Lechia Gdańsk uległa Legii Warszawa 0:2 w meczu 12. kolejki PKO BP Ekstraklasy. Nie była to porażka upokarzająca, ale bolesna ze względu na fakt, że obie bramki padły w odstępie 5 minut. Każda przegrana to jednak także okazja do wyciągnięcia wniosków.

1. Nie było obrony Częstochowy

Chociaż Biało-Zieloni wyszli na starcie z Lechią nieco cofnięci, nie można powiedzieć, że Wojskowi zdominowali zespół z Gdańska. W posiadaniu piłki i wymienionych podaniach górą była Lechia (52 do 48%). Plan Szymona Grabowskiego zakładał przeniesienie gry do środka pola i długimi momentami działał dobrze. Lechiści potrafili budować długie akcje, które oddalały zagrożenie od bramki Szymona Weiraucha. Goście z Warszawy byli skutecznie ograniczani i mimo tego, że oddawali strzały, większość z nich nie była oddana z dobrych pozycji. Na starcia z mocniejszymi rywalami to dobra taktyka, ale przy założeniu, że ofensywa również stanie na wysokości zadania.

Sam trener wskazywał po meczu na racjonalność takiego ustawienia zespołu. - Oczywiście podeszliśmy z respektem do przeciwnika. Czy za dużym? Myślę, że nie - mówił Grabowski na konferencji. Trudno odmówić mu racji, bo Lechia nie wyglądała na stłamszoną czy przestraszoną. Biało-Zielonym zabrakło co prawda polotu w tym spotkaniu, ale była to cena, jaką musieli zapłacić za wyważoną taktykę. Warto również zaznaczyć, że rywale dobrze rozpracowali ofensywę drużyny z Gdańska, przez co trudno było znaleźć wolne przestrzenie, które tak uwielbiają Maksym Chłań, Kacper Sezonienko i wprowadzony później Camilo Mena.

2. W ataku bez pazura

Mimo przyjętej taktyki rzuca się w oczy fakt, że Lechia nie zdobyła bramki. To dopiero druga taka sytuacja w tym sezonie. Do tej pory Biało-Zielonym nie udała się ta sztuka tylko w spotkaniu z Motorem Lublin, ale to było jeszcze w lipcu. Powolne budowanie akcji przełożyło się na brak elementu zaskoczenia w poczynaniach ofensywnych piłkarzy Szymona Grabowskiego. Chłań praktycznie przez cały mecz miał przy sobie 2 obrońców, Bogdan Wjunnyk miał spore problemy z wyjściem na pozycję, a Sezonienko i Mena są pod formą i trudno im było stworzyć zagrożenie. Poskutkowało to niewielką liczbą dobrych okazji.

Nie pomógł też fakt, że aktywni zazwyczaj w ataku Rifet Kapić i Anton Tsarenko musieli skupić się na destrukcji. W rezultacie cały flow akcji ofensywnych nie funkcjonował tak dobrze, jak w innych spotkaniach. Tomasz Neugebauer zwracał też uwagę na brak pozytywnego nastawienia, związany z nienajlepszymi wynikami. - Im będziemy mieli większą pewność siebie, tym więcej będziemy strzelać - zaznaczał. Widać było, że klasa rywala trochę onieśmieliła Lechistów, którzy nie chcieli narażać się na kontrataki ryzykownymi wyborami. Pod tym względem wyglądało to dużo dużo gorzej niż w meczach z Jagiellonią czy Rakowem, czyli innymi ekipami z czołówki Ekstraklasy.

3. Zła reakcja na stracone bramki

Nie da się ukryć, że po utracie dwóch goli w krótkim odstępie czasu, Lechia w zasadzie stanęła. Pojedyncze zrywy nie zagrażały zbyt mocno Gabrielowi Kobylakowi, a mecz utracił wcześniejsze tempo. Trzeba przyznać, że Biało-Zieloni znaleźli się w niecodziennej dla siebie sytuacji, bo to oni musieli gonić wynik. Zazwyczaj na tym etapie spotkań to oni prowadzili.. Ostatni raz musieli odrabiać straty po godzinie gry w sierpniu, na wyjeździe z Puszczą Niepołomice. Mimo wszystko reakcja, a raczej jej brak, nie jest pozytywnym sygnałem. Wyglądało to tak, jakby drużyna straciła wiarę w to, że mogą odwrócić losy starcia.

Szymon Grabowski zwrócił na to uwagę w pomeczowej konferencji. - Nasza reakcja na stracone bramki nie była dobra. Powinniśmy próbować wejść z powrotem w mecz - narzekał. - Po straconej bramce mentalnie nie było tak jak należy - dodawał. Brak sportowej złości bolał najbardziej, bo w tak prestiżowym spotkaniu zwyczajnie nie wypada odpuszczać. Tymczasem Lechiści wyraźnie obniżyli swoje loty i nie byli już w stanie tego zmienić. Trudno powiedzieć, czy to kwestia tego jednego starcia, czy szerszy problem z morale w szatni. Kolejne mecze z pewnością pokażą, jak drużyna wygląda pod tym względem.

4. Zatrzęsienie błędów indywidualnych

Spotkanie z Legią mogłoby się zakończyć innym rezultatem, gdyby nie błędy, jakie popełniali piłkarze. Pojawiło się wiele strat, niecelnych podań i innych pomyłek. Takie sytuacje łatwo podcinają skrzydła, a kiedy pojawia się ich tak dużo, trudno cokolwiek zrobić, by wygrywać mecze. Biało-Zieloni sami utrudniali sobie życie. A to Bujar Pllana nie potrafił wybić piłki, a to Bogdan Wjunnyk tracił futbolówkę w prosty sposób. Przełożyło się to na spore problemy Lechii po obu stronach boiska. Dość powiedzieć, że to właśnie wpadka bośniackiego stopera przyczyniła się walnie do bramki Ryoyi Morishity.

Podobne błędy pojawiają się praktycznie co mecz. Nie ma co ukrywać, że to te pomyłki kosztują Lechię wiele punktów, a nie postawa zespołu jako całości. - Poziom Ekstraklasy pokazuje nam po raz n-ty, że nie wybacza błędów - stwierdził Szymon Grabowski. - To, co możemy zrobić, to jeszcze mocniej pracować w treningu - podkreślił. W podobnym tonie wypowiedział się Neugebauer, mówiąc o tym, że wszystko zaczyna się na treningu. W sytuacji, w jakiej znajduje się drużyna, zawodnikom nie pozostaje nic innego, jak tylko ciężka praca nad tym, by jak najbardziej poprawić swoją grę. Okazja do weryfikacji progresu nadarzy się już w piątek w Gliwicach.

5. Odbić się od dna już w piątek

Spotkanie z Piastem będzie niesamowicie ważne. Biało-Zieloni potrzebują punktów jak tlenu i bez względu na klasę rywala muszą je zdobywać. Drużyny, które spuszczą głowy i przestaną walczyć, nie mają szans na pozostanie w Ekstraklasie. Sytuacja wciąż nie jest tragiczna, bo Lechia jest o jedną wygraną od bezpiecznych pozycji. Największym znakiem zapytania jest to, czy zespół zacznie pokazywać na boisku, że potrafi rozwiązywać swoje problemy. Reakcja na stracone bramki z Legią nie była najlepsza, ale dopóki się nie powtórzy, nie musi mieć wielkiego znaczenia w perspektywie całego sezonu.

Szymon Grabowski staje przed wyzwaniem wykrzesania z zawodników wiary w poprawę gry i wyników. To dla niego nie tylko problem, ale i szansa, by zbudować mocne fundamenty na przyszłość. Tylko w przypadku odzyskania pewności siebie ta drużyna może odmienić losy sezonu. Mając przed sobą jeszcze ponad 20 kolejek, mają trochę czasu na udoskonalenie kilku aspektów i wejście na wyższy poziom. Jeżeli uda się to zrobić, utrzymanie powinno być formalnością, bo nie jest tak, że Biało-Zieloni odstają poziomem od reszty ligi. Muszą to jednak udowodnić na boisku i pokazać, że chcą pozostać na najwyższym poziomie rozgrywkowym.

źródło: własne