kolei ma podejść z dowodem osobistym na kontrolę policyjną. Trwało to kilka godzin. Kontrola polegała na przeszukaniu (skoro przed meczem nie było to uznano, że trzeba po?!)  oraz sprawdzeniu czy dana osoba znajdowała się na liście wyjazdowej. Kontrola, mimo mrozu, trwała kilka godzin. W końcu wróciliśmy do domu i wydawało się koniec tematu, ot kolejny mecz wyjazdowy tyle, że długi jak na tak niewielką odległość. W bonusie angina. Bywa.

Myliłem się. W dniu meczu Polska-Czechy pod moim adresem zameldowania stawili się policjanci. Nie zastali mnie w domu. Nie zostawili też żadnego wezwania ani zawiadomienia. W zasadzie nie powiedzieli nawet o co chodzi. Dowiedziałem się, że podobne wizyty tego dnia miało jeszcze kilkudziesięciu kibiców obecnych na meczu Arka vs Śląsk. Wszystkim stawiane są zarzuty wtargnięcia na imprezę masową, a w ramach "ugody" policja proponuje 800zl grzywny oraz dwa lata zakazu stadionowego!!! Z tego co mi wiadomo na liście widnieje kilkaset nazwisk! Oczywiście te zarzuty to kompletny absurd! Jakie wtargnięcie?! Wejście przez otwartą bramę z biletem w ręku nazywa się teraz wtargnięciem?! Czy może to moja wina, że ochrona na stadionie Bałtyku jest tak wysoce kompetentna, że w komplecie opuściła swoje stanowisko pracy. Może powinienem przepychać się przez tłum w stronę strzelającej policji i zapytać, którędy mam wchodzić?!

 

Paranoja osiąga zenit.

Dodatkowo, chciałbym wiedzieć dlaczego zamiast wezwania pocztowego przychodzą do domu policjanci robiąc wstyd wśród rodziny i sąsiadów!? Zakładam, że chodzi o to, że ktoś się przerazi i przystanie na absurdalne propozycje kar za nic.

Radzę się zastanowić. Kilka dni później oglądałem program na Polsacie, w którym gościem był minister sprawiedliwości, który z podnieconą miną i niemal śliną lecącą z buzi opowiadał o planach, by bandyci z zakazami stadionowymi nosili jakieś klamry na nogach, które uniemożliwią wyjście z domu. Chciałbym, by Pan minister znalazł się wtedy w Gdyni... Miałby prosty wybór, dostać od policji gazem lub gumową kulą w twarz, albo biegać potem z klamrą na nogach. Ciekawe czy wówczas nadal byłby podniecony mamrocząc swoje dyrdymały o bandytach!

Reasumując.

Panowie z policji na pewno czytają strony kibicowskie, więc o ile procedury nie przeszkadzają proszę to co wyżej potraktować jako moje oficjalne zeznanie, a nie nachodzić ludzi w domu i do zobaczenia w sądzie.

Pozdrowienia dla "bandytów" obecnych na meczu w Gdyni.

ps. korzystając z okazji dedykacja dla mojej trzyletniej córeczki, jej ulubiona piosenka

 

Edwin