Najbardziej spektakularne derby trójmiasta, rok 1984. Poniżej prezentujemy wspomnienia kibiców Lechii. Jeżeli chcecie podzielić się własnymi - piszcie.
Za chwilę w jeszcze większej sile Lechia ruszyła ponownie, tym razem jednak z dwóch stron. Po kilkuminutowej walce Arka całkowicie została wyparta poza własny stadion! Za kilka minut na "górce" siedziało już kilka tysięcy ludzi. Do dzisiaj niektórzy kibice wspominają, że "górka" nigdy nie był tak Żółto-Niebieska, jak tego dnia Biało-Zielona. W trakcie meczu dochodziło kilkakrotnie do prób odbicia sektora, ale za każdym razem w pobliskim lasku za koroną stadionu wygrywała Lechia. Tego dnia po zwycięstwie 4:1 nastąpił spadek Arki w trzecioligową otchłań i jednocześnie praktycznie przypieczętowano awans Lechii do I ligi. Dlatego też, wśród wielu kibiców Lechii panuje przekonanie, że był to najbardziej udany mecz w historii klubu.
Sławek "Stary Parasol"
- Natomiast najbardziej pamiętny, a może najważniejszy, to Puchar Polski w 1983 r. Żałuję, że nie dostałem paszportu i nie mogłem jechać do Turynu. No i zdobycie "górki", czyli to, czego nie udało się zrobić żadnemu klubowi poza Lechią. To był najbardziej charakterystyczny moment. Wiadomo, że górki już nie ma i niektórzy tego już nie zrozumieją. Bo nie zobaczą jak ta górka wyglądała.
Zbyszek
- 20 czerwca 1984 roku, mecz w Gdyni, wygrany 4:1 i „górka” biało-zielona. Nie może być nic piękniejszego. Najpiękniejszą chwilę w swoim życiu przeżyłem, także mogę umrzeć spokojnie. Byłem na tamtym meczu, widziałem, nie było to jakieś wymęczone 1:0 lecz 4:1. Lechii dawało to awans, a ich spuszczało do III ligi. Czy może być coś piękniejszego?
- Nie mam już innych marzeń, wszystko, co najpiękniejsze już było. „Górka” została zdobyta.
Inna relacja
Tak było 20.06.1984 roku. Zbiórka koło 11-ej SOPOT, on zawsze był nasz... chyba w tym dniu była w całym Trójmieście PROHIBICJA. Takie czasy. Potem na peron SKM-ki, do pierwszej się nie wbijamy. Tłok, nie można palca wcisnąć (stare SKM-ki trzy potrójne składy). W drogę wchodzę z chłopakami z Przymorza ... ledwo, wiszę na stopniach... W Redłowie lecą pierwsze kamienie...śledzie coś próbują, ale jak zawsze z mizernym skutkiem.
Dojeżdżamy Gdynia Wzgórze Nowotki...dookoła pełno ZOMO, ale nie na peronie tylko w około stacji. Na peronie stoją SOKIŚCI. Przeganiamy całą watahę. Takich SKM-ek jak nasza przyjechało PEŁNYCH NAJEBANYCH ze pięć składów... Idziemy na Ejsmonta, cały czas przepychanki z ZOMOWCAMI i ze śledziami. Kamienie, gaz łzawiący i Bóg wie co jeszcze... Ja oczywiście w tym hełmie (wtedy to było modne), takich z pomalowanymi na biel i zieleń było naście, może dziesiątki osób!
Podchodzimy pod stadion, nie było łatwo. Pierwsza próba z bramą nie udana. Druga po sygnale, że śledzie naszą szpicę atakują. Już na stadionie powiodła się...a tam to już pełna jazda. Z drugim podejściem zdobywamy górkę. Śledzie spierdalają gdzie popadnie. Pamiętam taki zwykły żołnierz w mundurze stał i walczył do końca od nich, ale też wyłapał i go rannego wyprowadzili... ponoć to był Megafon?!
Śledzie próbują spalić na płocie na przeciw prostej nasze dwie flagi. Jest atak na nich, potem my zdejmujemy flagi z głównego masztu i są palone (żółto-niebieskie)... Pierwsza połowa cały czas jakieś przepychanki. Na stadionie ok. 20 tyś. ludzi z czego ok. 12 tyś z Gdańska. Górka cała BIAŁO-ZIELONA, w drugiej połowie śledzie podchodzą od strony lasu z górki i rzucają świece dymne i gaz łzawiący w nas. W młynie trochę zamieszania i trochę chaosu ale przetrzymaliśmy, hahahaha...mecz wygrany 4-1! Hat trick J.Kruszczyńskiego
1 LIGA CORAZ BLIŻEJ... Powrót był długi i namiętny, dymiasty, zajebiaszczy a najważniejsze triumfalny z TARCZĄ. Wieczór i noc spędziliśmy na plaży w Jelitkowie z browarami zakupionymi dzień wcześniej (granaty Bałtyckie).
i jeszcze jedna relacja
Lechia zmierzała do ekstraklasy, praktycznie nikt już nie wątpił, że to tylko formalność, ale jakby nie było zostały jeszcze dwa mecze, z Arką i Zagłębiem Lubin.
Byłem w te dni na wczasach na Kaszubach, ale to chyba oczywiste, że na Takie mecze musiałem się zerwać, więc przez to mój "wyjazd" do Gdyni był trochę dłuższy niż to zawsze bywało.
Na meczu z racji tego zjawiłem się wcześniej, bo bilety były w przedsprzedażny, a że nie było mnie w Trójmieście, więc udałem się na Ejsmonta, pomijając zbiórkę całej Lechii w Sopocie, a i chyba sam dojazd miałem łatwiejszy do Gdyni.
Stadion już się zapełniał, więc poszedłem stanąć gdzieś z boku, by poczekać na dojazd całej Brygady. Spotykać zacząłem już ludzi, którzy podobnie jak ja zjawili się wcześniej, coraz więcej Lechistów przychodziło pojedynczo. Jeden gość, lat ok. 40-stu w biało-zielonym szaliku, dobrze już podbudowany jakimiś trunkami wyskokowymi, wybrał sobie drogę dokładnie poniżej "górki", żeby zająć miejsce po drugiej stronie stadionu. Aktem odwagi to chyba nie było, raczej lekkomyślności. Na efekty nie trzeba było długo czekać , bo z "górki" podbiegło do niego ok. 30 "odważnych" Arkowców, i zaczęli gościa kopać. Stadion zaczął huczeć, wtedy można było zobaczyć jaki jest rozkład sił na trybunach wśród (teraz to by się nazywało) "pikników".
Facetowi nic nie można było pomóc, ale niewiele brakowało, żeby zaczęła się rozróba, bo okazało się, że stoimy w kilku wśród "piknikowych" arkowców, ale bardzo wojowniczo nastawionych do nas. Zaczęły się pyskówki, ale na to podeszli do nas panowie milicjanci, i zaczęli zaprowadzać "lad i porządek", i jako, że istniała możliwość nieobejrzenia meczu, więc się uspokoiliśmy. W jakimś proroczym zwidzie przepowiadałem tym wszystkim w koło nas, że jak przyjedzie główna grupa, to z "górki" zostaną wióry.
Po niedługim czasie od bramy słychać śpiewy, właśnie nadjechali "Biało-Zieloni Jeźdźcy Apokalipsy". Ile tysięcy nas było wtedy, to nie wiem, ale na pewno stanowiliśmy większość na stadionie. Podbiegłem do czołówki "pochodu", gdzie spotkałem naszą starszyznę i chłopaków z dzielnicy, i w wielkim wkurwieniu opowiedziałem, co się działo kilkanaście minut wcześniej. Na reakcję nie trzeba było długo czekać, padło hasło "Idziemy na górkę". Mimo, że z natury ze mnie spokojny człowiek, tak teraz wstąpił we mnie bardzo bojowy duch, który nie pomny na lecące na nas kamienie i piasek (tym się próbowali gospodarze bronić) pchał mnie do przodu w tej historycznej chwili.
Pierwszy atak udało im się odeprzeć, ale nie trwało to nawet minuty, kiedy ponowiliśmy szturm. Teraz żadna siła nie była się wstanie oprzeć tej lawinie, po próbie obrony arkowcy zobaczyli, że szanse są żadne, i tylko zostało im ratować się ucieczką.
Widok był przepiękny, żółto-niebieskie ścierwa, uciekały ze swojego stadionu przez płot, wstyd i hańba, ale nikt nigdy przedtem, a potem już tylko Krauze :))), pogonił Arkę z "górki".
Po takich przeżyciach, sam mecz był już tylko dodatkiem do tego co się przedtem stało, "biało-zielona górka"!!! Doping, jak i drużyna, na medal.
Po pierwszej bramce szał radości, ale Arka zza płotu próbuje się jeszcze odgryzać, wrzucając w nasz młyn gaz łzawiący, który przez następne kilka minut przeszkadzał oddychać, ale w takich chwilach szczegóły się nie liczyły. Po jakimś czasie przegnani poprzedni właściciele "górki" wrócili na swój własny stadion, ale miejsca zajęli już blisko bram, obawiając się chyba powtórnej akcji z naszej strony i mając pewność, że łatwiej będzie uciekać, gdy bliżej do bramy.
Mecz oczywiście wygraliśmy, chyba już nie było wśród nas takiego, który by miał wątpliwości do tego, że awans już jest nasz. Smaczku sprawie dodawało to, że Arka też żegnała się z drugą ligą, tylko oni spadali do III, a my do ekstraklasy!!!
Gdynia tego dnia była cała nasza, kolejki SKM biało-zielone, ludzie radośni, meliny oblężone, wódka na dzielnicy lała się strumieniami.
Na drugi dzień miałem taką chrypkę, że nie mogłem kupić biletu na autobus, by wrócić na wczasy. Po tygodniu wróciłem znów do Gdańska, na mecz z Zagłębiem