Między treningami na zgrupowaniu reprezentacji i zdalnym organizowaniem życia w Gdańsku (trzeba przecież znaleźć przedszkole dla córki, pomaga Ariel Borysiuk), Sławomir Peszko usiadł z nami, żeby opowiedzieć o powodach, jakie skłoniły go do powrotu do Polski.

Wracasz z podkulonym ogonem?

- Już gdzieś przeczytałem o sobie, że to wstyd wracać do kraju z Bundesligi, że muszę czuć się zawiedziony. A przecież przenoszę się do klubu z ambicjami. Więc jaki to wstyd?

Wstyd żaden. Długo zastanawiałeś się nad ofertą z Gdańska?

- Lechia chciała mnie już pół roku temu. Prezes Mandziara przyjeżdżał do Kolonii, namawiał na transfer.

Co zdecydowało, że w końcu się zgodziłeś?

- Trzeci mecz w tym sezonie spędziłem na trybunach. Zapaliła się lampka, że trzeba coś zmienić. Gdybym choć dwa razy wszedł z ławki, to pewnie bym został. A tak nie widziałem perspektyw, że w kolejnych meczach pojawię się na boisku. No, może szansę dostałbym, powiedzmy, w ósmej kolejce. Wszedłbym na 20 minut i wymagaliby, żebym zbawił drużynę po dwóch miesiącach przerwy. Köln ściągnęło pięciu nowych zawodników, którzy od razu grali w pierwszym składzie. Nie dziwię się, bo klub sporo za nich zapłacił. Postanowiłem działać.

Jak?

- Była sobota, jeszcze nie wiedziałem, że odejdę. Ale zadałem sobie pytanie: co ja tam mam robić. Odpowiedź brzmiała, że grać raczej nie będę. Sześć tygodni wcześniej rozmawiałem z trenerem, zapewniał, że jest zadowolony z tego, jak trenuję i nie ma mowy o moim odejściu.

To się zmieniło. To była twoja inicjatywa, żeby zmienić klub czy Köln?

- Moja. W niedzielę rano zadzwoniłem menedżera, że zamierzam odejść i lecę do Gdańska, bo Lechia to klub, który mnie chce od dawna. Jej prezesi zachowali się fair. Mogli wcześniej zapowiedzieć, że propozycję składają mi raz i jeżeli jej nie przyjmę, to się żegnamy. A oni zapewnili, że będą na mnie czekać do północy ostatniego dnia okna transferowego. Prezesa Mandziarę i pana Wernze, który wykupił mnie z Lecha, poznałem kilka lat temu. Innym osobom trudno byłoby tak szybko załatwić ten transfer. Wcześniej interesowało się mną Mainz, ale nie chciało płacić 500 czy 600 tysięcy euro. A między Lechią i Köln wystarczyły dwa telefony i sprawę załatwiono. Cały poniedziałek spędziłem w Gdańsku, ale bez nerwów, że coś nie wyjdzie. W tym czasie podpisywano kontrakty z innymi zawodnikami i coś tam się przedłużyło.

Zbliżające się mistrzostwa Europy we Francji miały wpływ na twoją decyzję o powrocie?

- Bardzo duży. O mojej sytuacji w Köln rozmawiałem z trenerem Nawałką. Powiedziałem mu, że jestem zawiedziony tym, co się dzieje. W środku byłem jak wulkan. To się przekładało na samopoczucie, myślałem, że komuś łeb ukręcę. Potem sobie pomyślałem, co z tego, że zrobię komuś krzywdę na treningu. Co mi to da? Trener Nawałka od razu zaznaczył, że on za mnie decyzji nie podejmie, ale muszę grać, bo inaczej ciężko będzie z kolejnymi powołaniami. Mogłem zwlekać z decyzją do grudnia, ale chciałem już mieć spokojną głowę.

Interesował się tobą też Lech. Dlaczego nie zagrasz w Poznaniu, z którym czułeś się związany?

- Było mało konkretów z ich strony. Niby się mną interesowali, ale chcieli poczekać do grudnia, bo wtedy można byłoby mnie wykupić za mniejszą sumę. Prawdopodobnie byli już dogadani z Gajosem i dlatego tak bardzo im na mnie nie zależało.

Bierzesz pod uwagę jeszcze wyjazd z Polski?

- Tak. Po EURO we Francji, o ile tam oczywiście pojadę. No chyba, że z Lechią zagramy w Europie, wtedy chcę zostać. Podpisałem trzyletni kontrakt z opcją przedłużenia o rok. Jeżeli będzie tak, jak zakładam, że co roku powalczymy o mistrzostwo, to wypełnię całą umowę.

Stabilizacja nie jest najczęściej wypowiadanym słowem w siedzibie Lechii. Kiedy opuszczałeś Gdańsk trenerem był Jerzy Brzęczek, ale następnego dnia zatrudniono już Thomasa von Heesena.

- W poniedziałek nawet z nim się spotkałem w Gdańsku, chwilę porozmawialiśmy. Jeszcze nie wiedziałem, że będzie nowym trenerem, choć można było coś wyczuć, bo też pojawił się na rozmowach. Teraz jedyne, co potrzeba tej drużynie to spokój. Na tyle dobrze znam się z prezesem Mandziarą, że będę chciał, może nie tyle na niego wpływać, co pewne rzeczy konsultować.

Na przykład takie, żeby w ciągu okna transferowego nie sprowadzał do klubu piętnastu piłkarzy?

- W sprawy transferowe się nie mieszam. Chodzi mi o to, żeby drużyna miała spokój. Spojrzałem na skład Lechii i nie mogłem uwierzyć, że taka ekipa po siedmiu kolejkach ma siedem punktów. Na papierze to zespół na pierwszą trójkę i taki jest plan minimum. Musimy mieć jedynie komfort, żeby bez stresu przygotowywać się do meczów. Bo ta drużyna z kryzysu wyjdzie sama.

Jest takie zdjęcie z meczu w Lidze Europy, na którym walczysz o piłkę z Milosem Krasiciem. Ty w koszulce Lecha, on Juventusu. Przypuszczałeś, że za pięć lat spotkacie się w jednym klubie?

- Tak, w Juve.

W Lechii jest wielu piłkarzy do odbudowania. Krasić nie grał w piłkę przez ostatnie miesiące.

- I dlatego może on potrzebuje czasu. Ja jestem od razu do gry. Regularnie trenowałem w zespole Bundesligi, w zeszłym sezonie rozegrałem w niej osiemnaście meczów.


Cały artykuł znajdziesz tu


Źródło: ofensywni.przegladsportowy.pl/własne