Piotr Grabowicz "Grabarz" (14 marca 1967 - 8 sierpnia 1996)
Wielki fanatyk Lechii Gdańsk.
"Tuż przed zamknięciem tego numeru Lechisty dotarła do nas tragiczna wiadomość o śmierci Grabarza. Był jednym z nas - kibicem Gdańskiej Lechii, członkiem Starej Gwardii, Ś.p. Grabarz zginął w wypadku samochodowym, pozostawiając żonę z dwoma małymi córkami w ciężkiej sytuacji materialnej...." [cytat pochodzi z Lechisty Nr 6]
Poniższe wspomnienia pochodzą z książek Romka Zielińskiego
Znana wojna w Szczecinie
- Największą satysfakcję miałem - mówi "Grabarz" - gdy typek ze Szczecina podszedł do nas już w czasie meczu, i stwierdził, że tym razem byliśmy lepsi, chociaż się specjalnie na nas szykowali.
- Faktycznie ich stłukliście? - dopytuję się.
- Coś ty, równa walka, tyle że nie mieliśmy dokąd uciekać a ich zebrało się mniej niż nas na mecz przyjechało. Zanotowaliśmy cholernie dużo strat. Kopa rozbitych głów, kilka złamanych nosów. Ale oni także nieźle ucierpieli. Nikt się nie czaił, wszyscy walczyli.
- Był strach? - prowokuję troszkę.
- Jasne, wyobraź sobie, nagle ni stąd, ni zowąd wybiega z bramy kilkunastu policjantów w rympałami. Towarzystwo różnie reagowało, na szczęście było nas sporo, i nawet jeżeli przez moment trzeba było wiać, to ogólnie goniło się typów. Ale do bramy nie wbiegniesz, bo nie wiesz co się tam dzieje. Chyba, że chciałbyś ryzykować życiem.
- Co na to policja?
- Zdezorientowani. Początkowo nie było ich wcale, a później laliśmy się, mimo że mundurowych zjechało dość dużo.
- Konkretnie gdzie toczyliście walkę?
- Praktycznie całą drogę na stadion. Jak nie totalna zadyma, to drobniejsza ganianka.
- Jak się prezentowała Pogoń?
- Dobrzy są, ale teraz będziemy ich mieli u siebie.
Roman o "Grabarzu":
Nieco wcześniej poznałem "Grabarza". Chłopak bardzo wtedy młody ma oprócz wielkiej sympatii dla Śląska inną jeszcze zaletę. Potrafi wpływać na ludzi w taki sposób, iż przyjmują oni jego punkt widzenia, traktując to jak własne przekonanie. Szybko dogadywał się z mającymi najwięcej do powiedzenia, o wiele starszymi, oraz co nie bez znaczenia -większymi od siebie.
z Ligi Chuliganów:
Grabarz z Gdańska wyjazdu na Lechię/Olimpię do Olsztyna mile wspominać nie będzie.
Zajechał, jak połowa 500-osobowej grupy, samochodem. W roli pasażera, na swoje nieszczęście. Ponieważ wyłykał po drodze zdeczko piwa i mocniejszych trunków, przeto mecz wydał mu się nad wyraz gorącym wydarzeniem. Na tyle, że kurtkę z dokumentami zostawił w aucie. Lechia zwyciężyła co podniosło i tak wysoką temperaturę na widowni.
Przynajmniej na sektorze zajmowanym przez przyjezdnych. Bo temperatura powietrza 20 września zbyt wysoka nie była. Po spotkaniu miejscowi, którzy mieli już serdecznie dosyć uciążliwej wycieczki z Trójmiasta, podzielili tłumek na dwie grupy. Jedną odstawiono do pojazdów mechanicznych drugą odprowadzono w kierunku kolei żelaznej. Nie wiadomo czemu, Grabarz załapał się do tych drugich. Na stacji, zorientowawszy się W swojej pomyłce, zaczął interweniować. Ponieważ jego stan wskazywał na wcześniejsze nadużycie wody ognistej, więc wśród konwersatorów w niebieskich mundurkach jakoś nie mógł znaleźć posłuchu.
— Jestem autem.
— Trzeba było o tym pomyśleć wcześniej. — No to ja sobie idę.
— Nigdzie nie pójdziesz.
— Idę — swój zamiar wprowadził w czyn. Nie chcące wysłuchiwać jego racji psy załadowały niesfornego do budy. Na samych słowach się nie skończyło. Po „rozmowie” z pałkarzami Grabarz jako pamiątkę miał połamane żebra. Ponieważ paragrafu na niego nie było, więc postanowiono go odwieźć do izby. Tam z kolei lekarz doszedł do wniosku, że co prawda pacjent zbytnio się na nią nie kwalifikuje, jednak skoro został przywieziony przez mundurowych, musi się gościem zająć. Następnego dnia, bez kurtki, dokumentów i pieniędzy, obity wracał do Gdańska. Na dworcu był w swojej biało-zielonej koszulce dokładnie obcinany przez dwóch miejscowych, którzy zaczęli coś podejrzewać.
— Skąd jesteś?
Na szczęście kanary okazały się na tyle wyrozumiałe, że do domu dojechał bez kredytu.
Odwiedziny chłopaków ze Śląska na T29 z ŁKSem:
Po ostatnim gwizdku wokół nas robi się zamieszanie. Zewsząd złażą się znajome pyski. Lechiści już nas „rozdysponowali”: jeden będzie spał tu, drugi tam. Ale wcześniej jest wieczór, czyli czas na chlanie. Na razie ja ląduję na Chełmie. O 20 spotkamy się w knajpie. Oczywiście spóźniliśmy się z Grabarzem i Mikołajem. Ale towarzystwo jeszcze w miarę trzeźwe.
— Dobra, jakby Milan nas chciał znaleźć, to będzie wiedział, gdzie szukać, zmieniamy knajpę — zarządził Łeb.
Część jedzie z Wioletem, część taryfą. Z Łbem pakuję się ja. To błąd. Ulubioną jego zabawą jest jazda ile fabryka dała A bryczka to nie maluch bynajmniej. Tym razem ułańska fantazja kazała Łbowi powygłupiać się dodatkowo. Na liczniku 160, a on łapie za komórkowca i wystukuje kierunkowy do Wrocławia.
— Gajor? Co u ciebie, śpisz grzecznie? Bo ja właśnie wiozę Alka i Romka na Długą. Jedziemy się nachlać, ha, ha, ha.
Zajeżdżamy oczywiście pierwsi.
— Chyba się będę sądził z tym Centertelem — żali się Łeb. — Reklamują, że ten telefon zarabia na siebie, a ja muszę płacić za niego trzydzieści baniek miesięcznie.
Ostatecznie zostajemy jedynymi gośćmi w knajpie. Głośno) hałas, każdy jak zwykle ma coś do powiedzenia.
— Grabarz, drzemy zelówki, ja wymiękam — marudzę. Urywamy się z towarzystwa, bo zapowiada się ostre picie. Ustalamy, że spotkamy się w czwartek w południe. Wieczorem wyjazd z powrotem.
— Zostań jeszcze dzionek, przecież Śląsk gra w sobotę, zdążysz — następnego dnia rano Grabarz próbuje przegadać mnie.
— Nie mogę, w piątek rano jestem poumawiany.
— Zadzwoń i odwołaj.
— Nie da rady.
— A myślisz, że reszta będzie się nadawała do jazdy?— coś się ten Grabarz dziwnie uśmiecha.
— Alek to pewnie i nie, lecz Maciek jak coś powie, to można na tym polegać.
Zajeżdżamy na umówione miejsce. Z daleka widać, jak pozostała część ekipy właśnie się wtacza do knajpy. Cholernie punktualni są dziś wszyscy.
— Wieczorem jedziemy — upewniam się chłopaków.
— Romek, nie da rady, brak trzeźwego szofera i... możliwości. — Maciek mówi składnie, ale nie przychodzi mu to łatwo. W tym czasie Grabarz już pada ze śmiechu.
— Jak to było? Jak coś powie, to można polegać? Tu jest Gdańsk, człowieku.
Wspomnienia
W Sektorze Niebo jest miejsce dla każdego zmarłego kibica Lechii Gdańsk. Piszcie do nas (Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.) jeżeli jakiejś osoby brakuje lub dane, które posiadamy są błędne lub niekompletne.
Znaliście bardzo dobrze zmarłego? A może po prostu kojarzycie go z meczów? Nie czekajcie na innych tylko przysyłajcie do nas osobiste wspomnienia i zdjęcia a my dodamy je na stronę by każdy ze zmarłych był godnie uwieczniony.