Lechia Gdańsk uległa Cracovii w meczu 14. kolejki PKO BP Ekstraklasy. W niedzielę na Polsat Plus Arenie rozczarowani kibice dali upust frustracji, wychodząc ze stadionu bez pożegnania z zawodnikami. Czy Biało-Zieloni są w stanie opuścić strefę spadkową przed końcem roku?

1. Fatalne otwarcie

Lechia Gdańsk jest zespołem, który zaczyna mecze dobrze, by z każdą kolejną minutą gasnąć i wypuszczać punkty. To wie każdy. Spotkanie z Cracovią zaczęło się jednak nietypowo dla Biało-Zielonych, bo tym razem to oni już na starcie stracili gola, który pozwolił Cracovii na nabranie pewności siebie. Trudno powiedzieć, czy to kwestia żałobnej atmosfery, która ogarnęła Polsat Plus Arenę, czy też raczej brak wiary w osiągnięcie z sukcesu z silnym przeciwnikiem. Jeśli to drugie, to Lechiści mają poważny problem. W sytuacji, gdzie wszystkie zdobycze punktowe są na wagę złota, nie można sobie pozwolić na choćby chwilę rozprężenia.

Ręka Tomasza Neugebauera dała jedenastkę gościom, a ci skwapliwie wykorzystali prezent. Otwarcie meczu należało do nich, a oszołomieni szybkim ciosem piłkarze z Gdańska nie potrafili przejąć inicjatywy jeszcze przez długą chwilę. Gra Lechii nie kleiła się i było w niej dużo niechlujstwa oraz pomyłek. Ekipa z Krakowa nie tyle wyglądała lepiej, co po prostu nie była zmuszona do udowodnienia swojej wyższości w pierwszych 45 minutach. Biało-Zieloni nie tworzyli sobie wielu szans, rozgrywali wolno i wyglądali tak, jakby wciąż utrzymywał się remis. Z czasem było już coraz lepiej, ale trudno nie zauważyć, że gdyby nie fatalne otwarcie, wynik mógł wyglądać przynajmniej odrobinę lepiej.

2. Bez lidera, bez odpowiedzialności

Starcie z Cracovią pokazało to, czego można było się domyślić już wcześniej. Kontuzja Camilo Meny zabrała największy atut Lechistów – ich lidera. O ile w Gliwicach można było jeszcze uznać, że gra zespołu pogorszyła się po jego zejściu, bo piłkarze nie byli gotowi na uraz Kolumbijczyka, tak w niedzielę nie mogło być mowy o podobnej wymówce. Niestety dla Szymona Grabowskiego i jego zawodników, okazało się, że zapaść w meczu z Piastem nie była przypadkowa. Zabrakło kogoś, kto wziąłby na siebie ciężar gry, odpowiedzialność za wynik. Przebojowość skrzydłowego to jedno, ale bardziej boli to, że w drużynie nie ma postaci, która oferowałaby równie bezkompromisowy i odważny futbol.

Nie wróży to dobrze na 4 kolejki przed końcem rundy. Biało-Zieloni rozpaczliwie potrzebują punktów, a już w sobotę czeka ich niezwykle ważny mecz z Koroną Kielce. Mówi się, że trudne sytuacje rodzą liderów i być może nieciekawe położenie wyłoni kogoś takiego. Na tą chwilę trudno jednak wskazać, kto mógłby to być. Maksym Chłań walczy ze zdrowiem i własną formą. Rifet Kapić wygląda na nieco zmęczonego sezonem. Z kolei Bogdan Wjunnyk jest pozbawiony zmiennika, co odbija się na jego dyspozycji i zmusza do rozgrywania większych minut. Pozostaje mieć nadzieję, że piłkarze podzielą się odpowiedzialnością i powalczą o to, by Camilo Mena wrócił po kontuzji do ekipy znajdującej się nad kreską.

3. Irytujące pomyłki

Kibice Lechii mają wszelkie prawo pokazywać swoją frustrację wszem i wobec. Kiedy bowiem spojrzy się na to, co jest największą zmorą drużyny z Gdańska, okaże się, że są to indywidualne pomyłki. Na pierwszy plan wysuwa się Conrado. Brazylijczyk został wyrzucony z boiska po drugiej żółtej kartce, którą zgarnął po własnym błędzie technicznym. Tracone gole to również tak zwane "wylewy". Tomasz Neugebauer mógł uchronić się od nabicia w rękę, co pozwoliłoby uniknąć jedenastki. Z kolei przy drugim golu gości nastąpił kolektywny incydent defensywnego trio Chindris-Olsson-Sarnawski. Rumun oddał piłkę za bezcen, Szwed był za daleko od Kallmana, a Ukrainiec nie wyszedł do Fina, chociaż ten źle przyjął sobie piłkę. To aż 3 złe zachowania na przestrzeni zaledwie 10 sekund!

Żeby nie było – z przodu też były pomyłki. Bogdan Wjunnyk wolał ciągnąć za koszulkę Patryka Sokołowskiego i próbować wymusić czerwoną kartkę niż wykorzystać świetne podanie Ivana Żelizki. Cegiełkę do niepowodzenia dołożył też Kacper Sezonienko. Kiedy piłka zmierzała na jego nogę w 94. minucie, przyjął tak fatalnie, że na stadionie dało się usłyszeć donośne westchnienie, za którym od razu poszło w ruch najpopularniejsze polskie przekleństwo. Tego typu sytuacje, w ataku i w obronie, zdarzają się co kolejkę. Kiedy przyjdzie czas na podsumowanie rundy, liczba punktów straconych przez podobne wybryki może się okazać zatrważająca.

4. Niespodziewany pozytyw

Jednym z najbardziej krytykowanych piłkarzy trwającego sezonu jest bez wątpienia Bujar Pllana. Bośniak zdążył już zawalić kilka bramek, a gdy dostał żółtą kartkę z Legią, część kibiców wręcz cieszyła się, myśląc o czekającej go pauzie. W Gliwicach z przyzwoitej strony pokazał się Andrei Chindris i to Rumun wyszedł na boisko w Gdańsku w podstawowym składzie. Tym razem jednak rozegrał tak fatalne zawody, że trudno oczekiwać, by zachował miejsce w wyjściowej jedenastce. Jego pech jest tym większy, że znakomite wejście z ławki dał ten, którego wielu okrzyknęło już mianem najgorszego letniego transferu.

Pllana pojawił się na placu gry w 72. minucie, zmieniając swojego zastępcę. Już 300 sekund później cieszył się z gola. Przytomnie zaatakował dośrodkowanie Rifeta Kapicia i dał nadzieję na uratowanie wyniku. Chociaż ostatecznie meczu nie udało się przynajmniej zremisować, to Bośniak zasługuje na ogromną pochwałę. Wielu już dawno by się poddało i szukało nowego klubu, a on pokazał charakter. Oprócz trafienia był bardzo pewny w swoich interwencjach i praktycznie nie popełniał błędów. Wyglądało to tak, jakby Lechia dopiero teraz dostała tego prawdziwego Bujara, a ten, który grał wcześniej, trafił do Gdańska wyłącznie przez pomyłkę firmy przewozowej. Jeśli udowodni, że to nie przypadek, nikt chyba nie będzie miał problemu, że obrońca zaliczył powolny start.

5. Pół godziny lepszych czasów

Co daje nadzieję, to fakt, że ostatnie pół godziny było w wykonaniu podopiecznych Szymona Grabowskiego bardzo dobre. Inaczej niż w konfrontacji z Legią, Lechiści potrafili wywrzeć presję na rywalach, którzy musieli się natrudzić, by utrzymać korzystny wynik. Tradycyjna zadyszka tym razem nie pokazała pazurów, a piłkarze rzeczywiście zaimponowali determinacją w dążeniu do odrobienia strat. Trudno więc się dziwić, że szkoleniowiec pochwalił zawodników za to, że udało się zepchnąć Cracovię do defensywy. Podkreślał też, że to, co działo się na boisku w końcówce, jest zasługą kilku zmian w reżimie treningowym.

Czy to prognostyk lepszych czasów, które już za rogiem? Za wcześnie, by wysnuwać takie wnioski, tym bardziej, jeśli się spojrzy w tabelę. W obliczu trudnej sytuacji trzeba jednak szukać pozytywów, a jeśli te pojawiają się na boisku, za nimi idzie też odrobina nadziei. Z 4 ostatnich meczów w 2024, Biało-Zieloni aż 2 rozegrają z bezpośrednimi rywalami w walce o ligowy byt. Do tego dochodzi jeszcze starcie z GKS-em Katowice, który też nie imponuje formą. Szymon Grabowski ma zatem doskonałą okazję do zademonstrowania w pełni efektów nowych założeń treningowych. Jeśli Lechia skończy rok nad kreską, będzie można odtrąbić sukces.

źródło: własne