Na kilka dni przed startem IV ligi spotkaliśmy się z trenerem rezerw Lechii Gdańsk Dominikiem Czajką, by szerzej porozmawiać o prowadzonej przez niego drużynie. Wczoraj przedstawiliśmy Wam pierwszą część wywiadu, dzisiaj zapraszamy do lektury drugiej ale nie ostatniej części.
MN: Wspólne codzienne treningi naszej młodzieży z Peszkinem, Krasiciem, Borysem czy Wojtkowiakiem. Jak wiele Ci chłopcy zyskali po treningach i grze z tak doświadczonymi zawodnikami?
DCz: Jeżeli chodzi o Borysa, to w tym wypadku ten czas był bardzo krótki, gdyż zaledwie tydzień. On już przygotowywał się do odejścia do Płocka. Jeżeli zaś chodzi o Milosa i Sławka, to świetne kontakty miał z chłopakami zwłaszcza Milos, który już po dwóch dniach pamiętał imiona wszystkich zawodników.
MN: Pełen profesjonalizm…
DCz: Tak, Milos jest ogólnie bardzo otwartą, pozytywną postacią. Miał dużo cierpliwości do tych chłopców, czasami widziałem jak coś nie wychodziło chłopakom - jakiś kiks, czy złe zagranie Kraso gryzł się w język, cały czas przekazywał pozytywny komunikat, podpowiadał im jak się ustawić, jak zagrać.
MN: Wziął sobie któregoś z chłopaków pod swoje skrzydła jako mentor?
DCz: Tak, najwięcej pracował z Mateuszem Cegiełką, charakterologicznie są do siebie bardzo podobni. Mateusz też jest bardzo spokojnym chłopakiem i potrafili nadawać na podobnych falach. Widać było, że Mateusz nie bronił się przed wiedzą, słuchał - był zapatrzony w Milosa. Bardzo podobna sytuacja do Marcela Wszołka, czy Adriana Petka. "Kraso" miał taki mały krąg wokół siebie i naprawdę uczył tych chłopaków wielu rzeczy. Plus był taki, że Milos bardzo dobrze mówił po polsku.
MN: To ciekawostka, bo nikt nigdy nie słyszał, że Kraso mówi po polsku…
DCz: W szatni komunikował się normalnie po polsku.
MN: Ale z mediami nigdy…
DCz: Może nie chciał się chwalić (śmiech). Być może czuł się skrępowany, ale naprawdę komunikował się ze wszystkimi po polsku. Z resztą Milos potrafi rozmawiać w pięciu językach, więc komunikacja była naprawdę wzorowa. Wracając do początku, osobą, która zrobiła na mnie największe wrażenie jest Grzegorz Wojtkowiak, który jest już naszym grającym półtrenerem, ponieważ ilość uwag, które on przekazuje w czasie meczu czy treningu jest ogromna. Więcej na ten temat może na pewno powiedzieć Filip Dymerski, który ma bardzo dobre relacje z Grześkiem, w żartach mówiliśmy o nich „tata z synem”.
MN: „Dymer” chyba wyciągnął z tego dużo, bo ostatnio powoływany jest do reprezentacji, progres jest znaczny?
DCz: Myślę, że z czystym sumieniem mogę powiedzieć, iż w dużej mierze odpowiedzialnym za sukces i przeniesienie do pierwszego zespołu Filipa jest postawa Grzegorza. „Dyzio” jest teraz na etapie uzupełniania wiedzy i zdobywania uprawnień trenerskich.
MN: Po sezonie zostanie włączony w struktury trenerskie?
DCz: Z tego co wiem, to po sezonie wraca w swoje rodzinne rejony. Tak naprawdę nie rozmawialiśmy jeszcze o przyszłości Grzegorza, do czerwca ma kontrakt z Lechią i na tę chwilę nie wiemy co dalej.
MN: Miał Trener w ostatnim czasie dużą styczność ze Sławkiem Peszko. Proszę mi powiedzieć czy prawdą jest, że Sławek w momencie, w którym miał już zaklepany transfer do Wisły Kraków, to przyjechał na trening, pożegnał się z młodymi z każdym z osobna, przybił piątki. Wytłumaczył im, jak wygląda jego sytuacja. Nie wypiął się na drużynę, nie "gwiazdorzył" nie wyszedł gdzieś tam tylnymi drzwiami.
DCz: Nie ukrywam, że to prawda. W mediach nie było co prawda tego tematu. Jednak taka sytuacja miała miejsce.
MN: Czyli nie jest takim draniem, jak go media malują?
DCz: Ja tego tak nie odbieram. Sławek nie ma co prawda dobrej prasy. Jednak my bardzo szybko sobie ustaliliśmy pewne reguły i zasady. Kiedy został przeniesiony do nas na stałe, to nakreśliliśmy sobie ramy, bo i tak wiedzieliśmy, że na dłuższą metę On u nas nie zakotwiczy. Będzie walczył o szansę powrotu do pierwszej drużyny Lechii lub będzie chciał grać w innym klubie w Ekstraklasie. Ustaliliśmy sobie te zasady współpracy i Sławek się tego sztywno trzymał. Pracował na 100% z zespołem,był punktualny. Podczas meczów też nie można mu niczego zarzucić. Naprawdę miał profesjonalne podejście. Samo rozstanie było faktycznie bardzo fajne, w czasie naszego treningu przyszedł się pożegnać, zbić tę piątkę, cały zespół życzył mu powodzenia i tak to się skończyło. Tak samo było z Milosem Krasiciem, który już wtedy miał kontuzję stawu skokowego. Nie trenował z nami od dwóch tygodni. Na sam wyjazd przyjechał na trening, uściskał się ze wszystkimi oraz życzył nam powodzenia. Tak więc Peszko i Milos pokazali młodym zawodnikom, że nawet na tym najwyższym poziomie można się zachowywać z klasą, to była duża nauka dla tych chłopaków, że profesjonalistą trzeba być do końca.
MN: Jak już padło nazwisko Peszko, to czy któryś z tych młodych chłopaków może w przyszłości wejść w buty Sławka, chodzi mi o tę szybkość, ciąg do linii, siłę przebicia?
DCz: Mamy takiego piłkarskiego wariata, którym jest Kuba Lizakowski. Po prostu jest jak wiatrak, czasami On łamie te schematy ustalone przez nas wcześniej, ale jest go wszędzie pełno. Biega w przód w tył, czasami nawet to „ociera się o chaos”, to jest taki młodszy Sławek, nasz pistolet, też dużo gada, macha rękoma. Miewa takie negatywne zachowania, które staramy się piętnować. Kilka razy Kuba dostał za to po uszach, ale jest bardzo pozytywną postacią i jest zbliżony tymi cechami do Sławka.
MN: Jak Trener, jako były obrońca patrzy w tabelę i widzi po 18. kolejkach stracone 22 bramki, to dużo czy mało? Czy możemy coś poprawić?
DCz: Specyfika tych rezerw jest taka, że my nie do końca ćwiczymy te zachowania grupowe w formacjach obronnych w czasie treningów, ponieważ do piątku nigdy nie wiemy, w jakim składzie wystąpimy w meczu. Pracujemy bardziej nad indywidualnymi umiejętnościami zawodników.
MN: Z takim sztabem na pewno jest łatwiej trenować indywidualnie, to są byli kumple z boiska. Znacie się od lat, teraz staracie się przelać najlepsze na kolejne pokolenia?
DCz: Z Markiem Zieńczukiem mamy relacje troszeczkę inne niż z resztą sztabu, ponieważ możemy powiedzieć, że my się tak naprawdę wychowywaliśmy razem, od dziecka wszędzie jeździliśmy razem, na turnieje, obozy. Nawet jak Marek już zaczął robić karierę, to mieliśmy ze sobą cały czas kontakt. Spotykaliśmy się kilka razy w roku, niekoniecznie przy kawie i wspominaliśmy sobie stare czasy. Jeżeli chodzi o Piotrka i Mateusza, to znamy się jeszcze z tych IV, III lig, gdzieś tam dzieliliśmy tę szatnię, robiliśmy awanse. Z Mateuszem chyba 2,5 roku, z Piotrkiem ostatni rok. Piotrek jak jeszcze grał w Kaszubi, to kilka razy graliśmy na siebie.
MN: Kości trzeszczały?
DCz: Piotrek raczej był nie do zatrzymania, bardzo niewdzięcznym zawodnikiem do krycia, bo jest niekonwencjonalny, jego do dzisiaj jest ciężko przeczytać, na którą nogę pójdzie, ma te swoje zakosy, „wajchy”, te wszystkie rzeczy, które są trudne dla obrońców. To już są jednak stare czasy, teraz pracujemy razem w sztabie. Mamy świetną atmosferę, jest Artur Kosznicki - młody trener przygotowania motorycznego a także fizjoterapeuta Filip Wieczorkiewicz.
MN: Czyli jest też ten powiew świeżości, nie tylko te stare wygi?
DCz: Tak, nie mają z nami lekko, bo czasami taka mała szydera ekstraklasowa leci w ich stronę.
MN: Ale wszystko na luzie…
DCz: Wiadomo luźno, wesoło jest, ale szacunek do siebie mamy wszyscy, no ale w szatni jak to w szatni idzie się pośmiać. Jak jest praca, to jest praca, jak trzeba twardą ręką kogoś poprowadzić, to też nikt nie ma z tym problemu. Szacunek i zaufanie. Cieszę się, że mam tych ludzi obok siebie.
Ciąg dalszy nastąpi....