Według Weszło - dziewiąty stoper w Polsce i jeden z najbardziej niedocenianych piłkarzy ligi.
Można się tylko zastanawiać, gdzie byłby dzisiaj, gdyby nie ciężkie kontuzje - dwa złamania - które najbardziej wyhamowały jego karierę. W dłuższej rozmowie z portalem Weszlo.com Sebastian Madera opowiedział o swoich przejściach, planach na przyszłość i o tym, jak się podnieść psychicznie, gdy jesteś piłkarzem, a leżysz w towarzystwie ludzi, którym amputują nogi.
Ciężko znaleźć na twój temat jakąkolwiek negatywną opinię, ale czas uciekł ci niemiłosiernie...
Od 19. do 23. roku życia w ogóle nie grałem w piłkę. Wróciłem po tych wszystkich złamaniach, poszedłem na wypożyczenie do Tura Turek i powoli dobijałem się do pierwszego składu Widzewa. Ale dopiero w wieku 26 lat zacząłem normalnie funkcjonować w futbolu.
Dziś chyba nie widać tej straty.
Bo w obronie najważniejsze jest przygotowanie fizyczne. Najpierw trzeba wybijać po autach, potem myśleć o dobrym wyprowadzaniu piłki. Dopiero teraz, u trenera Probierza, rozegrałem cały sezon bez urazów. Chcę to utrzymać i zacząć wprowadzać rzeczy, których dotychczas nie pokazałem. Na razie chwali się mnie za solidność.
To już dużo w naszych realiach.
Ale nie we wszystkich meczach zagrałem na takim poziomie, jak chciałem. Jeśli teraz uda mi się wybić ponad przeciętność, będę bardzo zadowolony. Zostało mi też półtora roku kontraktu i chciałbym, żeby tym razem praca mnie szukała.
W Ekstraklasie klub znajdziesz bez problemu.
Jak to mawia trener - w jednym miesiącu jesteś, w drugim nikt o tobie nie pamięta.
Wielu ślizga się na nazwisku.
Wolę pracować, nie jestem kombinatorem ani fachowcem, który załatwia coś poza boiskiem. Nie chcę się czołgać, wydzwaniać i błagać o klub. Odcinanie kuponów też mnie nie interesuje. Jeśli przyjdzie ktoś nowy i powie, że mnie nie widzi, to bez problemu odejdę.
Nie zgodziłbyś się na Klub Kokosa za 50 tysięcy miesięcznie?
Nigdy tyle nie zarabiałem (śmiech). Nie chcę być niechciany.
W „Weszło z butami“ mamy takie pytanie: „Nie sądziłem, że tyle osiągnę“ czy „Liczyłem na więcej“. W twoim przypadku jest ono bardzo zasadne.
Ktoś może powiedzieć, że miałem pecha, skoro nie grałem przez cztery lata, a ja podchodzę do tego zupełnie przeciwnie. Właśnie dlatego, że miałem taką pauzę i udało mi się wrócić - to już dla mnie bardzo dużo. Wypadki chodzą po ludziach. Nie jestem zawodnikiem podatnym na kontuzje, ale złamania mogą przydarzyć się każdemu. Mnie zdarzyły się dwa. Niefart. Nigdy nie miałem żadnych problemów mięśniowych, a wystarczyło, że złamał mi się paznokieć i już się ciągnęło, że Madera zawsze kontuzjowany. Wcale tak nie jest.
Powiedziałeś niedawno takie zdanie: „Teraz wszystko, nawet jak mi zejdzie paznokieć z palca, jest „zbudowane” na tamtych wydarzeniach.“.
Dokładnie. Cały czas idzie za mną taka opinia. A jeśli dobrze przepracuję okes przygotowawczy, jak u trenera Probierza czy Michniewicza, to wcale nie dokuczają mi żadne problemy. Jestem pod tym względem „normalny“, ale łatka to łatka. Cztery lata jednak mi uciekły.
Kluczowy okres w karierze?
Może kluczowy, może nie. Nie przewidzisz.
Jesteś ofiarą brutali?
Nie chcę tak do tego podchodzić. W wieku 19 lat przeszedłem do Widzewa i miałem trochę osłabiony organizm, bo często grałem w młodzieżowych reprezentacjach. Zmieniłem otoczenie, pierwszy raz wyjechałem z domu, to wszystko się nawarstwiło, a na koniec... poszła noga. Wyprowadzałem piłkę, zatrzymałęm piłkę nogą, noga się zblokowała, przeciwnik mi wjechał i poszło. Blokada. W takich momentach przeważnie się łamią nogi - nie uciekają, tylko zostają w miejscu. Na początku w ogóle nie wiesz, o co chodzi. Ludzie krzyczą, patrzysz, zaczynają krążyć nad tobą diagnozy... Wiesz, że stało się coś grubszego. Szok. I mroczki przed oczami. Ból dochodzi po paru minutach, a ja poczułem go dopiero w karetce. Trafiłem też na niewłaściwych lekarzy. Siedziałem z nogą w gipsie w domu i oglądałem, jak moi koledzy z kadry - Fabiański, Błaszczykowski, Piszczek, Peszko czy Smoliński - się przebijają. Smutne. Fatalne uczucie. Patrzysz, jak inni się pocą, a ty siedzisz zdechnięty, skóra na tobie wisi, nie możesz przefiltrować płuc... Trener Zamilski zawsze się chwalił tym rocznikiem. Niby wielkich wyników jako kadra U-19 nie zrobiliśmy, ale potem chłopaki zrobili międzynarodowe kariery. Sam jednak nie narzekam. Patrząc na te wszystkie problemy, które towarzyszyły mi na początku, jestem bardzo zadowolony.
O czym człowiek myśli po takim złamaniu?
Za pierwszym razem byłem w szoku, za drugim przeleciało mi całe życie przed oczami. Myślałem, że to koniec. Co ja będę robił? To drugie złamanie, w Koluszkach, nie było co prawda tak wielkie, z przemieszczeniem, ale mimo wszystko. Za szybko wróciłem do piłki, noga mi się nie zagoiła do końca, wszedłem mocno w przeciwnika i poczułem, że coś jest nie tak. Pomyślałem, że już po mnie. Potem jeszcze wdało się zakażenie. A gronkowiec złocisty może być czuły lub nieczuły na antybiotyki. To ryzyko. W szpitalu zakaźnym początkowo nie chcieli się podjąć. Musieli przewiercić kość od wewnątrz i wyczyścić z tego całego syfu. Potem przez dwa tygodnie antybiotyki, które nie zawsze zwalczają bakterię. Mnie się udało.
A gdyby nie zwalczyły?
Nie wiem... Mógłby być problem. Leżeli koło mnie pacjenci z gronkowcami, którym wyżerało kości i z głupiej przyczyny - drzazga się wbiła - amputowali im palce.
W takich okolicznościach człowiek jeszcze myśli o karierze?
Bardziej o zdrowiu. O tym, co będziesz robił poza piłką. Po drugim złamaniu szukałem innych perspektyw. Jakiejś pracy, innego kierunku... Potem, gdy dostajesz sygnały, że może być dobrze - takim sygnałem był kontrakt - to myślenie się zmienia. Pojawił się podstawowy zastrzyk finansowy, nie musiałem iść do pracy, więc postanowiłem, że postaram się z tego wyjść. Po drugim złamaniu poszedłem na wypożyczenie do Tura Turek. Odżyłem. I w końcu grałem w tej pierwszej lidze, bo w barwach Widzewa zaliczyłem tylko jeden mecz, zanim połamali mi nogę. Nie miałem doświadczenia, ale znowu poczułem się piłkarzem. Zaczął się rysować nowy etap, bez kontuzji.
Bez fałszywej skromności - uważasz się za czołowego stopera ligi?
Nie.
To kto jest czołowym?
Teraz ciężko mi wskazać. Swego czasu podobał mi się Michał Stasiak.
Dziś 9/10 wskaże Głowackiego.
To nie mój typ. Podobali mi się Stasiak, Bosacki, Jędrzejczyk... Doceniam też Glika, który przy swoich warunkach fizycznych potrafi być naprawdę ruchliwy. Jasne, w reprezentacji zdarzają mu się błędy, ale u nas nie poradziliby sobie Hummels i Subotić.
Czyli cieszysz się, że to powołanie nie przyszło.
Cieszę się z tego, co mam, chcę wycisnąć maksimum w Lechii i powtórzyć tę rundę z lekką nadwyżką. Patrzę na siebie realnie. Mam 29 lat i gór już nie przeniosę, ale ponad przeciętność mogę się wybić. Może uda się np. strzelić więcej bramek?
Mówiąc serio - nie sądzisz, że w którymś momencie na to powołanie zasłużyłeś? Przez jakiś czas mówiło się, że Bieniuk - Madera to najlepszy duet stoperów w lidze.
Z Lechią zaliczyliśmy dobry początek i gdybyśmy utrzymali taką passę, to może mógłbym myśleć o czymś więcej. Ale potem złapaliśmy dołek, a mnie, w takim wieku, nie rozpatruje się już jako perspektywicznego zawodnika.
A Madeja się rozpatruje?
Nie oceniam siebie względem innych. I nie chcę wskazywać, czy jestem np. TOP 5, bo przyjdzie słabsza runda i będę TOP 15. Ocenimy po sezonie. Ale nie boję się powiedzieć, że mam taki cel, by zostać najlepszym obrońcą w Ekstraklasie. Na razie jednak miałem za dużo wahań.
W Lechii wyciskasz maksimum sportowe ze swojej kariery. Finansowe też?
Tak. Do Widzewa trafiłem w wieku 19 lat, a do 26. roku życia miałem praktycznie kontrakt juniorski, który i tak przedłużyli ze mną w trakcie leczenia kontuzji. Nie miałem argumentów, by walczyć o większe pieniądze. Po przyjściu trenera Michniewicza, który dał mi zadebiutować, dostałem podwyżkę, ale w Widzewie własnie przestali płacić (śmiech). Wiele nie wyciągnąłem. Odkładać zacząłem dopiero w Gdańsku. Nie są to największe pieniądze, ale... No, jest dobrze. W Widzewie dostawaliśmy takie „łamane“ pensje. Raz połowa, raz jakaś wcinka.
Spłacili cię?
Jeszcze nie. Mają to spłacać przez osiem lat.
Wierzysz w to?
Teraz wierzę mniej, ale zobaczymy. Niby sąd nakazał im spłacanie, ale dobrze wiemy, że różnie z tym bywa. W Lechii natomiast jest bardzo stabilnie. Złego słowa nie powiem.
Nie chciałeś od Cacka kawałka ziemi albo jakichś akcji?
W grę nie wchodziły takie sumy, by mogli mi je oddawać w akcjach. Inni zarabiali więcej.
Przyjąłbyś na ich miejscu taką propozycję?
Nie potrafię odpowiedzieć. Sam tam praktycznie nic nie zarobiłem.
Na rehabilitacje musiałeś brać pożyczki.
Miałem kontrakt juniorski, czyli do trzech tysięcy złotych, ale nie mogłem wymagać więcej, bo ciągle się leczyłem. Za dzień rehabilitacji w Szczecinie trzeba było płacić 100 złotych. Ciężko. Do tego dochodziło wyżywienie, mieszkanie... Bardzo pomogła mi rodzina, starał się pomóc klub, ale nie przestawałem wierzyć. Na szczęście kredyty nie były potrzebne. Po powrocie nie miałem już wielkich wydatków, więc wszystko pospłacałem. Nauczyłem się też, że jeśli ktoś mnie za bardzo chwali i np. pyta o reprezentację, to wpuszczam jednym uchem, wypuszczam drugim. I tak jest dobrze. Teraz czas może udowodnić - jak mówisz - że zasługuję na miano czołowego obrońcy ligi.
Przeczytaj cały wywiad na weszlo.com
Źródło: weszlo.com