×

Ostrzeżenie

JUser::_load: Nie można załadować danych użytkownika o ID: 7227.

Poniżej przedstawiamy ciekawy felieton pana Zbigniewa Muchy opublikowany w serwisie pilkanozna.pl. Zapraszamy do lektury.

Zbigniew Mucha - "Na własne oczy"

Co robić na wsi?

Gutów Mały – niewielka wioska nieopodal Bełchatowa. Znana wyłącznie z tego, że Antoni Ptak wybudował tu Centrum Piłkarskie, które jako miejsce zgrupowań często wybierają sobie drużyny ekstraklasy.
Kiedyś jednak mieszkali tutaj Brazylijczycy ściągani hurtowo z Copacabany przez byłego właściciela Pogoni Szczecin. Mieszkali w białym hotelowym budynku wśród pól i lasów, przez cały rok.
Pani Jola z recepcji ich nie pamięta. Asia, jej poprzedniczka, już tu nie pracuje. Wiadomo jednak, że przybysze z Kraju Kawy, zwłaszcza późną jesienią, po ścianach chodzili z nudów. Bo najbliższe miasto jest około 20 kilometrów od Gutowa, nawet pizzy nie da się więc zamówić.
– Zimą to nawet ja bym tu nie chciał przyjechać, ale teraz, w środku lata, jest naprawdę fajnie – mówi Łukasz Surma, piłkarz Lechii Gdańsk, która właśnie w Gutowie rozpoczęła wykuwanie formy przed następnym sezonem.
Po Brazylijczykach pozostała tylko plastikowa palma w kolorze czerwonym, ustawiona przed jednym z dwóch hotelowych budynków. Nocą pali się niczym latarnia. Latynosi lubili siadać w jej pobliżu i snuć marzenia o tym, jak to będzie, kiedy już wrócą zarobieni do kraju. – Dwa tygodnie da się tu wytrzymać, więcej nie – mówią anonimowo spotkani piłkarze.
Plan dnia podczas zgrupowania Lechii jest następujący: śniadanie 8.45, obiad 13.30, kolacja późno – w zależności o której skończy się trening czy sparing. Menu zostało wcześniej zaakceptowane przez klub, więc piłkarze na stołówkowy wyszynk nie narzekają, przynajmniej oficjalnie.

Najczęściej można ich spotkać w holu, nieopodal recepcji. Tutaj jest przynajmniej klimatyzacja. W pokojach ciężko wytrzymać. Do dyspozycji zawodników jest basen solankowy, jacuzzi, mini golf, korty tenisowe, bilard, ping-pong, place do gry w siatkówkę i siatko-nogę, gazety oraz książki, które gospodarze na zamówienia przywożą z biblioteki.

W pokojach telewizja, laptopy i PlayStation tylko prywatne.

– Ja to zupełnie lewy do tego jestem, ale chłopaki grają namiętnie – mówi kapitan Karol Piątek.
Dwaj nowi Łotysze – Ivans Lukjanovs (blondyn jest tak podobny do Andrzeja Rybskiego, że na stronie internetowej Lechii urządzono konkurs – Kto ich odróżni?) i Sergejs Kozans trzymają się razem. Obok siebie na stołówce, na spacerze i w pokoju. Zresztą wszyscy łączą się w pary. Hubert Wołąkiewicz gra w bilard z Piotrem Wiśniewskim, który uchodzi za mistrza tej gry. Bez litości ogrywa młodszego kolegę.

– Organizujecie jakieś turnieje? Kto jest najlepszy? – pytam Wołąkiewicza.

– Na razie nie było okazji, ale najlepszy jest Zabłocki – rzuca z przekąsem stoper Lechii. – A przynajmniej zawsze jest chętny do gry. Zresztą on chętny jest do wszystkiego. Z Piotrkiem nie mam szans. Wziął sobie młodego i go ćwiczy, dobrze że choć na boisku jestem lepszy.
Wiśniewskiego nie ruszają słowa kumpla. Właśnie wygrał kolejną partię – 3:0. – Mówiłem ci Hubert żebyś chodził sam potrenować, zamiast czytać książki.
Obrońca Lechii lubi sobie poczytać. Właśnie przerabia „Anioły i Demony” Dana Browna
 
– Byłem w kinie, ale książka bardziej mi podchodzi. W filmie trochę za mocno oszczędzili kościół – tłumaczy.
Wspomnianego Zabłockiego wszędzie jest pełno. Widać, że jest lubiany. Wraz z Marcinem Kaczmarkiem można go spotkać i na bilardzie, i przy stole ping-pongowym i… na rybach. Bo nieopodal hotelu jest stawik. Piłkarze przywieźli własny sprzęt. Mają jedną wędkę, ale jakoś się godzą.
– Dwa karpiki dzisiaj miałem – chwali się Zabłocki. – To jednak co złowimy, to zaraz wypuszczamy. Lubię wędkować. Jak tylko mam okazję, zaraz ruszam nad akwen, gdziekolwiek bym był.

– Kubuś, połóż się jeszcze – poganiają Zabłockiego koledzy czekając na boisku z rozpoczęciem treningu.

– Miałem być o czwartej, a jest za dwie, mam czas. Poza tym teraz udzielam wywiadu, mam ważniejsze sprawy niż bieganie z wami – odcina się Zabłocki. Na wszelki wypadek przyspiesza jednak kroku.

Widać, że jest lubiany. Przyszedł do Lechii zimą z Bytomia, ale na Pomorzu zaaklimatyzował się błyskawicznie. Jest ważny m elementem tworzącym doskonałą atmosferę w drużynie, którą wszyscy podkreślają.
Przed chwilą uległ Surmie w siatko-nogę, a już ciągnie Kaczmarka na ping-ponga.

– Jaki wynik? – rzuca siedzący przy kawie Paweł Janas, trener Widzewa, który w tym samym czasie co Legia przebywa na zgrupowaniu w Gutowie.

– Remis, ale pierwszego seta wygrałem do dziesięciu, w drugim wysoko prowadziłem i ostatecznie przerżnąłem do szesnastu – Kuba jest wyraźnie niepocieszony.
– Bo cię Kaka podpuścił na początku. Ale nie martw się Kubuś, przynajmniej w małych punktach jesteś lepszy – Janas jest królem korytarzowego życia. Humor go nie opuszcza, choć wciąż nie wie, czy awansował z Widzewem do ekstraklasy, czy nie. Luz, dowcip, kawka, papierosik, to zupełnie inny człowiek niż wówczas, kiedy był wiecznie zestresowanym selekcjonerem reprezentacji.
Na siedemnastą zaplanowany jest sparing z Wisłą Płock. Autokar nafciarzy właśnie podjechał. Maserzy na trawie rozkładają prowizoryczne łóżko, jeśli komuś trzeba będzie rozgrzać mięśnie. Zawodnicy Wisły spacerują lub kładą się w cieniu.
 
W krzakach, w cieniu siedzą rezerwowi. Słońce jest okropne. Tomasz Kafarski, trener Lechii wysyła czwórkę swoich zawodników do hotelu po ogromny parasol.

Taszczą go więc wraz z betonową podstawę przez ponad 100 metrów, bo czego nie robi się dla coacha. Wynik sparingu mniej istotny, ważniejsze jak zaprezentują się testowani gracze.

Woda w butelkach znika w oszałamiającym tempie. Lechia wygrywa ostatecznie 3:1. Prysznic, kolacja i czas wolny. O 22.00 cisza nocna. Tylko co tu robić do tej pory?

Zbigniew MUCHA

Zdjęcia: Ryszard Rogalski/ICC