Mecz z Piastem Gliwice zostawił słodko-gorzki posmak w ustach kibiców Lechii Gdańsk. Z jednej strony Biało-Zieloni zaprezentowali się lepiej niż przyzwoicie w ataku, z drugiej – obrona znów była dziurawa. Drużyna od września nie miała okazji do świętowania jakiegokolwiek zwycięstwa.

1. MVP z kontuzją = drużyna bez pomysłu

Powrót Camilo Meny do wyjściowego składu mógł napawać nadzieją. Nadzieją na więcej szans z przodu, zamieszanie pod bramką rywali i stworzenie przewagi na boisku. To wszystko faktycznie się wydarzyło. Kolumbijczyk zaliczył gola i asystę, co dało mu miejsce w 11 kolejki. Skrzydłowy każdym kontaktem z piłką kreował zagrożenie i był zdecydowanie najlepszym zawodnikiem na placu. Występ z pewnością godny docenienia, ale nie doskonały. Mena zmarnował bowiem 2 stuprocentowe okazje, a w dodatku przy jednej z nich złapał uraz, który może wymóc dłuższą przerwę magika Polsat Plus Areny.

Pytanie brzmi, czy uraz był spowodowany pechem, czy też może Camilo musiał brać na swoje barki zbyt wielki ciężar. Jego obecność na boisku od pierwszej minuty sprawiła, że koledzy po prostu starali się nie wchodzić mu w drogę, a momentami wręcz patrzyli na to, co zrobi Kolumbijczyk. W końcu przeciążona maszyna uległa uszkodzeniu i chociaż Lechiści byli w stanie podwyższyć na 3:1, wkrótce oddali pole gospodarzom. Brak Meny sprawił, że wszystko, co mogła zrobić ekipa z Gdańska, to wymienienie kilku podań i oddanie piłki rywalom. W chwili, gdy trzeba było przejąć odpowiedzialność, zabrakło chętnych.

2. Byłyby zachwyty nad ofensywą...

Z pewnością należy pochwalić Biało-Zielonych za postawę z przodu. Do zejścia Camilo Meny znów można było mieć przyjemność z oglądania akcji kreowanych przez piłkarzy Lechii. Co więcej, zdobywali oni bramki na różne sposoby. Pierwsze trafienie to dzieło Kolumbijczyka. Poszedł na przebój, wypracował rzut karny i pewnie go wykorzystał. Gol numer 2 to z kolei jego świetne podanie prostopadłe, które rozmontowało linię obrony gospodarzy, skupioną wokół pola karnego. Bogdan Wjunnyk nie mógł się pomylić. Ukrainiec odegrał również sporą rolę przy trafieniu na 3:1. Nie zepsuł ważnego podania w kontrze do Louisa D'Arrigo, a Australijczyk po pierwszej zablokowanej próbie, technicznym strzałem pokonał Frantiska Placha.

Trzeba uczciwie przyznać, że do stanu 3:1 gra naprawdę kleiła się Lechii. Pewność siebie Meny, spokój Wjunnyka i dokładność innych pozwoliła nawet delikatnie ukryć słabszy występ Maksyma Chłania. Zespół wyglądał tak, jak przed kontuzją Kolumbijczyka, czyli ofensywnie i widowiskowo. Pomogło też uwolnienie Rifeta Kapicia od części obowiązków defensywnych, dzięki czemu kapitan mógł dyrygować środkiem pola. To on rozprowadził kontrę, po której padł ostatni gol Biało-Zielonych. Jeśli Lechiści będą potrafili utrzymać taki poziom gry w kolejnych spotkaniach, mogą liczyć na gole. Czy na zwycięstwa? Trudno powiedzieć, ponieważ...

3. ...gdyby nie defensywa

... w obronie wciąż są problemy. Mimo poprawnego występu Andreia Chindrisa, zastępującego pauzującego Bujara Pllanę, liczba straconych bramek urosła o 3. Wachlarz błędów defensywnych był równie szeroki, co dobrych zagrań z przodu. Lechia straciła gole po prostopadłym podaniu, odpuszczeniu 16. metra i utracie krycia przy rożnym. Trudno powiedzieć, czy w pierwszej i ostatniej sytuacji dało się zrobić wiele więcej, ale przy drugim trafieniu Felixa dało się zauważyć, że gdy ten był pozostawiony samemu sobie, trzech graczy drużyny z Gdańska było w polu karnym obok Macieja Rosołka. Spóźniony zryw Chindrisa niewiele pomógł, gdy ten przymierzył w róg bramki Szymona Weiraucha.

Można uważać, że Piast dołożył wszelkich starań, by rozmontować defensywę Lechistów. Kto jednak ogląda mecze podopiecznych Szymona Grabowskiego, wie od dawna, że sami tworzą sobie problemy. Dokonują złych wyborów i nie czytają gry. Momentami wygląda to tak, jakby byli w stanie jedynie reagować na wydarzenia boiskowe, a nie aktywnie im zapobiegać. Efekt jest taki, że Biało-Zieloni zwyciężyli tylko w 2 z 7 spotkań, które powinni byli wygrać. Z każdą kolejką margines błędu będzie się kurczył i każda pomyłka zacznie ważyć coraz więcej. Niewykluczone, że to, czy ten problem zostanie rozwiązany, zadecyduje o być albo nie być Lechii w Ekstraklasie.

4. Być jak D'Arrigo

Trudno w to uwierzyć (albo nie), ale dopóki Louis D'Arrigo nie trafił do siatki w Gliwicach, za ostatniego gola lub asystę Lechisty z ławki odpowiadał Karl Wendt. Szwed wpisał się na listę strzelców 3 sierpnia w przegranym meczu z Lechem Poznań. Australijczyk przełamał więc trwającą prawie 3 miesiące posuchę rezerwowych w kwestii dostarczania cyferek. Do tej pory zazwyczaj można było się spodziewać, że zawodnik wchodzący z ławki po prostu dogra mecz do końca i nie wniesie na boisko zbyt wiele. Ta klątwa nie ominęła nawet Camilo Meny, który w meczu z Legią pełnił właśnie rolę zmiennika i nie dał zespołowi nic szczególnego.

Najbardziej dostaje się jego zmiennikowi, czyli Kacprowi Sezonience. Skrzydłowy również w Gliwicach nie błyszczał i Szymon Grabowski musiał tłumaczyć dziennikarzom decyzję o jego wpuszczeniu na boisko. Nie jest to przypadek jednostkowy, bo dotychczas rezerwowi mieli ogromne problemy, by zaznaczyć w pozytywny sposób swoją obecność w meczach. Na ich niekorzyść działa także fakt, że większość bramek Lechia traci w końcówkach, a więc wtedy, gdy piłkarze z ławki są już na placu. Jedna jaskółka, czy też raczej jeden gol, wiosny nie czyni, ale takich akcentów, jak ten D'Arrigo, Biało-Zieloni potrzebują jak tlenu. Nawet jeśli Australijczyk nie zagrał wybitnych zawodów, walnie przyczynił się do wywalczenia punktu.

5. Czy to już pora zamieszać?

Charakterystyczne w tym sezonie Lechii jest to, że Szymon Grabowski trzyma się tych samych nazwisk w podstawowej jedenastce. Przed każdym ze spotkań można śmiało obstawiać skład w ciemno i tylko zawieszenia bądź kontuzje zmuszają trenera do zmieniania składu. Oczywistą przyczyną takiego stanu rzeczy jest wąska kadra. Obecnie dostępny jest tylko jeden napastnik (Wjunnyk). Na innych pozycjach także są pewne luki. Być może już mecz z Cracovią będzie dobrą okazją do zamieszania w kadrze. Wreszcie powrócił Tomasz Wójtowicz, a Tomasz Neugebauer rośnie na treningach. Miłosz Kałahur z kolei czeka na szansę od porażki w Mielcu.

Druga kontuzja Camilo w krótkim odstępie czasu pokazuje, że w zespole brakuje energii. Spróbowanie innych wyborów personalnych to też szansa na odpoczynek dla tych, którzy przez zmęczenie sezonem notują zniżki formy. Oprócz tego piłkarze z ławki potrzebują większej pewności siebie, którą może dać im rozegranie od czasu do czasu większych minut. Tam, gdzie to możliwe, rotacja jest wręcz wskazana, żeby uniknąć kolejnych urazów. Presja wyników to jedno, ale z drugiej strony regeneracja może być kluczowa w kontekście przyszłych wyzwań. Wszystko zależy od planu, jaki ma trener Grabowski na następne tygodnie.

źródło: własne