Dziennikarz serwisu trojmiasto.sport.pl rozmawiał z prezesem Lechii Gdańsk Adamem Mandziarą.
Kacper Suchecki: Ostatnio rozmawialiśmy jeszcze z Adamem Mandziarą prokurentem Lechii. Teraz już z prezesem gdańskiego klubu. Wizytówki już wydrukowane, fotel prezesa zakupiony?
Adam Mandziara: - Nic się tak naprawdę nie zmieniło. Ciągle mam wspólne biuro z Agatą Kowalską, która jako przewodnicząca rady nadzorczej ma prawo z niego korzystać i Dirkiem Willersem. Mamy bardzo luźną atmosferę i dobrze się ze sobą czujemy. Fotel też cały czas ten sam [śmiech - red.]. Nie przewiduję kupna nowego.
A czemu teraz zdecydował się pan, aby objąć stanowisko prezesa? Przecież to pan tak naprawdę od początku decyduje o wszystkim w gdańskim klubie. Mówiło się, że wcześniej nie brał pan odpowiedzialności za spółkę.
- Mówiono wiele rzeczy, ale mam nadzieję, że powoli wszystkie nieprawdziwe informacje się prostują. Od początku czułem się odpowiedzialny za budowę nowej Lechii. Odpowiadałem przed inwestorami i gdyby coś się wydarzyło złego z klubem, to ja poniósłbym tego konsekwencje. Obojętnie, czy byłbym prokurentem, czy już, jak teraz, prezesem. Ściągnąłem kapitał do Lechii i wszystkie działania przez opinię publiczną kojarzone były z moją osobą. Byłem świadomy tego i nie uciekałem nigdy od odpowiedzialności. A czemu dopiero teraz zostałem prezesem? Działałem jako menedżer, co uniemożliwiało mi objęcie stanowiska zarządzającego w klubie piłkarskim. Podobnie rzecz ma się z pełnioną przeze mnie funkcją w Viktorii Köln, gdzie zasiadałem w radzie nadzorczej. Musiałem z tego wszystkiego zrezygnować. Zawiesiłem licencję menedżerską i wiem, że zniknąłem już nawet z oficjalnej strony FIFA. To otworzyło drogę do objęcia oficjalnej roli w Lechii, co łączyło się z oczekiwaniami przedstawicieli miasta i głównego sponsora, jakim jest Grupa Lotos. Spełniliśmy to życzenie, sami czując, że teraz wszystko jest jasne i klarowne.
Transparentne?
- Często to słowo pojawiało się w mediach i wśród wielu komentarzy. Jednak kompletnie tego nie rozumiem. Od samego początku wszystko było transparentne. Gdy ktoś z partnerów miał jakieś wątpliwości lub chciał się czegoś więcej dowiedzieć, mógł śmiało do klubu przyjść. Zawsze umożliwialiśmy wgląd we wszystkie dokumenty, na bieżąco staraliśmy się wyjaśniać problematyczne kwestie. Nigdy jednak nikt z miasta, sponsorów nie oczekiwał takiego dostępu, nie pojawiały się pytania, na które moglibyśmy odpowiadać.
Niektórzy boją się utraty płynności finansowej i powiększenia zadłużenia Lechii.
- Na samym początku, próbując stworzyć w Gdańsku nową drużynę, wyjaśniliśmy jak finansowane będą transfery. Niektórym taki sposób działania może się podobać, innym nie, jednak my na dzień dzisiejszy innej możliwości finansowania zakupu nowych zawodników nie widzimy. Wciąż nie udało mi się znaleźć dobrego wujka z Ameryki, który sprezentowałby mi 20 mln euro i powiedział: "rób sobie, co chcesz". Klub to historia, położone w grze piłkarzy oczekiwania, emocje, ale obok tego jest to również normalny biznes. Są ludzie, którzy ulokowali tu swoje pieniądze, zrobili to w postaci umów inwestycyjnych, więc ryzyko jest po dwóch stronach, a tak naprawdę większe jest jeszcze u inwestora. Jednak my nie widzimy nic złego w tym, że kiedyś, przy późniejszej sprzedaży zawodnika do innego klubu, który będzie go chciał i w którym piłkarz z Lechii może chcieć się rozwijać, zarobi też osoba, która finansowała transfer do Lechii.
Źródło: trojmiasto.sport.pl