Od czasu powrotu do ekstraklasy, od sezonu 2008/2009, z Lechią nie można się nudzić. Szkoda, że nie można się nudzić na europejskim poziomie.
Kolejne zarządy, ambitne wyzwania i coraz lepsze nazwiska graczy. W Lechii Gdańsk nie da się zauważyć systematycznego rozwoju. Klub się pnie, w pojęciu organizacyjnym i marketingowym. Korzysta na miejskim dobrodziejstwie, jakim jest wielki stadion PGE Arena. Te możliwości wzrastają jeszcze z pęczniejącym budżetem. W parze z tymi pozytywnymi zmianami nie idą jednak wyniki sportowe.
W sezonie 2007/2008 Lechia awansowała do ekstraklasy z ówczesnej II ligi, i to z pierwszego miejsca. Tuż za nią był Śląsk Wrocław. To były kluby o bardzo zbliżonym potencjale: wywodzące się z dużych aglomeracji, z liczną grupą kibiców, z wizją pięknych stadionów budowanych na okoliczność Euro 2012. Jak się potoczyły ścieżki ich sportowego rozwoju? Wrocławianie w sezonie 2010/2011 zostali wicemistrzami Polski, rok później świętowali mistrzostwo kraju, a w okresie 2012/2013 byli na trzecim miejscu. Łącznie, po powrocie do krajowej elity, mieli aż cztery udane sezony, po których zdobywali miejsca dające możliwość gry w eliminacjach europejskich pucharów. Co prawda do fazy grupowej Ligi Europy (trzy podejścia) i Ligi Mistrzów (jedno) dostać się nie udało, ale we Wrocławiu dało się odczuć, co to znaczy duży futbol. Gdzie w tym czasie byli gdańszczanie? Głównie w środku tabeli. A jeśli znajdowali się bliżej podium, to tylko dlatego że wykorzystywali na finiszu zadyszkę konkurentów.
Przy Traugutta, a następnie przy ulicy Pokoleń Lechii Gdańsk, wiele sobie obiecywano po większościowych właścicielach. Od 2009 roku do początku 2014 na czele stał Andrzej Kuchar. Pieniędzmi nie szastał, ale z perspektywy czasu nie można mu zarzucić, że brakowało mu jasno sprecyzowanej wizji. Lechia stawiała wówczas głównie na polskich zawodników. Nie było tzw. kominów płacowych. Miała się rozwijać, krok po kroku. W końcowym okresie rządów tego byłego trenera koszykarskiego, a przypadły one na pracę w klubie Bogusława Kaczmarka, o wielkich nazwiskach kibice mogli tylko pomarzyć. Sytuację, chwilowo, udało się opanować trenerowi Michałowi Probierzowi. Do spektakularnych wyników było jednak daleko.
Wraz z pojawieniem się w Gdańsku zagranicznego konsorcjum inwestorów, z Franzem Josefem Wernzem na czele (w marcu 2014 roku), fani biało-zielonych zaczęli nieśmiało liczyć na wyjście z marazmu. Szybko przyszło im jednak się przekonać, że nawet ci doświadczeni biznesmeni nie mają monopolu na sportowy sukces, że niczego nie mogą obiecać.
Niezbyt jasny układ właścicielski Lechii spersonalizował się w momencie, kiedy w fotelu prezesa klubu zasiadł Adam Mandziara (w grudniu 2014 roku). To człowiek, który od lat działa w polskim futbolu, ale nie wszędzie jest miło wspominany. Były agent piłkarski, prawa ręka Wernzego, z którym konsultuje najważniejsze decyzje.
Dlaczego Lechii nie udaje się uzyskać sportowego panteonu na krajowym podwórku? Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka.
Czytaj więcej tu:
Źródło: dziennikbaltycki.pl/własne