Spotkanie poprzedziło specjalne podziękowanie dla Jarka Bieniuka, który po zakończeniu poprzedniego sezonu postanowił zakończyć karierę. Lepiej w mecz weszli piłkarze Podbeskidzia, już w drugiej minucie groźnie strzelał Marek Sokołowski, ale piłkę na raty złapał Dariusz Trela. W kolejnych minutach to Lechia przejęła inicjatywę i bramka wydawała się kwestią czasu. Świetne okazje marnowali jednak Makuszewski, Sadajew i Pawłowski. Niewykorzystane sytuacje mogły zemścić się w 23 minucie, ale bramkarz Lechii wygrał pojedynek sam na sam z Sylwestrem Patejukiem.
W 29 minucie padła chyba najbardziej kuriozalna bramka w historii PGE Areny. Dariusz Pietrasiak odegrał piłkę do swojego bramkarza i w tym momencie Richard Zajac kompletnie stracił głowę. Próbując przelobować Makuszewskiego trafił go w głowę i piłka spokojnie wtoczyła się do bramki.
W 36 minucie Piotr Wiśniewski odebrał piłkę obrońcom Podbeskidzia i popędził sam na sam z Zajacem. Niestety Piotrek uderzył obok bramki, a gdyby podał do lepiej ustawionego Sadajewa mielibyśmy podwyższenie wyniku. 38 minuta to kolejny cios dla gości, po faulu kapitana "Górali" Marka Sokołowskiego arbiter wyciągnął z kieszeni czerwoną kartkę i bielszczanie musieli radzić sobie w dziesiątkę. Chwilę przed przerwą w poprzeczkę główkował jeszcze Tiago Valente. Wydawać by się mogło, że po tak udanej pierwszej połowie Lechia pewnie i wysoko wygra to spotkanie.
{joomplucat:1434 limit=6|columns=3}Nic bardziej mylnego, bo to przyjezdni lepiej rozpoczęli drugą połowę, po rzucie rożnym groźnie główkował Pietrasiak. W 57 minucie stadion wybuchł radością, bowiem Ariel Borysiuk ładnym strzałem z ponad 20 metrów umieścił piłkę w siatce. Sędzia spotkania Paweł Gil po konsultacji z arbitrem bocznym postanowił jednak bramki nie uznać, gdyż na pasywnym spalonym znajdował się Vranjes. Pierwsze opinie komentatorów są takie, że bramka powinna zostać zaliczona. Od tego momentu gra Lechii zdecydowanie "siadła", a do pracy wzięli się goście. Dużo zmieniło wejście na boisko byłego piłkarza biało-zielonych Adama Pazio.
W 69 minucie znalazł się on w sytuacji sam na sam z Trelą, ale górą okazał się nasz bramkarz, a 10 minut później ten sam zawodnik trafił w słupek. Lechii udało się jednak dowieźć do końca skromne prowadzenie i pierwsze trzy punkty w tym sezonie stały się faktem.
Zwraca jednak uwagę to, że znów oglądaliśmy dwie różne połowy w wykonaniu naszych piłkarzy, co na pomeczowej konferencji prasowej podkreślał trener Machado. Aby na stałe zagościć w "czubie" tabeli potrzeba dużo większej regularności. Miejmy nadzieję, że na to przyjdzie czas, a dziś świętujmy 3 punkty.