Po przyjściu do Lechii czuję, że jestem bliżej niż dalej kadry na Mistrzostwa Europy - mówi pomocnik Biało-Zielonych Sławomir Peszko.
W Lechii pana dorobek wynosi zero goli. Myślałem, że będzie pan błyszczał po powrocie do Polski.
- A ja czułem, że wcale nie będzie łatwo. Oczekiwania wobec mnie były duże, myślano, że skoro przychodzi reprezentant kraju, to będzie zdobywał po trzy bramki w meczu. A przecież nigdy nie byłem bramkostrzelny. W Lechu w pierwszym sezonie nie miałem ani jednego gola, w Kolonii też nie trafiałem za często. Statystyki to moja bolączka, ale przynajmniej zawsze pracuję dla zespołu.
Musiał pan w ogóle zmieniać klub?
- To była trudna decyzja i długo nad nią myślałem. Ale musiałem zrobić tę zmianę z myślą o EURO. Gdybym w Kolonii w trzech pierwszych meczach sezonu wszedł chociaż na 15 minut, na pewno bym w niej został. Skoro jednak siedziałem na trybunach, musiałem coś zrobić. Mimo wszystko uważam, że to nie była zła decyzja. Chociaż na początku nie szło mi rewelacyjnie i ostro krytykował mnie trener, teraz jest coraz lepiej.
Gdyby ktoś na początku ubiegłego roku powiedział panu, że zakończy go w polskim klubie, uwierzyłby pan?
- Trudno by było. W styczniu 2015 miałem w Kolonii problemy, mówiło się, że nie będę grał, że już się nie odnajdę, a jednak wywalczyłem miejsce w składzie. Nie myślałem wówczas o zmianie klubu. Ale zaczął się nowy sezon, klub sprowadził pięciu zawodników do ofensywy za 3 czy 3,5 mln euro każdy i zacząłem liczyć się z tym, że mogę usiąść na ławce. Ale na ławce, nie na trybunach. Poczekałem do trzeciej kolejki. Mecz miał się odbyć w sobotę, a w poniedziałek zamykało się okno transferowe. Gdybym w ostatni weekend sierpnia zagrał choć trochę, zostałbym. Ale znów byłem poza kadrą, więc musiałem coś zrobić. Władze Lechii zachowały się bardzo fair, bo wcześniej dwa razy odrzucałem jej oferty. Ostatnim razem usłyszałem, że będą czekać do ostatniego dnia okna i słowa dotrzymali.
Był moment, że żałował pan tego ruchu?
- Tak, bo przegrywaliśmy, a dodatkowo trener otwarcie mnie krytykował. No ale z drugiej strony gdybym został w Niemczech, albo siedziałbym ciągle na trybunach, albo w końcu dostał szansę w jakiejś ósmej kolejce i zagrał przeciętnie, bo po takiej przerwie jak mógłbym zagrać inaczej? A tak przynajmniej grałem i nie uciekły mi powołania do reprezentacji. Z Kolonii na sto procent nie mógłbym przyjechać do kadry na ostatnie mecze eliminacyjne.
Wydawało się, że zatrudnienie trenera Thomasa von Heesena to dobre dla pana rozwiązanie.
- A ja uznałem, że wręcz rewelacyjne, skoro wracam z Niemiec i zastanę w nowym klubie niemieckiego trenera. Wiedziałem, że nie będę miał problemów, by się z nim porozumieć, pomyślałem, że grę oprze na mnie...
I co się stało?
- Nie wiem, nie chcę go krytykować. Ale odstawianie od składu mnie, Wawrzyniaka czy Mili to nie były trafione decyzje. Powiedział w jakimś wywiadzie, że w Lechii to on jako pierwszy pokazał, co to jest pressing.
Jakby miał do czynienia z dziećmi.
- Raczej z debilami.
„Rozczarował mnie Peszko. Spodziewałem się po nim więcej”. „Reprezentantowi nie przystoi tak grać, nie wiem, co się z nim dzieje” – mówił na konferencjach prasowych. Czemu wziął sobie pana na cel?
- Nie wiem. Pytanie, co mu to dało? Dla mnie prawdziwy trener przychodzi do piłkarza po meczu i mówi, co było źle i co należy poprawić, a dziennikarzom opowiada, że zawodnik może i miał słabszy dzień, ale wciąż w niego wierzy. Byłem zdziwiony tym, co się działo, bo poznałem niemiecką szkołę. W Bundeslidze jak mnie trener skrytykował to w szatni, przy drużynie.
Miał pan ochotę coś odpowiedzieć?
- Z moim temperamentem wiadomo, że tak. Ale nic by mi to nie dało. W następnym meczu usiadłbym na trybunach.
Czy trener, który postępuje w ten sposób, ma szansę zostać zaakceptowany w szatni?
- Nie, nigdy. Niezależnie, czy byłaby to szatnia Legii, Lecha czy jakiegokolwiek innego klubu. Kropka, skończmy już ten temat.
Czytaj więcej. Całą rozmowę znajdziesz tu
Źródło: przegladsportowy.pl/własne