O zwyczajach w nowej Lechii Gdańsk, o rozbieżnościach między praktyką a teorią w szkoleniu młodzieży i o postępującej „feminizacji” wśród piłkarskiego narybku. Tego wszystkiego dowiecie się z rozmowy z Jarosławem Pajorem, wieloletnim trenerem grup młodzieżowych, byłym kierownikiem pierwszego zespołu w Lechii Gdańsk i człowiekiem, który nawet dzisiaj zawstydziłby w „dziadku” niejednego szanowanego ligowca.

 

Zagląda pan czasem na Traugutta?

 

- Zaglądam do szatni, do Marka Kotleta, magazyniera.

 

Po tych dwudziestu latach, podziękowali panu w dość nieładny sposób.

 

- Nawet nie podziękowali, po prostu 30 czerwca skończył się kontrakt. Byłem zły na formę pożegnania, bez telefonu, bez słowa… Nie ma o czym mówić, trochę to przykre. Nastąpiły zmiany, poprzyjmowali nowych ludzi, Lechia SA rozłączyła z Akademią Piłkarską Lechii.

 

Czyli są dwie Lechie?

 

- Są osobne zarządy, równoległe roczniki w grupach młodzieżowych. AP Lechia jest dogadana z miastem, ma pierwszeństwo do treningów na Traugutta, współpracują z Lotosem, więc dostają też jakieś pieniądze, nie mają zespołu seniorów, przynajmniej na razie. Ekstraklasowa Lechia stworzyła od nowa grupy młodzieżowe, przekonali część rodziców ze starej Lechii, żeby przenieśli do nich swoje dzieci. Mieli dobre argumenty; darmowe treningi, obozy, nowa kadra szkoleniowa i perspektywa gry w seniorskiej piłce na wysokim poziomie.

 

Nowe rozdanie, nowa siła?

 

- Pod koniec zeszłego sezonu słyszałem od niektórych byłych zawodników, że teraz będzie nowa Lechia, że w Lechii będzie zupełnie inaczej, że nie będzie układów tak jak w starej Lechii. Okazało się, że są jeszcze większe układy, nowe układy… Chodzi o biznes, o kontakty, o dojścia… Pracownicy zespołu szkoleniowego bywają trenerami i skautami pracującym dla jakiegoś managera. Nie wiem czy to dobrze czy to źle, może to jakaś nowość, może tak powinno być. Z jednej strony wyrywają wszystkie najlepsze zęby dla swoich firm, ale z drugiej strony, widzę, że dbają o tych chłopców. Kupują im buty, załatwiają lepsze warunki mieszkaniowe. Organizują, działają, ale nie mam pojęcia z jakich pobudek.

 

W tym całym zamieszaniu nie widać efektów, ostatnio coś słabo z utalentowaną młodzieżą z Gdańska.

 

- To nie do końca tak. Przez dłuższy czas młodzi chłopcy byli blokowani. Jak przychodzi spęd wynalazków z całego świata, to gdzie ci chłopcy mają grać? Nie mieli możliwości pokazania się w pierwszym zespole. W drugim zespole też nie było miejsca, bo jak przyjeżdża 25 nowych piłkarzy, 10 starych zostaje, to jest 35 ludzi, dwa praktycznie całe zespoły. Młodzi grali w juniorach ale nie dostawali szansy sprawdzenia się w seniorskiej piłce. Inna polityka klubu, mniej transferów, pozwoliłaby wprowadzać 1-2 wychowanków do kadry.

 

Jakieś nazwiska?

 

- Był na przykład Gierszewski, który poszedł do Bełchatowa , w pierwszym meczu w Pucharze Polski strzelił bramkę, a w Lechii był piątym kołem u wozu. Był Smuczyński, obecnie w Termalice. Jest Maciek Wolski, Adam Gołuński, ciekawi zawodnicy, reprezentanci Polski w swoich rocznikach. Lechia to chyba jedyny klub, w którym jest 30 zawodników spoza miasta, w którym się znajduje. Jest Wiśniewski, jedyny gdańszczanin, który jest ze Starogardu. Ludzie rządzący w Lechii chcą zarabiać na piłkarzach, których ściągają. W tym sezonie pojawił się na przykład Peszko, a zamiast niego mógłby grać jakiś młody skrzydłowy, dużej różnicy by nie było.

 

A może młodzi piłkarze są za słabi, żeby grać? Zawodzi system szkolenia lub trenerzy nie wykonują odpowiedniej pracy?

 

- Systemy się zmieniały, a efektów jak nie było tak nie ma. Ostatni prawdziwy sukces zrobił trener Gładysz. Wychował pokolenie Bieniuka, Dawidowskiego, Zieńczuka. Kilku zawodników na reprezentacyjnym poziomie, a o żadnym wymyślnym systemie nie było wtedy mowy. W Lechii parę lat temu powstał pomysł żeby jeden szkoleniowiec nie prowadził rocznika przez cały okres juniorski. Trener miał po dwóch latach przekazywać prowadzoną grupę dalej…

 

Cały wywiad znajdziesz tu

 

Źródło: weszlo.com/własne