Kiedyś miał zawojować piłkarski świat i być drugim Włodzimierzem Lubańskim, a dziś jego autobiografia nieprzypadkowo nosi tytuł „Przegrany”.
Ukaże się ona 17 lutego, a jej współautorami są Paweł Marszałkowski i Maciej Słomiński.
Jakub Radomski: Jak można przegrać 80 tysięcy złotych w cztery godziny?
Grzegorz Król: Najlepsze jest to, że ja wtedy nie byłem nawet w kasynie. Siedzieliśmy z Tomkiem Dawidowskim, z którym się znam od dziesiątego roku życia. Jacyś goście zaprosili nas do gry w pokera. Myśleliśmy, że jesteśmy mistrzami świata, więc wchodzimy w to. Tylko że oni, cwaniaki, usiedli koło siebie. Przekładali swoje karty. Teraz, po czasie, wiem, że po prostu mieli oszukiwanie we krwi. Przegrałem 80 tysięcy złotych, a „Dawid” 40. Załatwili nas na klawo.
Z Dawidowskim potrafił się pan też zakładać o najbardziej błahe rzeczy.
Grzegorz Król: Na przykład o to, który zespół po kilku kolejkach w lidze hiszpańskiej będzie zajmował określone miejsce. Kiedyś zeszło na napastnika Salvę Ballestę i ja sobie ubzdurałem, że występował w Rayo Vallecano. No to co? Dzwonimy do Matiego Borka, który był w takich sprawach chodzącą encyklopedią. No i Mati nam mówi, że bzdura, bo grał w Racingu Santander. Przegrałem wtedy stówkę albo browara.
Pan swego czasu miał wszystko, żeby grać w takich klubach jak Rayo czy Racing.
Grzegorz Król: Ostatnią swoją bramkę w ekstraklasie zdobyłem, mając 24 lata. Jest mi bardzo przykro, gdy dzisiaj o tym myślę. To był gol dla Amiki Wronki, ale nawet nie pamiętam, jak padł i w jakim spotkaniu. Robi mi się żal, gdy uświadamiam sobie, że Marek Saganowski, który jest tylko rok ode mnie młodszy, nadal gra w piłkę. Gdy widzę, że ciągle gra Marek Zieńczuk, a ja w wieku tych cholernych 24 lat kompletnie przestałem istnieć.
Źródło: przegladsportowy.pl