Żaden szanujący się kibic Lechii Gdańsk nie powie, że nie ucieszył go spadek największego rywala, przypomnijmy, że od początku tego sezonu Arka Gdynia rozgrywa swoje spotkania w pierwszej lidze. W całej tej sytuacji można jednak zatęsknić za jedną rzeczą — meczami derbowymi. Zróbmy sobie zatem przerwę od świątecznego stołu i wróćmy pamięcią do jednych z najbardziej emocjonujących Derbów Trójmiasta w historii, wybranych przez was do TOP 5 spotkań 75lecia — tych ostatnich.

Był 31 maja, zaledwie dwa dni wcześniej rozpoczęła się 27. kolejka sezonu 2019/20 polskiej Ekstraklasy. Po ponad dwóch miesiącach przerwy na stadiony ponownie wybiegli piłkarze, kibice jak dobrze wiemy, nie wrócili po dziś dzień. Wszyscy zadawaliśmy sobie to samo pytanie, jak zaprezentują się zawodnicy, którzy nie grali przez taki kawał czasu? Problemem nie był wszakże sam brak gry, przecież przez większość okresu zawieszenia rozgrywek piłkarze trenowali w swoich własnych domach, bez dostępu do niezbędnego sprzętu, trenerów i swoich partnerów z zespołu. 

Krytycy poziomu gry naszej piłkarskiej elity, których w kraju nad Wisłą mamy na pęczki, prognozowali kopaninę, festiwal błędów i nudy. Czy mieli rację? Pierwsza kolejka po restarcie pozostawiła nas z mieszanymi uczuciami, dostaliśmy jednostronną kanonadę w Gliwicach (Piast Gliwice-Wisła Kraków 4:0) czy nudny mecz Lecha z Legią (Lech Poznań-Legia Warszawa 0:1). Dostaliśmy też coś wyjątkowego i niespodziewanego…

Najlepsze spotkanie derbowe od lat

Poprzednie dwie potyczki biało-zielonych z Arką zakończyły się podziałem punktów, teraz jednak ekipa z Gdyni wpadła w nie lada tarapaty. Na stołku trenerskim debiutował Ireneusz Mamrot, a przed nim stało ogromne wyzwanie, walka o utrzymanie. Dla Lechii zwycięstwo oznaczało przeskok na 7 miejsce, szalenie ważny krok w drodze do awansu do grupy mistrzowskiej. Nie sposób nie wspomnieć też o bardzo ważnym rekordzie, gdańszczanie nigdy nie przegrali Derbów Trójmiasta w Ekstraklasie, żaden z piłkarzy biorących udział w tym piłkarskim święcie nie chciałby mieć tego “pierwszego razu” na swoim koncie. Nie było więc mowy o odstawianiu nogi, obie strony walczyły o coś więcej niż tylko 3 punkty.

I tak, zobaczyliśmy wiele błędów indywidualnych, zobaczyliśmy braki w zgraniu a momentami nawet chaos. Ale przede wszystkim dostaliśmy coś, czego brakowało wielu meczom jeszcze przed zawieszeniem rozgrywek, emocje, gole, jeszcze więcej goli i walkę do ostatniego gwizdka. Nie było to wcale tak dawno, więc dobrze pamiętam jak cały w nerwach, na stojąco, obserwowałem zespół gości wykonujący rzut rożny w ostatniej, 98. minucie. A potem gwizdek sędziego Marciniaka i wielka radość kilkunastu chłopaków na murawie i tysięcy kibiców przed telewizorami.

Od początku

Warto wspomnieć, że 44. derby Trójmiasta na wielki mecz wcale się nie zapowiadały. Pierwsza połowa była wręcz nudna, jedyna godna uwagi akcja naszych to strzał Ze Gomesa z 5. minuty, druga strona barykady stworzyła jeszcze mniej bo ich jedyny przebłysk to strzał niecelny. 

Emocje zaczęły się dopiero w 48. minucie, kiedy Frederik Helstrup zablokował strzał Jarka Kubickiego ręką, Flavio zamienił podyktowany za to przewinienie rzut karny na gola, lawina ruszyła. 10 minut później było już 1:1, Marko Vejinowić wykorzystał jedenastkę sprokurowaną przez faul Karola Fili. Kolejne 10 minut minęło i goście byli już na prowadzeniu, bita z rożnego futbolówka odbiła się od Jarosława Kubickiego, przeleciała między nogami Mario Maločy i trafiła do siatki. Spotkanie zaczęło nabierać tempa, na następnego gola czekaliśmy już tylko 5 minut, odbita przez Steinborsa piłka trafia pod nogi Flavio, portugalczyk nie myli się i z bliskiej odległości pokonuje leżącego bramkarza. Arka nie rzuciła jednak ręcznika, iście bokserska wymiana ciosów trwała dalej.

 

 

Mamy 82. minutę, przypadkowa ręka Łukasza Zwolińskiego owocuje trzecim już rzutem karnym w tym meczu. Marko Vejinović podchodzi do piłki i po raz drugi wyprowadza swój zespół na prowadzenie. Sam nie wiem jak to możliwe ale tempo spotkania nie zaczęło spadać, ba, ono wzrosło. Kilkadziesiąt sekund po golu Vejinovicia piłka znowu jest w siatce, wbiją ją tam Conrado pięknym strzałem z 10 metrów, VAR dyskwalifikuje bramkę, brazylijczyk pomagał sobie ręką, wynik dalej pokazuje 2:3. Conrado jednak wcale się nie przejął, 2 minuty później wrzuca idealną piłkę na głowę Łukasza Zwolińskiego, a ten w najlepszy możliwy sposób reflektuje się za wcześniejsze sprokurowanie jedenastki. Ostatni akord tego szaleństwa następuje w 95. minucie, Helstrup przewraca Michała Nalepę w swoim własnym polu karnym, sędzia wskazuje “na wapno”. 

Wszyscy dobrze wiemy, jak to się kończy. Flavio Paixao kompletuje hat-trick.

Kat z Sesimbry

Arka nie strzeliła gola wyrównującego. Kapitan zapewnił Lechii zwycięstwo i powiększył swój derbowy dorobek bramek do 10. W tej klasyfikacji jest niekwestionowanym liderem i jeszcze bardzo długo nikt go nie przegoni. W żadnej innej rywalizacji te gole nie znaczyłyby tyle samo, portugalczyk zbudował sobie w Gdańsku pomnik. 

Miło było cofnąć się w czasie i wrócić do tego fenomenalnego spotkania. Ta podróż zrodziła w mojej głowie jedną małą refleksję, z którą wielu z was może się nie zgodzić. Chciałbym, żeby opisane wyżej derby Trójmiasta nie pozostały “tymi ostatnimi” na długo. Żaden rywal nie elektryzuje kibiców i piłkarzy w ten sam sposób, bo czy ten mecz dostarczyłby nam tyle samo emocji gdyby przyjezdni biegali w koszulkach drużyny innej niż Arka Gdynia? Z tą myślą was zostawiam i wracam do objadania się bigosem. :)