Daniel Łukasik w rozmowie z Lechia.Net mówi o swojej aktualnej pozycji w zespole, o tym kiedy Lechia zacznie grać w lidze tak jak w pierwszym meczu z Brøndby oraz wspomina o traconych punktach na początku sezonu. Zapraszamy do lektury.
W rewanżowym meczu z Brøndby zostałeś zmieniony w 56. minucie. W kolejnych dwóch ligowych spotkaniach wchodziłeś z ławki w samych końcówkach, więc można powiedzieć, że straciłeś miejsce w składzie, a wcześniej byłeś podstawowym zawodnikiem Lechii. To efekt rotacji, rywalizacji czy obniżka formy?
- Wychodzi na to, że obniżka formy, ale nie jest łatwo mi to ocenić. W tym sezonie w większym wymiarze zagrałem w czterech meczach. Bywało różnie. Były mecze dobre w moim wykonaniu, ale i były pewne niedociągnięcia. Nad tym trzeba popracować, ale ja nie jestem już młodym zawodnikiem i analizuję pewne rzeczy. Dostrzegam co było złe. Do tego mieliśmy odprawy. Znam jednak siebie i jestem spokojny, nie panikuję.
Niedociągnięcia, o których wspominasz, to przede wszystkim rewanż w Danii?
- Ciężko mi to jednoznacznie stwierdzić, ale na pewno był to mój słabszy mecz, ale też jako drużyna zagraliśmy poniżej swoich możliwości. Każdy z nas żyje ostatnim meczem, a tak się złożyło, że ten w Danii był moim ostatnim od 1. minuty. Wiadomo, że chciałbym zmienić swoje samopoczucie i wygrać jakiś mecz, grając przy tym w większym wymiarze czasowym. Muszę się jednak pogodzić z tym, że na razie jestem zmiennikiem.
W waszej szatni różne są głosy. Trener Piotr Stokowiec mówi, że odpadnięcie z europejskich pucharów jeszcze może siedzieć w waszych głowach, z kolei Artur Sobiech przekonuje, że dla niego tamten temat już nie istnieje i żadnego problemu nie ma. Jak jest w twoim przypadku?
- Ja już tego nie rozpamiętuję. Od tego meczu już trochę dni minęło. Był czas na analizę i wyciągnięcie tych dobrych rzeczy. Mogliśmy zauważyć pewne zachowania przeciwnika i z tego czerpać w przyszłości. To był zupełnie inny futbol niż w naszej lidze. Piłka nożna to nie jest do końca tylko piłka nożna, ale też radzenie sobie z różnymi sytuacjami.
Kibice się zastanawiają kiedy zagracie w lidze na takiej intensywności i tak dobrze jak w pierwszym meczu z Duńczykami? Mieliśmy zalążek takiej gry w pierwszej połowie z Jagiellonią, ale po przerwie było dużo gorzej.
- Ciężkie pytanie. Na to składa się wiele czynników. Wiadomo, że chcielibyśmy grać tak co kolejkę. To nie tylko był fajny do oglądania mecz dla kibiców, ale i przyjemne doznanie dla nas. Byliśmy długo przy piłce, stwarzaliśmy sporo sytuacji. To jest coś, co sprawia przyjemność. Myślę, że cały czas będziemy do tego dążyć. Na razie, tak jak powiedziałeś, mieliśmy zalążek takiej gry. Zgadzam się, że pierwsza połowa z Jagiellonią wyglądała dobrze. Przy lepszych ostatnich podaniach mogliśmy to spotkanie zamknąć już w pierwszych 45 minutach.
Skąd wziął się ten minimalizm w drugiej połowie? Było to poniekąd nawiązanie do poprzedniego sezonu, gdy w wielu meczach udawało wam się dowozić te skromne zwycięstwa. Teraz jednak zostaliście skarceni za prosty błąd. To o tyle zaskakujące, że trener parę tygodni przekonywał nas, że w tym sezonie Lechia ma grać inaczej, a nie cofać się po strzeleniu gola.
- Wszedłem dopiero w końcówce, więc nie mogę do końca stwierdzić skąd się wzięła taka gra. Pierwsza połowa była bardzo dobra, w drugiej trochę się cofnęliśmy, ale nie ma co ukrywać, Jagiellonia nie jest byle jakim zespołem. Mają w swoich szeregach dobrych zawodników, którzy jedną akcją są w stanie odmienić losy spotkania. Chcielibyśmy, żeby mecze - szczególnie domowe - wyglądały bardziej ofensywnie i widowiskowo z naszej strony. To przyciąga ludzi na stadion. Uważam, że kwestią czasu jest, gdy będziemy grać ofensywnie przez 90 minut lub przez większość meczów.
Ale chyba bolą trochę te straty punktów na początku sezonu. Remisy z ŁKS-em, Wisłą, teraz z Jagiellonią. Mimo iż jesteście niepokonani, to parę tych punktów już uciekło.
- Oczywiście, że bolą. Wiesz, liga to zupełnie co innego niż mecze pucharowe. Tu nie ma meczu i rewanżu. Jest za to długi wyścig i często jest tak, że aby osiągnąć sukces, musi się spotkać wiele składowych. Mówię tu choćby o zbudowaniu twierdzy na własnym stadionie, regularnym zdobywaniu punktów, nakręcaniu się tym. Ważny jest aspekt mentalny, fizyczny. To wszystko wpływa później na sukces. Czekają nas różne etapy - te lepsze i gorsze. Chcielibyśmy zwycięstwami budować swoją pozycję i pewien komfort. Tak aby te zwycięstwa były czymś normalnym. Szczególnie w Gdańsku, tak jak to miało miejsce w poprzednim sezonie. Z drugiej strony to dopiero początek sezonu, za nami cztery kolejki, w których nie przegraliśmy. Chciałoby się jednak więcej, ale zapewniam, że zdajemy sobie z tego sprawę.
Czyli żadnej paniki nie ma.
- Jasne, że nie. Najważniejsze w tym momencie jest łapanie pozytywnych serii zwycięstw.
Przestawiliście już się na granie nie co trzy dni, ale co tydzień?
- Należy sobie zadać pytanie czy zdążyliśmy się przestawić na granie co trzy dni (śmiech). Jesteśmy świadomym zespołem, który za bardzo się nie zmienił w porównaniu do poprzedniego sezonu. Chcemy nawiązać do tamtego stanu. Myślę, że jest to kwestią czasu.
W niedzielę gracie z Rakowem Częstochowa. Pierwsze pięć kolejek, a wy będziecie mieć na rozkładzie obu beniaminków. Da się porównać Raków i ŁKS?
- Raków gra w dość specyficznym ustawieniu i na pewno nie jest przyjemną drużyną do grania. Ich mocnym punktem są stałe fragmenty. Być może w chwili obecnej wyglądają nieco gorzej, ale jesteśmy na tyle doświadczeni, że wiemy, że w naszej lidze trzeba uważać na każdego. Mecze wyjazdowe nigdy nie są łatwe. A jeśli chodzi o ŁKS, po naszym meczu w Łodzi słyszałem różne głosy, że nasza liga nie jest taka ciężka, jak myśleli. Tymczasem trzy ostatnie mecze przegrali. Uważam, że powinniśmy się szanować nawzajem i za wcześnie nie wypowiadać się na takie tematy. Liga jest ciężka i jeszcze nie raz się o tym przekonają.
źródło: własne