- Myślę, że pobyt w Belgii dał mi dużo. Trener Bernd Hollerbach grał w przeszłości na mojej pozycji w Bundeslidze. Dużo rozmawialiśmy i muszę przyznać, że sporo mnie nauczył. Przykładowo: powiedział mi, że jestem zbyt miły, wszyscy w drużynie mnie lubią, a tak nie może być. Muszę trochę podostrzyć, kopnąć kogoś na treningu, szarpnąć za koszulkę. Gdy już trochę się w tym względzie zmieniłem, to powiedział mi, że to jest właśnie to, czego oczekiwał. Co prawda koledzy potem się śmiali, że jak przyszedłem do zespołu to byłem miły, a teraz jestem taki, że wszystkich kopie (śmiech) - mówi Rafał Pietrzak, który od poniedziałku trenuje z pierwszym zespołem Lechii i liczy, że już wkrótce zadebiutuje w ekipie biało-zielonych w PKO Ekstraklasie.
Można powiedzieć, że w ostatnim czasie w twoim życiu sporo się dzieje. Jeszcze tydzień temu w niedzielę grałeś mecz ligowy w barwach Royal Excel Mouscron w Belgii, a już parę dni później przechodziłeś testy medyczne w Lechii.
- Rzeczywiście, szybko się to potoczyło. W niedzielę grałem mecz, z kolei w poniedziałek dostałem telefon od swojego menedżera, że jest zainteresowanie Lechii moją osobą. To był konkret zarówno ze strony trenera, jak i całego klubu. Zresztą ja też miałem swoje sprawy osobiste, więc bardzo chciałem wrócić do Polski.
Miałeś zielone światło od Belgów na odejście?
- Tak naprawdę nikt w klubie o tym nie wiedział. Chciałem - w miarę możliwości - zostać w Royal Excel przynajmniej do końca sezonu. Dostałem jednak bardzo dobrą ofertę z Lechii i po rozmowie z trenerem zdecydowałem się na powrót. Cieszę się, że Belgowie nie robili żadnych problemów. Zrozumieli moją sytuację.
Czyli można powiedzieć, że doszło do skutku to, o czym mówiło się już pół roku temu. Wówczas również Lechia była tobą zainteresowana.
- Wiem, że były zapytania. Wtedy również rozmawiałem z trenerem Stokowcem, ale byłem nastawiony na kierunek zagraniczny. Chciałem wykorzystać swoje pięć minut.
Poznałeś trochę ligę belgijską przez te pół roku. Jak ją oceniasz pod względem organizacyjnym, piłkarskim, kibicowskim?
- Pod względem piłkarskim poziom jest wyższy niż w Polsce. Organizacyjnie? To zależy od klubów. W Belgii mamy takie zespoły jak Anderlecht czy Standard Liege, a więc ścisły top. Tam organizacja jest na wyższym poziomie. Brakuje stadionów, nie ma co się oszukiwać. Nie ma takich obiektów jak u nas. Brakuje też atmosfery na meczach, bo jednak frekwencja jest niższa niż w Polsce.
Skoro piłkarsko jest to liga lepsza od polskiej, to taki Kenny Saief powinien u nas - mówiąc kolokwialnie - dać radę.
- Myślę, że na spokojnie. Trochę go znam, parę razy graliśmy z Anderlechtem, czy to w lidze czy sparingach. Wiem, na co go stać. Jest to zawodnik, który potrafi grać w piłkę, natomiast potrzebuje trochę czasu, żeby zgrać się z resztą zespołu, szczególnie że w ostatnim czasie doszło do paru zmian w Lechii.
Ale chyba nie było takiej sytuacji, że pojechałeś do Belgii i pierwszego dnia powiedziałeś sobie "rany, co ja tu robię, tu jest jakiś kosmiczny poziom, chyba nie dam rady". Te różnice względem polskiej ligi nie były aż tak duże?
- Myślę, że nie. Jedyne, czego mi na początku brakowało, to przygotowania fizycznego. Nie byłem z chłopakami na zgrupowaniu i trener powiedział mi wprost, że muszę przejść taki mini obóz w klubie. Muszę przyznać, że ten obóz był najgorszym, jaki miałem w swojej karierze. Miałem bardzo dużo biegania, zresztą trener był wcześniej asystentem słynnego Felixa Magatha, więc mieliśmy do czynienia ze starą szkołą niemiecką. Wiadomo, było bardzo ciężko, natomiast gdy organizm już się przystosował, to nie było żadnego problemu.
Piłkarsko też nie odstawałeś?
- Nie, tak jak mówiłem, musiałem po prostu nadrobić zaległości treningowe.
Opowiadałeś we wcześniejszych wywiadach, że nauczyłeś się tam grać dużo szybciej. Miałeś nawyki z polskiej ligi, że po przechwycie piłki podawałeś do tyłu, nie podejmując zbytniego ryzyka.
- I to jest właśnie jedna z różnic między obiema ligami. W Belgii, gdy ofensywny zawodnik dostanie piłkę, pierwsza myśl to gra jeden na jeden. Nie ma żadnego kalkulowania. Pojawia się miejsce na pojedynek, to idą, nie zastanawiają się. Są mentalnie przygotowywani do tego, by za 2-3 lata iść do topowych drużyn w Europie. Tam gra jeden na jeden jest kluczowa.
Jako boczny obrońca też miałeś takie zalecenia od trenera?
- Tak. To znaczy, wiadomo że przede wszystkim rozliczany byłem z tego, jak spisywałem się w obronie, ale gdy tylko nasz boczny pomocnik dostawał piłkę, od razu trzeba było iść na obieg na pełnym gazie.
Co istotne, nie wracasz do polskiej ligi żeby się odbudować. Jesteś "w grze", w pełni przygotowany do sezonu i gotowy do rywalizacji.
- Zdecydowanie tak. Jestem cały czas w treningu, nie będzie w moim przypadku żadnych problemów natury fizycznej. Trener wie, w jakiej jestem formie. Czekam na szansę, a gdy ją dostanę, to będę robił wszystko, żeby pomóc drużynie.
Skoro mówimy o rywalizacji. W twoim przypadku zapowiada się ona pasjonująco z Filipem Mladenoviciem.
- Oglądałem mecze polskiej ligi, znam trochę chłopaków i wiem, że Filip ma niepodważalną pozycję w zespole. Rywalizacja jednak nikomu jeszcze nie zaszkodziła. Ja jednak nie przyjechałem tu, aby siedzieć na ławce rezerwowych. Chcę wywalczyć sobie miejsce w wyjściowym składzie, ponieważ mam swoje indywidualne cele.
Czyli m.in. reprezentacja Polski? Nie oszukujmy się - nie mamy kłopotów bogactwa akurat na tej pozycji.
- Jak najbardziej. Był to jeden z powodów, dla których chciałem wrócić do Polski. Liga belgijska jest silną ligą, ale nie jest zbyt popularna. Pokazuje ją jedna telewizja, w dodatku dość niszowa. Rodzice i znajomi mieli problemy z regularnym oglądaniem moich meczów. Do końca sezonu nie zostało wiele czasu, ale liczę że pokażę się z dobrej strony.
Paradoksalnie z ligi polskiej będziesz miał bliżej do reprezentacji niż z ligi belgijskiej.
- Tak to wygląda. Grając w Wiśle Kraków dostałem powołanie. Wyjechałem do mocniejszej ligi, grałem regularnie i tego powołania nie było. Patrząc na mój przypadek, powrót do Polski jest najlepszym rozwiązaniem.
Debiutowałeś w kadrze u obecnego selekcjonera Jerzego Brzęczka, więc powinieneś być gdzieś w jego notesie.
- Powołania należą do selekcjonera. Ja gram, walczę, robię swoje na boisku. Będę dawał z siebie maksa dla Lechii. Jeśli będziemy w dobrej formie jako zespół, a ja będę grał regularnie, to myślę, że droga do reprezentacji będzie łatwiejsza.
Miałeś w ostatnim czasie jakikolwiek kontakt ze sztabem reprezentacji?
- Nie. Jedynie wysłałem sms-a trenerowi Brzęczkowi z gratulacjami awansu do mistrzostw Europy. Wymieniliśmy trochę wiadomości, ale nic poza tym.
Jesteś bocznym obrońcą, a otwarcie mówisz, że lepiej grasz do przodu niż do tyłu.
- W dzisiejszym futbolu jest tak, że boczni obrońcy często dobrze grają w ofensywie, a mają delikatne problemy w tyłach. W tych najlepszych drużynach za bardzo tego nie widać, bo tam non stop jest gra do przodu. Ja sam zdaję sobie sprawę z tego, co muszę poprawić, nad czym najbardziej muszę popracować. Myślę, że pobyt w Belgii dał mi dużo. Trener Bernd Hollerbach grał w przeszłości na mojej pozycji w Bundeslidze. Dużo rozmawialiśmy i muszę przyznać, że sporo mnie nauczył. Przykładowo: powiedział mi, że jestem zbyt miły, wszyscy w drużynie mnie lubią, a tak nie może być. Muszę trochę podostrzyć, kopnąć kogoś na treningu, szarpnąć za koszulkę. Gdy już trochę się w tym względzie zmieniłem, to powiedział mi, że to jest właśnie to, czego oczekiwał. Co prawda koledzy potem się śmiali, że jak przyszedłem do zespołu to byłem miły, a teraz jestem taki, że wszystkich kopie (śmiech).
Jak w ogóle pierwsze wrażenia z nowego zespołu? Nie miałeś okazji zbyt wiele trenować z kolegami, ale znasz ten zespół i pewnie wiesz czego mniej więcej możesz się spodziewać.
- No tak, w poniedziałek miałem pierwszy trening, choć wiadomo, że głównie z tymi zawodnikami, którzy nie zagrali w meczu z Lechem Poznań. Pozostali mieli rozruch. Większość chłopaków znam z naszej ligi, więc o żadnych problemach z aklimatyzacją nie ma mowy. Nie musiałem się też im przedstawiać w nie wiadomo jaki sposób. Oczywiście, za dużo czasu nie mamy, bo lada moment kolejne spotkanie, ale liczę, że szybko wejdę do drużyny.
Pytałeś już kolegów jak to w końcu jest z tymi finansami? Głośno mówi się, że względem piłkarzy są zaległości.
- Doszły mnie słuchy, że są delikatne poślizgi w wypłatach, natomiast, mówiąc pół żartem, pół serio, jestem zaprawiony w bojach, bo w Wiśle przez sześć miesięcy nie dostawałem pieniędzy. Mam jednak nadzieję, że w Lechii tak nie będzie.
Masz 28 lat i tylko 61 meczów rozegranych w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce, a przecież debiutowałeś w Zagłębiu Sosnowiec w wieku 16 lat. Było parę zawirowań na przestrzeni tych sezonów.
- Jestem takim człowiekiem, który nie patrzy w przeszłość. Co było, to było. Cieszę się, że jestem w tym miejscu, w którym jestem. W Wiśle Kraków nie było dla mnie miejsce, aż tu nagle trener Maciej Stolarczyk dał mi szansę. Dzięki mojej dobrej grze znalazłem się w reprezentacji, a przecież parę miesięcy wcześniej grałem w trzeciej lidze w rezerwach Zagłębia Lubin. Życie piłkarza jest przewrotne i nigdy nie wiadomo, co się wydarzy za trzy miesiące czy za pół roku. Nie można myśleć o tym, co było. Ja koncentruję się na teraźniejszości, a jednocześnie staram się nie przejmować rzeczami, na które nie mam wpływu. Patrzę z perspektywy czasu na to wszystko i myślę, że nic bym nie zmienił w swoich decyzjach.
Teraz Wisła się do ciebie nie odzywała?
- Odezwała się, natomiast byłem już po słowie z prezesem i trenerem Lechii. Jestem człowiekiem, który stara się dotrzymywać danego słowa. Miałem telefon z Wisły, ale byliśmy już dogadani z Lechią. Nie było szans, żebym zmienił decyzję.
Twoja kariera mocno przyspieszyła. Jak ty się czułeś po tych wszystkich zmianach w swoim życiu w tak krótkim czasie? Raz grasz w rezerwach Zagłębia, za chwilę jesteś w reprezentacji i dzielisz szatnię z Robertem Lewandowskim. Odbiła ci sodówka w pewnym momencie?
- Nie byłem gotowy na takie zmiany. Grając w rezerwach Zagłębia chciałem przede wszystkim złapać rytm po kontuzji. Wróciłem do Wisły, ale był tam trener Joan Carrillo, który w ogóle nie brał mnie pod uwagę. Nagle wszystko się zmieniło, zacząłem grać u trenera Stolarczyka, chociaż zbiegło się to z problemami finansowymi w Wiśle. Zostali tam zawodnicy, którzy zaakceptowali całą sytuację. Jak się później okazało - fajnie to wypaliło. A jeśli chodzi o sodówkę, musiałbyś zapytać moich przyjaciół. Ja myślę, że nic takiego nie miało miejsca. Cały czas jestem tym samym Rafałem, który grał w Kolejarzu Stróże czy rezerwach Zagłębia. Ja spokojnie do tego podchodzę, bo w piłce wszystko może się zmienić bardzo szybko. Przede wszystkim najpierw jest się człowiekiem, dopiero potem piłkarzem. Najgorszym momentem była dla mnie kontuzja [zerwanie ścięgna Achillesa - red.], pierwsza tak poważna w moim życiu. W tej trudnej chwili pomogli mi znajomi, przede wszystkim rodzice, ale też trener mentalny. Sporo czytałem na ten temat, znamy sytuację Marcina Komorowskiego, który miał podobny uraz, ale po operacji już do piłki nie wrócił. To działało na wyobraźnię. U mnie - odpukać - wszystko jest w porządku, z nogą nic się nie dzieje niepokojącego. Jestem zdrowy. Nic, tylko wyjść na boisko i grać.
Trener Piotr Stokowiec wspomniał nam ostatnio, że mógłbyś ewentualnie zagrać na boku pomocy. Czujesz, że dałbyś radę czy jednak jesteś już skupiony tylko i wyłącznie na grze jako boczny obrońca?
- Po pobycie w Belgii stwierdzam, że mogę zagrać już chyba na każdej pozycji (śmiech). Grałem na boku obrony, na środku pomocy, na lewym skrzydle, a nawet po prawej stronie. Wszystko zależy od trenera. Zagram tam, gdzie będzie potrzeba i postaram się dać z siebie tyle, ile będę mógł. Boki pomocy nie robią na mnie większego wrażenia. Trzeba umieć grać do przodu, nie ma żadnego problemu, żebym zagrał nieco wyżej.
Na prawej pomocy?!
- Zdarzył się taki jeden mecz. Trener potrzebował kogoś na prawą pomoc i spytał się mnie: "Rafał, dasz radę?". Odpowiedziałem, że jak trzeba, to trzeba. Głównie chodziło o to, żeby robić miejsce przy linii dla prawego obrońcy. Mogę więc zagrać wszędzie. No, może oprócz bramki, bo wątpię, żeby Dusan oddał miejsce.
Możesz mieć fajne wejście do Lechii. Mecze co trzy dni, pewnie będą rotacje w składzie, więc wkrótce zapewne dostaniesz szansę. Terminarz też macie dość atrakcyjny. Najpierw mecz z Legią Warszawa, nieco później derby Trójmiasta.
- Znam terminarz, wiem co nas wkrótce czeka. Ja jednak podkreślam, że w naszej lidze nie ma łatwych meczów. Będąc w Belgii wszyscy pytali się mnie o ligę polską. Oni tam myśleli, że jak przychodzi ktoś z mocniejszej ligi, to pstryknie palcem i pozamiata. Tak nie jest. Polska liga potrafi nieźle zweryfikować niektórych zawodników. Trzeba się przygotować na ciężką pracę.
Rozmawiałeś już z trenerem Stokowcem? Kiedy możemy się spodziewać ciebie na boisku? Może już w niedzielę w Kielcach?
- Jeszcze nie znam żadnych konkretów. Tak jak podkreślam - ja jestem przygotowany. Nie mam zaległości, jestem w treningu, w rytmie meczowym. Jeśli będzie potrzeba, żeby zagrać już w Kielcach, to nie będzie żadnego problemu. Zobaczymy. Zdaję sobie sprawę, że jest wielu nowych zawodników, jest rywalizacja i każdy potrzebuje trochę czasu, żeby się zapoznać z drużyną, ale ja przyjechałem tu, żeby grać. Teraz decyzja należy do trenera.
Wiesz, że "Mladen" jest o dwie kartki od dwumeczowej dyskwalifikacji?
- (śmiech) On zawsze lubił łapać te kartki. Typowy bałkański charakter. W Belgii miałem w drużynie paru Serbów i nawet gdy rozmawiają, to odnosi się wrażenie, że za moment będzie jakaś wojna. Cóż, taki charakter.
źródło: własne