Wiesław Dariusz Listkowski "Wolf" (19 maja 1959 - 25 sierpnia 1991)
Wolf był jednym z największych fanatyków Gdańskiej Lechii lat 70 - 80 tych.
Wierny, oddany Lechista. Na Wolfa zawsze można było liczyć w każdej sytuacji i zasługuje ze wszech miar na obecność w "Sektorze Niebo". Darek mieszkał w Sopocie, uczęszczał do szkoły podstawowej nr 1, następnie chodził do szkoły budowlanej na Dąbrowszczaków w Oliwie ale pracował w Gdyni (pod Pewexem).
Zginął tragicznie zastrzelony pod swoim blokiem w Sopocie przy Al. Niepodległości.
Łembel
Wspomnienia pochodzą z książek Romka Zielińskiego
Zadyma w Wałbrzychu
W tym czasie "T" z "Wolfem" znaleźli się z innej strony zamieszania. Dochodzą niedaleko rozgrzanej bieganiną grupy miejscowych. Ktoś rozpoznał ich rzucające się w oczy wielkie sylwetki.
- Ci są z Gdańska! Lejemy ich! - miejscowi rzucają się na łatwą zdobycz. Nie przewidzieli, że to dwaj najlepsi zawodnicy.
- Co masz, scyzoryk? - "Wolf" nie traci opanowania. Spokojnie ogląda broń własną i ziomka, mimo iż napastnicy zbliżają się błyskawicznie. - Chodź się zamienimy. - "T" dzierży teraz pałkę. "Wolf" swoimi olbrzymimi łapskami obraca nóż. Zachowanie potencjalnych ofiar deprymuje napastników, zwalniają. Gdy dobiegli sporo ich animuszu zostało po drodze. Leniwa, spokojna reakcja i widok narzędzi walki we wprawnych rękach zrobił piorunujące wrażenie.
- Lejemy ich - ktoś pobudza do działania.
- A oni na pewno są z Gdańska? - mniej zdecydowany uderza w pojednawcze struny.
- Na pewno, na pewno - "Wolf" dostał już piany. - A teraz was pozarzynam! - Sytuacja się odwróciła. Gdańszczanie tratują jednego kolesia, drugiego rzucają na płot. Reszta salwuje się ucieczką. "Wolf" wbija nóż w dupsko tego na płocie.
Pociąg z Wrocławia do Wałbrzycha na w/w mecz:
- Jedziecie z nami na Górnika. - To nie było pytanie, "Grabarz" to po prostu stwierdził. Bractwo rozpełzło się po mieście, i teraz złaziło na umówiony pociąg. Zatłoczone przedziały, awantura o miejsca siedzące.
- Zaraz grzecznie wyjdziecie na korytarz! - "Wolf" nie lubi krzyczeć, woli łagodną perswazję.
- Byliśmy tu pierwsi, zajęliśmy sobie miejsca - pasażerowie są oburzeni.
- On był pierwszy, a że to małolat, toście mu się wcięli w przedział. A teraz go opuścicie.
- Nigdzie nie wychodzimy!
- Wyjdziecie, będziecie się prosić, żeby wyjść- "Wolf: mówi to złowieszczym choć przymilnym tonem. - Chodź no tu małolat, zaraz potraktujemy ich chemią.
Sopocki chuligan wciąż się uśmiechając wyciąga zza pazuchy święcę dymną z gazem łzawiącym. Ze stoickim spokojem odpala, wrzuca do przedziału i zamyka drzwi. Przez szybę widać załzawione, powykrzywiane z wściekłości twarze pasażerów. Wśród kłębów dymu wynurzają się jak potworki. Te miny, te grymasy na twarzach. Ktoś wewnątrz połapał się o co chodzi i wyrzucił dymiący przedmiot za okno.
- A nie mówiłem, że wyjdziecie? - dobrotliwy ton "Wolfa" gdy zapłakani pasażerowie, prawie niewidzący na oczy przeciskali się z bagażami w inne rejony pociągu.
Wisła Tczew - Lechia:
- Co wy tu robicie? - milicjant ogarnąwszy sytuację wcale nie miał ochoty na interwencję. Od porządku i spokoju było mu znacznie bardziej cenne własne zdrowie.
- A nic takiego, panie władzo.
- Co trzymasz w ręce?
- To? - "Wolf" patrzy na brechę, jakby dopiero teraz stwierdził jej istnienie. - A, rzucali w nas kamieniami, to musieliśmy ich nieco uspokoić.
Oni i wielu innych. Byli i nie ma ich. Tak samo jak my. Jesteśmy i nie będzie nas. Czy zostaniemy zapamiętani?
"Wolf", fan Lechii, cinkciarz i trójmiejski mafiozo właściwie zasługuje na odrębną książkę. Chłopak z gumowymi papierami, widzący innych jako potencjalnych "nuśków" z których można wydoić jakieś pieniądze, uważający za równych sobie jedynie takich samych jak on. Twardziel. Gdy zginął, postrzelony we własnej bramie przez wynajętego człowieka, odetchnął nie tylko dzielnicowy. O jego śmierci pisano w prasie, jako o sporym wydarzeniu. Tacy nie rodzą się na kamieniu.
Jak się poznaliśmy, już wspominałem. Drugie spotkanie mieliśmy w dwa lata później, w dziwnych okolicznościach. Właśnie warowałem na dworcu czekając na fanów ze Szczecina. Miałem rachunki do wyrównania. Pociąg wjeżdża na peron, a ja wśród przyjezdnych szalikowców dostrzegam znaną mi twarz. Skąd mogę pamiętać typka w bordowo-niebieskim szaliku? Pewnie jeden z tych, przed którymi musiałem uciekać w 77 roku, gdy "Kuba" biegł za mną z szyjką od butelki. Minęło cztery lata, ach ta fatalna pamięć do twarzy. Żelastwo opakowane w gazetę miało wylądować na głowie tamtego, ale jest szybki, uchylił się na tyle, by ochronić czaszkę. Uderzam ponownie, przeciwnik dziwnie reaguje, nie skacze mi do gardła, choć przez ułamek sekundy ma taką szansę. Kolejny zamach, nagle ktoś z tyłu łapie mnie za rękę.
- Durniu, zostaw, co robisz? - Słyszę głos "Mazura". - To "Wolf z Lechii. Chwilę patrzę. No tak. Bąkam jakieś słowa przeprosin, nie ma czasu na długie zastanawianie się. Wokół niezdrowa atmosfera, fani Pogoni patrzą niepewnie na tak dziwną dla nich sytuację. Drobna zadyma, ale tamtych jest znacznie więcej, przeganiają nas z dworca.
- Ty, przepraszam. Jak chcesz, to możemy wyjść na solo - tłumaczę się. Po co ci ten szal Pogoni?
- Stało się, a inteligencją to nie grzeszysz- Wzięlibyśmy paru typków, wywieźli ich na zadupie, i stawialiby wódkę aż miło. - To było credo życiowe sopockiego chuligana.
- Co stoi na przeszkodzie, żeby ich powyłapywać teraz, przecież porozłazili się w małych grupkach? - to pytanie zadecydowało, że "Wolfowi" wróciła wiara w moją sprawność umysłową.
Spotkanie Lechii tuż przed wejściem do pierwszej ligi, gdańszczanie w sile około czterystu podążają do Oławy.
- Cześć - śmieje się "Wolf". - Chodź na piwo.
- Ja stawiam, jesteś gościem - unoszę się honorem.
- Nie wariuj, zobacz - wręcza mi dwa identyczne banknoty dziesięciodalorowe.
- No i co? - nie wiem o co chodzi.
- Ten jest lewy, ha ha ha.
Andrzej Dufo w starym wywiadzie (niezalezna.pl) tak o Wolfie wspomniał:
Kim była druga strona, milicjanci?
Poznawanie tamtej strony miało zabawne aspekty. W milicji panował wielki strach przed przełożonymi. W 1988 r. Lechia spadała z I ligi. Bodaj przedostatnią kolejkę graliśmy na wyjeździe z Olimpią Poznań. Razem z bratem zostaliśmy zatrzymani w milicyjnej nysce na koronie stadionu. Grożono nam zarzutem napaści na funkcjonariusza.
Beznadziejna sytuacja.
Tak by się wydawało. Nagle patrzymy, a do radiowozu zbliżają się nasi koledzy, Wolf i Giwej. Wolf rządził wtedy młynem na wyjazdach, nazywany był królem kibiców, a prywatnie był cinkciarzem. Zdobył skądś ukradzioną legitymację esbecką. Machnął nią milicjantom przed oczami i powiedział, że chce rozmawiać z dowódcą. Milicjant domagający się dokładniejszego wylegitymowania usłyszał: "Ja ci się, gnoju, nie będę legitymował, przyprowadź mi tu głównodowodzącego".
Dowódca przybył?
Tak, rozmowa toczyła się przy naszej nysce. Wolf władczym tonem przemawiał: "Co wy tu robicie? Naszych ludzi zwijacie?!". Wyglądało to o tyle prawdopodobnie, że esbecja faktycznie często wystawiała swoich prowokatorów, których działania miały doprowadzić do zadymy i wyłapania najbardziej aktywnych. Milicjant odpowiada na to: "Ależ to była czynna napaść na nas". Na to Wolf, zdecydowanym tonem: "Za chwilę widzę ich na wolności, inaczej napiszę raport do twojego przełożonego". Milicjant zbladł, bo wiadomo, z czym by się to wiązało. Utrata premii, wczasów i parę innych rzeczy. Ale kontynuował w tonie służbisty: "Ja tu mam świadków". Na to Wolf dobrotliwie: "Pamiętaj, że ja tu nie przyszedłem nikomu chleba od ust odejmować".
Byli dobrymi aktorami?
Wyjaśnili, że nawet dobrze, jeśli milicjanci przyłożą nam na pożegnanie parę pałek, żeby to nie wyglądało podejrzanie dla naszych kolegów. Udało się. Role mieli dopracowane nie tylko w tej sytuacji. Trochę opowie o tym anegdotka z tego samego wyjazdu. Kiedy wracaliśmy z meczu, Giwej na stacji w Gnieźnie wezwał konduktora i przyprowadził go do Wolfa. Ten, machając plikiem dolarów, zażyczył sobie wódki. Konduktor przepraszał, że jej nie ma. "To ja cię mam uczyć, gdzie w Gnieźnie jest wódka?!" -zdenerwował się Wolf. "Pójdziesz do sklepu za dworcem."- dał mu chyba pięć dolarów, wtedy poważną sumę. Pociąg stał z piętnaście minut, konduktor pobiegł po wódkę. Kiedy wrócił, ekipa upiła go. Leżał jak dywanik. Efektem upijania "gajowego" było to, że w nocy ktoś z ekipy chodził po pociągu w czapce konduktora i z jego latarką, budząc pasażerów i ogłaszając im oficjalnym tonem, by szykowali paszporty oraz towary do oclenia, bo zbliżamy się do granicy z Niemcami. Przebudzeni z przerażeniem dochodzili do wniosku, że wsiedli do niewłaściwego pociągu.
Wspomnienia
W Sektorze Niebo jest miejsce dla każdego zmarłego kibica Lechii Gdańsk. Piszcie do nas (Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.) jeżeli jakiejś osoby brakuje lub dane, które posiadamy są błędne lub niekompletne.
Znaliście bardzo dobrze zmarłego? A może po prostu kojarzycie go z meczów? Nie czekajcie na innych tylko przysyłajcie do nas osobiste wspomnienia i zdjęcia a my dodamy je na stronę by każdy ze zmarłych był godnie uwieczniony.