Zapraszamy do przeczytania bardzo ciekawego artykułu, Roberta Gawkowskiego, opublikowanego przez Rzeczpospolitą, na temat kibicowskich scysji z okresu między wojennego.

Chuligaństwo na stadionach jest stare jak piłka nożna. Polskie również: z długą listą win już od lat 20. W reakcjach na kolejne wyczyny awanturników z szalikami klubów i reprezentacji pojawiły się komentarze za wzór stawiające przedwojenne czasy, gdy publiczność była wzorowa, a szczytem chamstwa był okrzyk "Sędzia kalosz". Niestety, taka wiedza z prawdą ma niewiele wspólnego. Przed wojną, jak Polska długa i szeroka, na stadionach dochodziło do zamieszek, padali ranni, a nawet zabici, a policja niejednokrotnie była bezradna. Wyzwiska były na porządku dziennym. Przyszły reprezentant Polski Jerzy Bułanow wspominał, że w 1921 r., gdy wraz z bratem Borysem przybył z Rosji do Warszawy i grał w stołecznej Koronie, kibice Polonii niemiłosiernie ich wygwizdywali i słali przekleństwa pod ich adresem. W swym pamiętniku Bułanow pisał: "Gdy tylko który z nas zagrał ostro, ale nie brutalnie, słychać było głosy: – Bolszewiki... Moskale... Precz do Rosji! A gdy który z nas zaatakował bramkarza, rozległy się okrzyki: – Wariat! Nie usposobiło to nas przychylnie do publiczności warszawskiej. Okazało się jednak, że publiczność właściwie do nas nie miała szczególnych pretensji, raczej demonstrowała w ten sposób przeciwko nielubianej Koronie". Gdy bracia Bułanow przeszli do Polonii, niemal z miejsca stali się pupilami publiczności. Na te przejawy chamstwa PZPN reagował słabo. Wybaczmy to ówczesnym działaczom piłkarskim, bo byli w zasadzie sportowymi pionierami. Zajętymi organizacją rozgrywek, popularyzacją futbolu, ujednolicaniem strojów i boisk itd. Awantura o Hakoach Jak niebezpieczna może być reakcja wielotysięcznego tłumu, przekonano się latem 1924 r., gdy do Warszawy zjechała sławna drużyna żydowska z Wiednia – Hakoach. Podczas meczu z Polonią doszło do zamieszek. W przerwie fani obu drużyn zaczęli się tłuc. Mecz został przerwany i kto wie, co byłoby dalej, gdyby nie pomoc pogody. Spadła gigantyczna ulewa, która rozgoniła zwaśnione strony. Kłopot w tym, że za kilka dni Hakoach miał grać z reprezentacją Warszawy i władze piłkarskie zastanawiały się, czy meczu nie odwołać. Tym bardziej że cała rozróba zlała się z polityką: Hakoachowi kibicowali warszawscy Żydzi, a Polonii stołeczni endecy. Stadiony płoną

Mecz Hakoachu z kadrą Warszawy odbył się, ale poprzedzony został licznymi apelami o spokój. Podpisywały je kluby: Polonia, żydowskie Makabi, WOZPN i komisarz miasta. W dzień meczu poważnie wzmocniono siły policji, w okolicach stadionu na Dynasach pojawiły się patrole konne, a wszystkich widzów – chyba po raz pierwszy w Polsce – poddano przy wejściu na stadion drobiazgowej kontroli. Środki zaradcze tym razem pomogły i mecz przebiegał w spokojnej atmosferze. Stadion na Dynasach słynął z toru kolarskiego, ale też z zadym, ilekroć gościła na nim piłkarska drużyna Makabi. Antysemicko nastawieni kibice (zwłaszcza Korony Warszawa) bili się z żydowskimi zwolennikami Makabi. W 1926 r. podczas meczu ok. 20 chuliganów napadło na żydowskich widzów. Bili ich pałkami i obrzucili kamieniami. Byli ranni, w tym pięciu piłkarzy, a drużyna Makabi na znak protestu zeszła z boiska. Rannych było pięciu futbolistów. Różnice narodowościowe mocno dawały znać o sobie we Lwowie. Spotkaniom ukraińskiej TS Ukraina Lwów z żydowską Hasmoneą czy polskimi: Pogonią i Czarnymi, nierzadko towarzyszyły nacjonalistyczne emocje. Najpewniej to one spowodowały, że w 1930 r. "nieznani sprawcy" podpalili stadion Czarnych Lwów. Wkrótce w ten sam sposób zniszczono stadion Ukrainy, a kilkanaście miesięcy potem spłonął doszczętnie stadion Hasmonei. Do wojen kibiców dochodziło rzecz jasna nie tylko z powodów narodowościowych. Szło też o politykę. Członkowie Sokoła byli zwolennikami Dmowskiego, a członkowie Strzelca to wielbiciele Piłsudskiego. Warszawska Skra grupowała socjalistów, a AZS (do 1932 r.) głównie młodzież endecką. Kibice byli więc upolitycznieni, a kluby mniejszości narodowych podzielone: Makabi syjonistyczne, a Gwiazda czy Hapoel socjalistyczne, więc spotkania tych drużyn też były meczami podwyższonego ryzyka. Mimo zwiększonych patroli i sił porządkowych stale dochodziło do bijatyk. Bywały i takie mecze w latach 20., że arbiter główny pod czarnym sędziowskim uniformem miał na wszelki wypadek kaburę z pistoletem! Tak np. było z sędzią Bednarskim z Warszawy albo Waxmanem z Poznania. W Warszawie po meczu z krakowską Wisłą kibice Polonii wybili wszystkie szyby w taksówkach wiozących piłkarzy krakowskich. W Poznaniu opluto i zdemolowano taksówkę, którą jechali futboliści Cracovii. We Lwowie wielokrotnie rzucano w graczy kasztanami z przyległej tzw. zielonej trybuny, a gdy trafiono sportowca, batiary pękały ze śmiechu. Na Śląsku nieraz przerywano mecze z powodu burd kibiców. Jeszcze gorzej było w niższych klasach rozgrywkowych. W 1928 r. w Tomaszowie Mazowieckim na boisko tamtejszego Wojskowego Klubu Sportowego mieszczącego się przy koszarach kibice wtargnęli tak licznie, że musiało interweniować wojsko. Do rozproszenia awanturujących się użyło bagnetów. Było wielu rannych. Rok później w C-klasowych derbach Lwowa między zespołami Metalu i Białych kibice ciężko zranili nożem piłkarza gości. Interweniowała policja i jedną osobę aresztowano. W 1930 r. po warszawskim meczu między Jutrznią a Roburem grupa ok. 30 kibiców napadła na graczy Jutrzni, bijąc ich laskami i "żelaznymi rękawicami", a w podwarszawskiej Falenicy zginął w pomeczowej burdzie kibic uderzony drągiem. W tym samym roku w Tarnowie po meczu krakowskiej Makabi z Tarnovią porządek zaprowadziła dopiero szarża policji konnej "z dobytymi szablami". Junacy z Drohobycza

Władze polskiego piłkarstwa starały się walczyć z chuliganami, zaostrzając przepisy porządkowe. Niejednokrotnie karano za organizację spotkania gospodarzy, zamykając niebezpieczne obiekty na jakiś czas. Tak np. było z podwarszawskimi stadionami Przyszłości we Włochach, Gwiazdy w Otwocku czy Sokoła w Piasecznie. Czasami nakładano kary pieniężne, znacznie częściej zawieszano działaczy na kilka miesięcy. Pod koniec okresu międzywojennego nadal na trybunach rozrabiano. Złą sławą cieszyli się kibice z Drohobycza. Ich Junak grał coraz lepiej, za to kibice byli coraz gorsi. Gdy w 1934 r. po derbowym meczu między Betarem a Junakiem doszło do bijatyki, władze Junaka próbowały załagodzić sytuację. Przeprosiły za swych niesfornych kibiców, a w następnym meczu tych drużyn były miłe gesty: serdeczne przemówienia zapewniające o przyjaźni, proporczyki i kwiaty. Wszystko na próżno, bo miesiąc później kibice Junaka znów pobili przyjezdnych i wtargnęli na boisko. Musiało interweniować wojsko. Z kibicami Junaka dobrze zapoznały się i inne miasta południowych kresów, bo kibice drohobyccy jeździli za swą drużyną niezwykle licznie – nawet w sile 2 tysięcy. Przyjazd takiej niesfornej gromady do Stryja, Borysławia czy Stanisławowa stanowił niemały problem dla tych miast. Pod koniec lat 30. najgorszą opinię mieli kibice innego kresowego miasta: w czerwcu 1938 r. w Tarnopolu po meczu tamtejszych Jehudy i Kresów jeden z piłkarzy pchnął drugiego nożem. Ten incydent rozbudził narodowe emocje, Jehuda była bowiem zespołem żydowskim, a Kresy polskim. Następnego dnia Tarnopol pogrążył się w ekscesach antysemickich. Rozmiary pomeczowych zamieszek spowodowały interpelację Żydowskiego Koła Parlamentarnego. Wszczęto śledztwo, aresztowano ok. 30 osób. Wnioski nie są optymistyczne. Dzisiejsi kibole nawiązują do tradycji z lat międzywojennych. A tradycja to ponura i niestety prawdziwa. Autor jest historykiem sportu, pracownikiem naukowym Uniwersytetu Warszawskiego

Źródło: RP.pl