Już w sobotę 21 marca o godz. 20.30 Lechia zagra na PGE Arenie z Górnikiem Zabrze. Przed meczem rozmawialiśmy z byłym piłkarzem obu drużyn Jackiem Grembockim.
Jacek Grembocki: - Pierwszy raz w tym roku idę na Lechię. Grają dwa kluby, którym oddałem serce i zdrowie. Wcześniej pojadę sobie do kolegów z Górnika Zabrze, do Roberta Warzychy i Józka Dankowskiego. Roberta nie widziałem wiele lat, a się kolegowaliśmy. Grałem z nim w reprezentacji Olimpijskiej i pierwszej, tak samo z Józkiem. Miło będzie ich po latach zobaczyć.
Komu będzie pan kibicował w sobotę?
- Ja troszeczkę inaczej do tego podchodzę. Nie jestem takim człowiekiem, który kibicuje na zasadzie, że dany zespół musi wygrać. Jestem bardziej pasjonatem piłki, a nawet koneserem. Uwielbiam piłkę. Gdybym miał w każdym meczu kibicować swojej byłem drużynie, to byłoby ciężko, bo grałem w piętnastu klubach. Lechia jest mi bardzo bliska, bo tu się wychowałem, tutaj dostałem pierwsze szlify piłkarskie. Spełnieniem marzeń było to, że przez Lechię wyszedłem na szerokie wody. Górnik w tamtym okresie to była inna bajka. Wówczas nie było innego takiego klubu w Polsce pod względem sportowym i organizacyjnym. Niektóre kluby dopiero niedawno zaczęły funkcjonować tak, jak w latach osiemdziesiątych Górnik. To też brało się z tego, że ten klub grał cały czas w europejskich pucharach i cztery razy z rzędu zdobywał mistrzostwo Polski. Zabrze było jedną wielką rodziną. Ten, który do niej nie pasował, po prostu nie miał miejsca bytu i odchodził. W Lechii była bardziej taka spontaniczna organizacja. Oczywiście również tutaj była wielka rodzina, ale nie dbano tak o piłkarzy w tamtym czasie, jak dbał Górnik. To były dwie różne bajki. W Zabrzu człowiek się niczym nie martwił i musiał być skoncentrowany tylko na futbolu. W Gdańsku tak kolorowo nie było. Tworzyliśmy co prawda zespół, byli wspaniali kibice, ale pod względem organizacyjnym nie było za wesoło. Piaskowe boiska, piasku po kolana. Nie chciałbym narzekać, ale porównanie wtedy Górnika i Lechii wypadało zdecydowanie na korzyść zabrzan.
Grając w Zabrzu przez dziewięć lat, każde wakacje spędzaliśmy zawsze w Gdańsku. Zawsze jeździłem na Lechię, o co żona nie była nawet zła i zostawała w domu z dziećmi. Później starszego syna brałem ze sobą na trybuny. Zawsze byłem na Lechii. Codziennie graliśmy w piłkę. Przyjeżdżał Krzysztof Matuszewski ze Stanów Zjednoczonych, Dariusz Wójtowicz z Krakowa, bracia Wydrowscy. Ciągle graliśmy między sobą. Jeśli nie było piłkarzy, to byli rugbiści, ciężarowcy i to funkcjonowało. Grudniowe mecze, turnieje o 10.30 czy 11 na hali były zawsze. To było coś wspaniałego. Jako piłkarz Górnika przyjeżdżałem na Lechię, gdzie w ogóle nie powinienem tego robić, nie powinienem grać, tylko mieć wolne. Graliśmy w siatkonogę z grupą Michała Globicza. Tam był Sławek Wojciechowski, Sławek Matuk. To było bardzo przyjemne i ciągnęło nas tutaj bardzo.
Jeden i drugi klub zasługuje na to, by grać o mistrzostwo Polski. Lechia ma piękny stadion, wspaniałych kibiców. To samo Zabrze. Będzie za chwilę miało - nie aż tak piękny - stadion, ale na pewno też piękny. Też nie ukrywajmy, że Górnik ma dużo mocniejszą tą historię sportową. Miałem tą przyjemność, że grając Górniku, ten dwunasty, czy trzynasty zawodnik to byli reprezentanci Polski, siedzieli na ławce. W tym czasie było wielu dobrych piłkarzy, jak nie w pierwszej reprezentacji, to w Olimpijskiej. Była tzw. mieszanka wybuchowa. Lechia natomiast to był zespół taki bardziej środowiskowy, "wybrzeżowy". Tych piłkarzy przyjezdnych nie było zbyt wielu. Lechia bazowała w większości na wychowankach i na sile kibiców, bo wtedy kibice byli naszym dwunastym zawodnikiem. To były jakby dwa poziomy. Jeden i drugi był dobry do naśladowania, a najlepiej oba je połączyć. To by było coś wspaniałego. Połączyć takie dwa kierunki, wychowankowie plus wysoki poziom sportowy i organizacyjny.
Do tego, wydaje mi się, długa droga. Wychowanków w kadrze Lechii nie ma obecnie zbyt wielu.
- Marcin Pietrowski to chyba taki jedyny wychowanek. Sebastian Mila, niestety, nie jest naszym wychowankiem, bo przyszedł w wieku piętnastu lat. Pierwsze kroki stawiał w wieku 4-5 lat w innym klubie. A zawsze pamiętajmy, że wychowankiem jest zawodnik, który przychodzi i zaczyna treningi w danym klubie jako małe dziecko. Robert Lewandowski był jako młody chłopach w pięciu klubach, to oczywiście, on tam szlifował umiejętności, ale wychowankiem był jednego klubu, tego pierwszego. Tak to się powinno w sporcie, zwłaszcza w piłce nożnej i innych grach zespołowych liczyć.
Moim pierwszym klubem była Lechia Gdańsk. Jestem wychowankiem Lechii i ciągle mi to zarzucano w Zabrzu, że oddałem serce Górnikowi, ale tak naprawdę zawsze w środku byłem biało-zielony. Nawet nieraz narzekałem, że w Gdańsku było coś nie tak jak należy - bo nie było. Zawsze wychodzę z założenia, że trzeba powiedzieć powiedzieć tak jak jest, niż udawać, że jest całkiem inaczej, bądź też opowiadać bajki. Ci co opowiadają bajki, prędzej czy później w tych bajkach się zatapiają i nie funkcjonują. Ja przez całą karierę mówiłem jak było. Piękne czasy w Lechii, piękne czasy w Górniku.
Pójdę na mecz zobaczyć oba zespoły. Bardzo się cieszę, że Lechia dogania Górnika sportowo, a troszeczkę się martwie, że zabrzanie nie są na tak wysokim poziomie, jak za czasów, gdy ja miałem przyjemność tam grać. Myślę, że Robert Warzycha - mój bardzo dobry kolega - i Jurek Brzęczek, który grał ze mną w Zabrzu, i z którym się kolegowałem, zrobią coś dobrego dla Górnika Lechii i zostawią po sobie jakiś ślad.
Historia spotkań z Górnikiem Zabrze
Jakiego meczu się pan spodziewa? Lechia na wiosnę gra dobrze w defensywie, ale mało bramek strzela. Górnik z kolei zarówno strzela sporo, ale i traci.
- To są dwie różne sytuacje. Górnik mógł sobie pozwolić na taką grę, bo jednak na mistrzostwo Polski ma tylko teoretyczne szanse. Górnik nie ma takiego zespołu jak Legia czy Lech i gra sobie ten śląski futbol. Lechia z kolei musi grać bardzo cierpliwie, kalkulować i liczyć punkty. I oni to robią. Zdobywają punkty, nie tracą bramek, grają cierpliwie i - jeśli się uda - strzelają. Tych punktów trochę zostało zrobionych. Nie tyle, ile oczekiwaliśmy. Moim zdaniem Lechia zawaliła mecz z Zawiszą i Ruchem, bo były one łatwiejsze od tych pozostałych. Na pewno nie zawodzą, ale strzelają mało bramek. Z tymi topowymi drużynami może być trudniej. Jeśli nie strzelasz bramek słabszym, to nie ukrywajmy, trudniej będzie strzelać Legii, czy innym zespołom.
Jest pan zaskoczony dobrą grą Lechii na wiosnę? Obok Zawiszy jest to najlepiej punktująca drużyna.
- Jeżeli trzynasta, czternasta i szesnasta drużyna po jesieni robią tyle punktów w rundzie rewanżowej, to świadczy to o słabości ligi. Tak nigdzie nie ma. Nie da się przez dwa miesiące zrobić drużyny, która nagle będzie wszystko wygrywała. Nie raz jest tak, że ma się szczęście w kalendarzu i po prostu szczęście. Ja to też kiedyś poczułem, będąc w Polonii Warszawa. Wygrałem na Lechu 4-2, a wiedziałem, że jak Lewandowski będzie grał, to nie będzie tak łatwo. A Lewandowski nie grał, bo miał kontuzję. Dokonałem rzeczy niewiarygodnej, ale ja wiem jako praktyk, że poszczęściło mi się, że Lewandowski po prostu nie grał. Tak samo tutaj. Różne zbiegi okoliczności sprawiają, że niektóre zespoły robią punkty, a niektóre nie, bo nie mają atutów. Dlatego zawsze czekajmy na cały sezon, na całą rundę i dopiero wtedy sobie ocenimy pracę. Prawda jest taka, że jeszcze trzy kolejki temu Lechia była rozczarowaniem, a po tych trzech meczach mówimy już, że jest dobrze. Nie, dobrze jeszcze nie jest. Lechia dopiero jest nad kreską. Przede wszystkim będzie dobrze, gdy na każdy mecz przyjdzie 25 000 ludzi.
Co do frekwencji, może być ona wysoka. W ostatnim czasie mieliśmy sporo różnego rodzaju działań marketingowych.
- Są plusy i minuty. Czy są z tego jakieś korzyści finansowe dla klubu? Nie wiem. Oczywiście są to rzeczy do pochwalenia, ale ja bym sobie to inaczej wyobrażał. Wysoki poziom sportowy i wtedy nie będzie trzeba robić żadnych akcji pt. "mecz za darmo". My Polacy mamy jedną zaletę. Bardzo lubimy rzeczy, które są podane. Ja też bym chciał iść do kina za darmo. Taka jest nasza natura. A tutaj marketingowo oczywiście tak. Ja nie chcę oceniać, ale mi się takie rzeczy zawsze wydają bardzo sztuczne, nie wiem dlaczego. Znam ludzi, którzy nie chodzą na Lechię, ale idą, gdy jest coś za darmo. Później jak trzeba znowu zapłacić, to już nie idą. Opowiem panu historię z Górnika.
Śmiało.
- Ś.P. prezes Kozubal, który się zastrzelił i doprowadził ten klub do ruiny, wpadł na pomysł, by sprowadzić kibiców na stadion. Będzie losowany mercedes. Przywieźli mercedesa ze Szwajcarii, nówkę. Kto wykupi karnet na cały sezon, będzie losował tego mercedesa. Oczywiście ludzi nie przybyło. Była garstka. Czasy były ciężkie dla ludzi. Górnik sportowo już wyglądał dobrze, drugie-trzecie miejsce. Mija sezon, jest losowanie. Ale coś tu nie gra. Patrzymy, a tu z nowego mercedesa, zrobił się siedmioletni. I żeby było śmieszniej, w losowaniu brali udział wszyscy, którzy mieli karnety, nawet piłkarze. No i mercedesa wylosował Marka Majki tata. To był były piłkarz Piasta Gliwice. Bywał w klubie, przyjeżdżał na treningi. To jest taka anegdota. Podchodzę do tego tak, a nie inaczej. Lechii potrzeba piłkarza-idola dla kibiców. Takim może być Sebastian Mila. Wcześniej był tu Traore. Nie ukrywam, chodziłem na mecze oglądać Traore, bo to był piłkarz, jak na Lechię, wybitny. Przypominał mi Zdzisława Puszkarza.
Ciężko oglądać mecze na tak złej murawie.
- To nie jest wina trawy. Nie może być tak, że co chwilę są wymiany murawy. Kiedyś wymiana murawy to był cud, jakby księżyc spadł na ziemię. Wiele lat temu. Wtedy dosiewano trawę, dbano o nią, a teraz ciągle widzimy na wymianach nawierzchni, tak jakby komuś na tym zależało. W Zabrzu był gość, którego swego czasu na dwa miesiące wynajęła Wisła Płock. I człowiek z Zabrza uczył w Płocku ludzi, jak dbać o murawę. W Polonii Warszawa też byli ludzie nieodpowiedni. Ciągle było kartoflisko zamiast boiska. Ja jestem w szoku. Ci co tym zarządzają, po prostu się nie nadają. Najlepiej co mecz wymieniać murawę, tylko kto za co zapłaci.
Sami piłkarze Lechii mówią, że to nawet nie kwestia trawy, a podłoża. Boisko jest za grząskie.
- Oczywiście, że tak. Są specjaliści, którzy o to dbają. Jest nowoczesny stadion. Ile on kosztował, 400 milionów złotych?
Nawet więcej, blisko 800.
- Właśnie, osiemset milionów kosztował stadion, a my mamy problem z samym boiskiem? Tam się nie trenuje. Piłkarze mają trening raz w tygodniu...
...nawet nie. Trenowali tylko raz, przed meczem z Wisłą.
- No to mamy odpowiedź. Nie mogą sobie poradzić z trawnikiem. Może nim się opiekuje jakiś doktor medycyny, a nie fachowiec. To jest kpina. Jeżeli to by było często używane, to owszem, nie jest łatwo, bo murawa się zniszczy i potrzeba trochę czasu na jej regenerację. Jeśli ktoś sobie z tym nie radzi, no to jest to po prostu śmieszne.
Próbowano ściągnąć greenkeepera z Gdyni, który zajmuje się murawą na stadionie Arki. Ten jednak się nie zgodził.
- Chyba wiem o kogo chodzi. Daniel Czuk, były piłkarz. Nie tak dawno był w Szwecji i tam pomagał. To nie jest problem, tylko trzeba chcieć. Tylko jeżeli takiego gościa przywieziesz i on pomoże, to po prostu skończy się problem z trawą, ale wyjdzie na jaw, że ci co byli wcześniej, robili to źle.
***
W tej chwili piłkarze w Lechii czują się bardziej docenieni, niż przed paru laty. Wcześniejszy zarząd doceniał tylko swoich kolegów, którzy najmniej zrobili dla tego klubu, a byli na piedestale. Chłop, który grał gdzieś na pastwiskach był legendą Lechii. Może tak być, ale zawodnik, który grał na Realu Madryt, Barcelonie, czy na River Plate nie jest legendą, a ten z pastwiska jest. To świadczy o ludziach, którzy wtedy byli w klubie. Ja bardzo tęsknię za moją Lechią, BKS-em, która była na Traugutta. Tęsknię za ludźmi, którzy dali mi szansę wypromowania się i spełnienia w piłce. Za ludźmi, którzy nauczyli mnie grać w piłkę w Lechii, dopilnowali tego, bym skończył szkołę i zdał maturę. Powiem tak sentymentalnie, że wszystkich ludzi pamiętam. Wszystkich! Pamiętam taką panią sprzątaczkę, która była bardzo chora. Klub o nią dbał, ona sprzątała. Gdy byliśmy dziećmi, to trochę jej dokuczaliśmy. Jak ktoś ma dziewięć lat, ma idiotyczne pomysły. Pamiętam Pawła, który palił w kotłowni. Byliśmy rodziną, to było coś wspaniałego. Nie było wielkich pieniędzy, ale byliśmy rodziną. Uciekało się z lekcji i przychodziło na stadion. Tam siedzieliśmy w kilka osób i "rąbaliśny". Bardzo mi tego brakuje.
***
- Wracając do meczu. Serce mam rozdarte. Nie wiem do czego to porównać. Czasem ktoś mi mówi, że ma serce biało-zielone. Jeżeli byłeś w wielu klubach i piłka była dla Ciebie pasją, to ja się pytam: dlaczego poszedłeś do innego klubu? Tak jak "Bobo" mówi, że jest biało-zielony, wnuczek ma biało-zielone śpiochy, to czemu poszedł z Lechii do Arki? Ja do Arki nie poszedłbym jako piłkarz, jako trener. Nie poszedłbym jako nikt. Rozumie pan?
Pewnie.
- Ciągle powtarzam, biało-zieloni to ci, którzy zawsze życzą dobrze klubowi, którzy są skromni i nie opowiadają bajek. Ja mam tak, że nigdy nie prosiłem o pracę w Arce, a mógłbym. Tam jest Globisz, tam są moi znajomi z czasów jak grałem. Wszystkie dzieci, które ja trenuję w Osowej, generalnie jestem za tym, żeby poszły do Lechii. Kilku takich piłkarzy już mam, z różnych roczników, którzy zaczynali w Olimpii Osowa. Niestety często jest tak, że rodzice są kibicami Arki Gdynia. Ja bym ich widział w Lechii, a rodzice od początku wiedzą, że dziecko pójdzie do Arki. Ja jednak nigdy nie mówię, żeby dziecko poszło do Arki.
- Tak samo Noworoczny mecz na Traugutta. To jest dla mnie najważniejszy mecz w roku. To tak naprawdę pokazuje, kto jest biało-zielony. Nie gram, bo mam kontuzję, ale od piętnastu lat, odkąd wróciłem z Niemiec, biorę udział w tych meczach. Nigdzie nie wyjeżdżam, nigdzie nie idę, może oprócz koncertu na Targu Węglowym. Przygotowuję się do meczu, dla tych polityków, dla tej garstki ludzi, która tam przychodzi. Szczególnie dla moich kolegów, z którymi grałem. Idę żeby się z nimi spotkać. Teraz gram po kilka minut, bo na więcej zdrowie nie pozwala, ale ja sobie nie wyobrażam jako lechista, żeby nie być na takiej imprezie.
Rozmawiał: Tomasz Galiński