Żółty, niebieski, żaden – półmetek sezonu w wykonaniu Lechii Gdańsk. Tragedii nie ma, ale 10 miejsce szczytem marzeń nie jest.
Sezon rozpoczęli od podziału punktów z rywalami dość przeciętnymi – w końcu zaszczyt mam pisać w tym wypadku o Podbeskidziu i chorzowskim Ruchu. Następnym przeciwnikiem okazała się być FC Barcelona, z którą Lechiści również zremisowali, co – sugerując się późniejszymi wynikami – zmotywowało ich do działania bardziej niż hymn Edyty Górniak naszą kadrę podczas Mistrzostw Świata w 2002 roku. Do pewnego momentu przy członie „Lechia” stawiało się krzyżyk oznajmiający rolę faworyta w danym spotkaniu. Z czasem czar prysł, a gdańszczanie stracili polot, którym dysponowali na początku sezonu. Jakie są tego przyczyny? Z jakimi skutkami przyjdzie im się zmierzyć w dalszej części sezonu?
Ale po kolei. Ekipa Michała Probierza po efektownym początku sezonu, w którym, od trzeciej kolejki, pokonywała kolejno Jagiellonię Białystok, Cracovią Kraków i Legię Warszawa, zdecydowanie spuściła z tonu, czego najlepszym przykładem są remisy z zespołami z Zabrza, Szczecina i Bydgoszczy. Następnie okazała się drużyna gorszą podczas braterskiego pojedynku z „Białą Gwiazdą”. Oczywiście, nie twierdzę, iż wyżej wymienione ekipy zasługiwały na zerowy dorobek punktowy w starciu z gdańską Lechią, aczkolwiek z kim, jeśli nie z nimi mamy wygrywać, aby awansować do upragnionych europejskich pucharów? W końcu taki cel założył sobie trener Michał Probierz i konsekwentnie się tego trzyma. Dowód? Poniższy fragment wywiadu.
Potem były Pana zapowiedzi, że Lechia gra o mistrzostwo Polski...
I dalej gramy. Wciąż na to są szanse. Trudno grać o utrzymanie się w lidze. Trzeba mieć cele i ambicje. U nas tylko czeka się na potknięcia, żeby potem można było pewne rzeczy wygarnąć.
Pojawiło się wiele krytycznych opinii na temat tej wypowiedzi, w końcu mówimy o klubie, który na tę chwilę zajmuje 10 miejsce w tabeli, gdzie liderem jest Legia Warszawa. Mówi się, że to mistrz kraju jest wyznacznikiem poziomu ligi, a ta przypomina w tej chwili amatorkę. Możemy nadal się oszukiwać, że drużyna, która zajmie pierwsze miejsce awansuje do Ligi Mistrzów, nikt tego nie zabrania. Tylko jak przychodzi co do czego, to piłkarska Polska cieszy się wyłącznie wygraną z Apollonem Limassol, który, dla przeciętnego Kowalskiego, jest piłkarskim trzecim światem.
Teoretycznie trudno się z Probierzem nie zgodzić. Posiada on świadomość poziomu ligi, a gdzieś z tyłu głowy prześwituje mu myśl o reformie ekstraklasy, która dla takich drużyn jak Lechia Gdańsk jest najbardziej korzystna. Zazwyczaj Biało-Zieloni plasowali się w środku ligowej stawki, tym razem ma być podobnie, lecz wciąż warto walczyć o te ósme miejsce, które premiowane jest awansem do „grupy mistrzowskiej”. Teoretycznie tracą do niego 2 punkty, szanse są więcej niż duże. W praktyce ich miejsce zająć może rozpędzająca się Zawisza Bydgoszcz lub Korona Kielce, która po nieudanym początku sezonu zdaje się odzyskiwać formę. Przebudzić może się również Śląsk Wrocław, który minioną rundę miał gorszą niż oglądalność „Kac Wawa”.
Jeszcze co do sternika pokładu pod szyldem „Lechia” - wielu winę za niestabilność wyników zwala na niego. Wiadomo, to trener w głównej mierze winny jest wynikom, jednak w przypadku byłego szkoleniowca Wisły Kraków ta teza zdaje się być błędna. Przy całej sympatii dla każdego z zawodników – ta drużyna potrzebuje wzmocnień. I to natychmiastowych. Pisze się o skrzydłowych takich jak Patryk Małecki czy Adrian Błąd. Ten pierwszy zapomniał w Krakowie jak grać w piłkę, ten drugi padł ofiarą „wzmocnień” ekipy Oresta Lenczyka, przez co nie dostawał zbyt wielu szans na pokazanie swoich umiejętności, a pamiętamy, iż w bydgoskim Zawiszy prezentował się nieprzeciętnie.
Ricardo Nunes to kolejna postać mająca występować w trykotach gdańskiej Lechii. 27-letni lewy obrońca, czasem pomocnik, rozegrał w kadrze RPA pięć spotkań, a obecnie reprezentuje barwy słowackiej Żyliny. Jedynym „kruczkiem” może okazać się opłata za zawodnika, co w tej chwili jest niemałym kłopotem, wszak brakuje kogoś, kto na ten transfer wyłoży pieniądze. Wciąż nie wiadomo, kto zostanie właścicielem Lechii Gdańsk, a czas tyka nieubłaganie. W tej sprawie pozostaje mieć wyłącznie nadzieje, iż trafi się ktoś nadziany, w stylu Romana Abramowicza. No, okej, na Balotellego pewnie mu pieniędzy nie starczy, ale na takiego snajpera jak Brożek? Czemu nie.
Właśnie, snajperzy. Od czasu Razacka Traore (który właściwie był pomocnikiem, aczkolwiek zdobywał najwięcej bramek w drużynie) Lechiści nie mogą znaleźć pewnego punktu zaczepienia, który pozwoli im osiągnąć większą skuteczność strzelecką. Jest Paweł Buzała, który początek sezonu miał znakomity, jednak nigdy nie przebił się ponad ligową przeciętność. Jest też Piotr Grzelczak, lecz – nie umniejszając jego dorobku pięciu bramek w lidze – posiada on tylko kapitalny wolej, prawdopodobnie najlepszy w lidze. O zdolnościach stricte technicznych nie wypada dyskutować. Był Daisuke Matsui, ale tak jak szybko nas odwiedził, tak szybko opuścił.
Można powiedzieć, że zostaliśmy z wiecznie młodym Dudą, który... ma odejść na wypożyczenie. Byłoby to najlepsze rozwiązanie dla obu stron, w końcu w barwach Lechii idzie mu niczym Józefowi Wojciechowskiemu kierowanie Polonią Warszawa – widać było chęci, ale z efektywnością nie szło to w parze.
Napastnik – ten ktoś powinien okazać się transferowym celem Michała Probierza. Ale taki prawdziwy, który zagwarantuje chociaż 15 bramek w wydłużonym sezonie. Z klubem szybko pożegnać się może Paweł Dawidowicz, ale cóż, taka cena jego zdolności. Trener Biało-Zielonych powinien konsekwentnie stawiać na młodych zawodników. Opłaciło się z wyżej wspomnianym Dawidowiczem, Przemek Frankowski również hańby gdańszczanom nie przynosi.
W pewnym sensie ta drużyna jest już ułożona – w końcu posiadają charyzmatycznego bramkarza, który – gdy ma do wyboru kolor żółty i niebieski – wybiera opcję „pauzy”, solidny duet środkowych obrońców, jakimi niewątpliwie są Madera wraz z Bieniukiem, rozwijających się Pazio, i Janickiego, którzy piłkarskie szlify mogą zbierać u znacznie bardziej doświadczonego kolegi – Deleu. Ofensywny pomocnik, napastnik, no, może jeszcze jakiś skrzydłowy i lewy obrońca – gdyby ktoś spełniający dane kryteria przeszedł do Lechii Gdańsk, z pewnością moglibyśmy pomyśleć o podboju ligi. Na ten moment to awans do grupy mistrzowskiej jest jedynie w ich możliwościach.
A jeśli nie liga, to może Puchar Polski? Stamtąd droga do pucharów zdaje się być znacznie łatwiejsza.
Autor: Ł.K.