Lechia Gdańsk zremisowała 0:0 ze Śląskiem Wrocław w sobotnim meczu przyjaźni. Był to także debiut nowego trenera Biało-Zielonych Davida Badii. I choć styl gry rzeczywiście uległ zmianie na lepsze, to niestety nie przełożyło się to na zdobycz w postaci trzech punktów.
70 do 30 procent - tak wyglądała statystyka posiadania piłki w sobotnim starciu. Lechia, tak jak zapowiadał trener David Badia, prowadziła grę i utrzymywała się przy piłce. Biało-Zieloni starali się konstruować akcje ofensywne, co szczególnie było widać w pierwszej oraz ostatniej fazie meczu. Niestety w dalszym ciągu brakowało skuteczności, dokładności, a przede wszystkim bramek.
W obecnej sytuacji Lechii brak skuteczności wydaje się być największą bolączką. Bez skuteczności nie ma bramek, a co za tym idzie, nie ma punktów. Co więcej, za samą ładną grę punktów nie rozdają. Jak udało nam się wyliczyć w trakcie meczu, Biało-Zieloni mieli ponad dziesięć ładnych okazji, po których oddawali strzały. Niestety tylko cztery z nich powędrowały w światło bramki - co jest wynikiem słabym. Łukasz Zwoliński tym razem nie ukąsił przeciwnika, a poza tym znów kilkukrotnie dał się złapać na pozycji spalonej. Strzały, po których mógł paść gol, oddali też Kevin Friesenbichler czy nawet... Kristers Tobers. W końcówce próbowali też choćby Flavio Paixao czy Marco Terrazzino. Niestety dla gdańszczan Rafał Leszczyński pozostał niepokonany.
Co mogło podobać się w grze Lechii, a czego za Marcina Kaczmarka raczej nie oglądaliśmy, to duża wymienność podań i szybkość akcji. Niewykluczone, że widać tutaj hiszpańską rękę Davida Badii, który przecież pracował m.in. z młodzieżowymi drużynami FC Barcelony. - Próbowaliśmy zdobyć bramkę. Przyjęliśmy taki styl gry, aby stwarzać sobie więcej sytuacji. Nie dbam o to, ile było podań, najważniejsze jest to, aby umieścić piłkę w bramce. W przyszłości musimy być bardziej efektowni. Dzisiaj zabrakło nam tylko zwycięstwa, bo okazje były - podkreślił po meczu David Badia.
źródło: własne