Wisła to klub mi najbliższy, któremu prywatnie kibicuję - mówi Adam Buksa, który w niedzielę jako piłkarz Lechii wróci na stadion przy ul. Reymonta.
Już teraz może Pan o sobie czytać, że ma możliwości, by zrobić karierę na miarę Roberta Lewandowskiego.
- Słyszałem również porównania do Stefana Kiesslinga czy Fernando Llorente. Mnóstwo takich rzeczy obijało mi się o uszy, ale nie przywiązuję do nich wielkiej wagi. Oczywiście, chciałbym podążyć ścieżką zawodników z najwyższej światowej półki, grać na takim poziomie. To moje marzenie. Jeżeli tylko Bozia da zdrowie, wierzę, że dojdę do takiego poziomu.
Jest Pan na dobrej drodze, bo przecież nie ma na świecie wielu dziewiętnastolatków, którzy strzelili gola Juventusowi Turyn.
- To był jedynie mecz towarzyski. Wiadomo, z bramki cieszę się bardzo, natomiast podchodzę do tego z chłodną głową. Jeden gol, który nie zmienia faktu, że przede mną jeszcze mnóstwo roboty.
Większa satysfakcja pojawiła się po pierwszym trafieniu w ekstraklasie?
- Również bardzo się cieszyłem, bo ciężko na taki dzień pracowałem, ale szybko o golu zapomniałem. Stawiam sobie kolejne cele.
Jak nastolatkowi żyje się z łatką wielkiego talentu? Pytam, bo kiedy znajomi wychodzą na dyskotekę, Pan też idzie, ale spać.
- Dyskoteki? Takie rzeczy mnie nie pociągają. Zawsze byłem bardzo związany z piłką, a balowanie nie sprawiłoby mi przyjemności, gdyby miało się odbyć kosztem przygotowania fizycznego, formy.
- Serwisy internetowe podają, że pierwsze piłkarskie kroki stawiał Pan w Wiśle...
- Nie do końca, bo zaczynałem w Bronowiance, gdzie spędziłem bodajże dwa lata u trenera Andrzeja Żądły. Piękny czas. Miałem wtedy pięć czy sześć lat. Potem byłem jeszcze w szkółce na Juvenii Kraków, pracowałem pod okiem Dariusza Wójtowicza. Tam grałem rok, bardzo się rozwinąłem, i trafiłem do Wisły Stanisława Chemicza. No, a jeszcze później były też Hutnik u Mieczysława Będkowskiego i Garbarnia u trenera Stanisława Śliwy. To jednak do Wisły czuję największy sentyment.
Nie skłamiemy, jeśli napiszemy, że na stadion Wisły wraca piłkarz, który czuje żal, bo nigdy nie dostał prawdziwej szansy?
- Nie mam żadnego żalu. Wisła to klub mi najbliższy, któremu prywatnie kibicuję. Jako bardzo młody chłopak spędziłem tam piękne chwile. Dwa lata temu wyjazd do włoskiej Novary był w pełni przemyślany, nie miał żadnego związku z tym, że Wisła o mnie nie walczyła. Rzeczywiście, w Krakowie nie zaproponowano mi umowy, ale już wcześniej miałem ułożony określony plan, którego się trzymałem. - I w niedzielę nie będzie chodziło po głowie, żeby coś komuś udowodnić? - Nie. Spotkanie jak każde inne. Jeżeli tylko będę zdrowy i dostanę od trenera szansę, jak zawsze dam z siebie sto procent, żeby - mimo sentymentów - wygrała Lechia.
Źródło: dziennikpolski24.pl/własne