lechia

Przed sobotnim meczem Legii Warszawa z Lechią Gdańsk Roman Rogocz, piłkarz Lechii w latach 1947-62, wspomina na łamach "Przeglądu Sportowego" najbardziej pamiętne spotkanie obu drużyn z 1949 roku, które zakończyło się remisem 4:4.

Roman Rogocz: Mam 84 lata. Muszę panu na wstępie coś powiedzieć.

Przegląd Sportowy: Słucham.
- Kocham pańskie pokolenie za to, że nie widzieliście ani jednego mojego meczu, a mnie kochacie.

Jest pan legendą Lechii. Pamięta pan mecz z Legią, z lipca 1949 roku? O nim chciałem porozmawiać. To jedno z najbardziej niezwykłych spotkań rozegranych u nas w pierwszych latach po wojnie.
- Czy pamiętam? Pamiętam każdy szczegół. To był pierwszy mecz Lechii z Legią w historii tych klubów. Z Gdańska wyruszyło dużo autobusów z naszymi kibicami. Na stadionie pełno ludzi, ze 30 tysięcy albo jeszcze więcej. W Legii sami znajomi - Górski, Serafin, Skromny. W pierwszej połowie robili z nami, co chcieli. Padał gol za golem.

Wszystkie dla Legii. Do przerwy przegrywaliście 0:4.
- W drodze do szatni zatrzymał mnie Kazio Górski. "Romek, no i co?" - zapytał. „No i nic. Jeszcze mecz nie skończony" - odpowiedziałem. "Zabrałeś może worek na te nasze brameczki?" - mówił nadal zaczepnie. "Worek mam, nam już wystarczy" - odrzekłem. „Nie martw się Romek, jeszcze dwie brameczki" - zakończył Kazio. Denerwowały mnie te jego brameczki. Górski zawsze tak mówił, nigdy nie powiedział, że zdobył bramkę. Tylko brameczkę. Wróciłem do szatni, a tam ruch jak na targu. Kręcą się jacyś obcy ludzie, gwar, chaos. W końcu Skowroński, nasz najbardziej doświadczony zawodnik, wyprosił wszystkich. Nawet trenera.

Waszego trenera?
- Lechię prowadził wtedy Czech Vaclav Krizek. Skowroński zwrócił się do niego: "Pana to nie dotyczy, pan wyjdzie". Krizek posłuchał, a Skowroński zamknął za nim drzwi na zamek. Kochany, tego, co on do nas gadał, nie można opowiedzieć. Brutalnie. Do każdego. Taki, śmaki i owaki. Ty chcesz w Lechii grać? Przez piętnaście minut mówił tylko Skowroński. Nikt inny się nie odezwał. Później dowiedzieliśmy się, że na mecz przyjechała jego narzeczona, czy już żona, nie pamiętam. Skowroński był wściekły, że na jej oczach bęcki dostaje.

Źródło: sport.onet.pl