28 września minie okrągłe 40 lat od meczu Lechia-Juventus zakończonym wynikiem 2:3 dla Starej Damy. w 1/16 finału Pucharu Zdobywców. O tym spotkaniu porozmawialiśmy z Romanem Józefowiczem, który wystąpił w obu spotkaniach z Juventusem. Ponadto padły wątki o jego karierze piłkarskiej, pracy w roli kierownika Lechii, a obecnie trenera juniorów UKS-u Feyenoord Gdańsk.
Za trzy dni będzie miała miejsce 40. rocznica meczu Lechia – Juventus zakończonym wynikiem 2:3 w 1/16 finału Pucharu Zdobywców Pucharów w sezonie 1983/84. (rozmowa była przeprowadzona w poniedziałek) Na wstępie chciałem się zapytać czy w wolnych chwilach wraca Pan pamięcią do tamtego dwumeczu?
Jak najbardziej. To jest najważniejsze wydarzenie w historii Lechii Gdańsk. Myślę, że o tym dwumeczu wszyscy z tamtej drużyny pamiętają. Jak mogą nie pamiętać, skoro w latach 80. była to najlepsza drużyna na świecie. Wtedy w Juventusie grało sześciu piłkarzy, którzy z reprezentacją Włoch zdobyli Mistrzostwo Świata w 1982 roku, a do tego Zbigniew Boniek, Michel Platini oraz Massimo Bonini, który grał później w reprezentacji San Marino. Natomiast trenerem tego zespołu był Giovanni Trapattoni. W tamtym okresie Juventus był najlepszą drużyną na świecie.
W obu spotkaniach z Juventusem wchodził Pan z ławki rezerwowych: w Turynie zagrał Pan 17 minut, a w Gdańsku wszedł Pan na ostatnie cztery minuty. Chciałbym się spytać o wspomnienia z tego dwumeczu, a także dopytać jak takie spotkania obserwuje się z perspektywy ławki?
Wiadomo, że nawet siedząc na ławce uwierzyłem w to, że wejdę na boisko i przynajmniej parę minut na nim spędzę. Tym bardziej, że przed meczem w Gdańsku miało miejsce nieciekawa historia z Krzyśkiem Górskim, z resztą to jest mniej ważne i nie ma sensu tego wątku rozwijać. Myślę, że każdy chciał zagrać w tym dwumeczu, trener Jastrzębowski wybrał takich zawodników jakich wybrał i tak było. Każdy z nas wierzył, że mecz w Turynie nie zakończy się tak wysoką porażką. Po wyjazdowej porażce 0:7 każdy myślał, że mecz rewanżowy w Gdańsku będzie ciężkim meczem, ale fantastycznie się dla nas ułożył. W 63. minucie prowadziliśmy 2:1 za sprawą Jerzego Kruszczyńskiego, który z jedenastu metrów pokonał Stefano Tacconiego. Gdyby kibice nie krzyczeli na Zbigniew Bońka, to myślę że mecz mógłby się nawet zakończyć naszą wygraną. Niestety Boniek się zdenerwował i mecz zakończył się wynikiem 2:3 (śmiech). Wiadomo, że każdy z nas był po tych spotkaniach zadowolony. Człowiek też się wymienił koszulką, w tym spotkaniu z dwójką grał Nicola Caricola, ale w Juventusie z numerem dwa na koszulce grali Antonio Cabrini albo Claudio Gentile. Zawsze mogę powiedzieć, że wymieniłem się koszulkami z Claudio Gentile.
Mecz Lechii z Juventusem w Gdańsku.
Zanim doszło do pierwszego meczu z Juventusem, to przed nim miała miejsce audiencja u papieża Jana Pawła II. Jakby Pan opisał okoliczności tej audiencji?
Dzień wcześniej przed audiencją w Rzymie, bo tam mieszkaliśmy w hotelu, tego dnia jeżeli się nie mylę, to ks. Dziwisz wtedy spowiadał. Następnego dnia odbyła się audiencja u Papieża. Byliśmy tylko my, czyli zespół Lechii i nie pamiętam dokładnie czy to był chór czy jakiś zespół z Włoch. Na tej audiencji było w sumie z 50 osób. Od Papieża Jana Pawła II otrzymaliśmy różańce i każdy z Papieżem ma piękne zdjęcie. Jak na tamte czasy audiencja u Jana Pawła II dla każdego z nas była niebywałym wydarzeniem.
Natomiast jeżeli chodzi o mecz rewanżowy w Gdańsku 28 września 1983 roku, to o godzinie 13, czyli 2,5 godziny przed rozpoczęciem meczu stadion przy ulicy Traugutta 29 był już pełny (pojemność stadionu wtedy liczyła 30 tys. miejsc), a potem był nadkomplet, bo mecz z Juventusem oglądało ok. 40 tys. kibiców. Wśród nich pojawił się Lech Wałęsa, wtedy przewodniczący NSZZ „Solidarność”. Tak jak Pan wspomniał spotkanie zakończyło się wynikiem 2:3.
Tak, tak, tak. Bilety na mecz z Lechii z Juventusem zostały wyprzedane nie tydzień, a nawet trzy dni przed meczem, nawet koniki kupiły bilety. Idąc od Politechniki Gdańskiej, czyli od stacji Politechnika w kierunku ulicy Traugutta, bilet kosztował wtedy 600 złotych i koniki sprzedawały bilety po 1800 złotych, a że tych biletów było tak dużo, to potem rozdawano je przed kasami za darmo. Nie dość, że na całym stadion wszystkie miejsca były zajęte, to oprócz tego ludzie stali na stojącej trybunie, liczącej wtedy osiem rzędów. Niektórzy, wiedząc że transmisja spotkania jest w telewizji, to woleli obejrzeć spotkanie w domach niż stać na stadionie i nic nie widzieć. Z resztą wszystkie drzewa i wszystkie punkty były zajęte.
Jeżeli chodzi o Lecha Wałęsę, to wiadomo, że w przerwie meczu, gdy wstał Lech Wałęsa cały stadion krzyczał: „Solidarność”. Lech Wałęsa siedział od strony Akademii Medycznej na łuku. Była wrzawa, oczywiście ten moment był najważniejszy dla dziennikarzy oraz reporterów zarówno polskich, jak i włoskich.
W tym samym sezonie, kiedy Lechia zagrała dwumecz z Juventusem Turyn w Pucharze Zdobywców Pucharów, to Lechia Gdańsk awansowała z II ligi do najwyższej klasy rozgrywkowej po raz pierwszy od 21 lat, co ciekawe był to drugi awans z rzędu Biało-Zielonych w ciągu dwóch lat. 15 sierpnia 1984 roku zanotował Pan jedyny występ w ówczesnej I lidze z Bałtykiem Gdynia. Nawiązując do tego meczu zaczepił Pan w taki sposób byłego piłkarza Lechii, a obecnie trenera Chojniczanki Chojnice Krzysztofa Brede. – Heniu, ile masz występów w ekstraklasie? Zero. A widzisz, bo ja jeden!
Od następnego meczu byłem już kierownikiem drużyny, ale miałem ciężką kontuzję kolana i potem to kolano mnie coraz bardziej puchło. Na tę funkcję namówili mnie koledzy z drużyny, ponieważ skończyłem akurat studia na Politechnice Gdańskiej i tak mnie namówili, że zostałem kierownikiem, twierdząc, że nadaję się na tę funkcję. Kierownikiem Lechii Gdańsk byłem przez 5 lat aż do momentu spadku klubu do II ligi w sezonie 1987/88.
W rewanżowym meczu barażu o utrzymanie w I lidze z Olimpią Poznań Pana nie było na ławce, ponieważ był Pan na wakacjach w Bułgarii. Pojawiły się głosy, że gdyby Pan był na ławce, to by Lechia się utrzymała w I lidze.
Powiem szczerze, że już sam mecz w Poznaniu był dziwny, bo strzeliliśmy prawidłową bramkę, ale nie została ona uznana. Kiedyś były takie bramki, że siatka nie tak jak teraz wisiała tak głęboko, tylko na takim pająku. Janusz Kupcewicz uderzył z rzutu wolnego i piłka odbiła się w środku od tego pająka. Oczywiście była kaseta wideo, ale to nie był cały dowód w tej sprawie. Nie dość, że nam tej prawidłowo zdobytej bramki nie uznali, to jeszcze PZPN odprawił nas z kwitkiem, nie zmieniając decyzji. Nigdy nie przypuszczałem, że będziemy grać w tych barażach i już wcześniej zamówiłem sobie wspomniane wczasy w Bułgarii i pojechałem. Jak się później okazało, Lechia grała rewanżowe spotkanie barażu o utrzymanie z Olimpią Poznań, a ja byłem poza Polską. Może gdybym został, to Lechia by się utrzymała albo by spadła, chociaż pomimo porażki w dwumeczu 2:3 bardzo dobry mecz był wtedy. No i co mogę powiedzieć, spadliśmy. Natomiast ja za karę zostałem przesunięty do grup młodzieżowych i zostałem wtedy kierownikiem u „Boba” Kaczmarka, który trenował młodych chłopaków m.in. Sławomira Wojciechowskiego, Mariusza Pawlaka, swojego syna Marcina, Sławomira Matuka czy Rafała Kaczmarczyka. To były dzieci „Boba” Kaczmarek.
Sezon wcześniej Lechia Gdańsk także grała w barażach i pokonała w nich Ruch Chorzów. Przed jednym z tych spotkań do Pana podszedł ówczesny kierownik Niebieskich śp. Bem i powiedział: młody, nigdy nie spadliśmy i nie spadniemy. Ostatecznie to Ruch spadł i to był ich pierwszy spadek w historii.
Tak jak Pan wspomniał wtedy Ruch Chorzów spadł po raz pierwszy w historii z najwyższej klasy rozgrywkowej. Przed samym spotkaniem w Gdańsku ówczesny kierownik Ruchu mi powiedział, że my nigdy nie spadliśmy i nie spadniemy, a ja mu odpowiedziałem „zobaczymy”. No i udało się utrzymać w I lidze, chociaż przegrywaliśmy u siebie 0:1 po bramce Krystiana Szustera, ale potem na 1:1 wyrównał Ryszard Przygodzki, a druga bramka dla nas padła po pięknej akcji Zdziśka Puszkarza do Mirka Pękali, który pokonał bramkarza Ruchu strzałem z woleja. Wygraliśmy i zostaliśmy w I lidze, według dzisiejszej nomenklatury w Ekstraklasie. Uważam, że obok dwumeczu z Juventusem Turyn dwumecz z Ruchem Chorzów był dla mnie moim najważniejszym momentem w Lechii. Ograliśmy ten Ruch, który był tak pewny siebie, gdzie wszyscy mówią, że Janusz Jojko wrzucił piłkę do własnej bramki w czasie meczu, że ten mecz był ustawiony, ale gwarantuję nic z tych rzeczy nie miało miejsca i to był przypadek, że Janusz Jojko wrzucił piłkę do bramki.
Kluczowe postacie Lechii w barażowym meczu z Ruchem Chorzów w Gdańsku: Zdzisław Puszkarz i Mirosław Pękala. Dzięki nim Biało-Zieloni wygrali 2:1.
Cofnę się teraz do Pana kariery piłkarskiej, bo zanim doszło do takich momentów jak zdobycie Pucharu Polski, dwumecz z Juventusem Turyn oraz awans do I ligi, to trochę czasu musiało minąć. Co prawda zaczynał Pan swoją przygodę w juniorach Lechii Gdańsk, ale nie trwała ona długo, bo odszedł Pan do juniorów Ogniwa Sopot. Po grze w Ogniwie kolejnymi klubami były Gedania Gdańsk, w końcu Lechia, a potem w Unii Tczew…
W Wiśle Tczew.
…to przepraszam w Wiśle Tczew i ponownie powrót do Lechii Gdańsk. Można powiedzieć, że przebył Pan krętą drogę.
Powiem tak, to była kręta droga. Co prawda jestem wychowankiem Lechii, ale najważniejszym momentem w mojej karierze było trafienie do Gedanii z Ogniwa Sopot jako młody chłopak. W Gedanii grałem cały jeden sezon, stamtąd mnie wypatrzono i przeszedłem, a właściwie wróciłem do Lechii. W Lechii występowali tacy zawodnicy jak Zdzisław Puszkarz, Andrzej Głownia, Janusz Studzizba, Jan Erlich, Józef Gładysz, Lech Kulwicki czy Krzysztof Gawara. Naprawdę to była ekipa. Pierwsze pół roku miałem niezłe, niestety potem przytrafiła mi się kontuzja, która była naprawdę ciężka, ponieważ przeszedłem pięć operacji, to była operacja łękotki. Zaproponowano mi półroczne wypożyczenie w Wiśle Tczew i skorzystałem z tej oferty. W rundzie wiosennej sezonu 1981/82 w Wiśle odżyłem i grało mi się bardzo dobrze. Ponadto w klubie miałem bardzo dobre warunki finansowe i w Tczewie mi się wszystko układało. W tym samym czasie Lechia spadła do III ligi i nie za bardzo chciałem wracać do Gdańska, ale musiałem wrócić, bo do Tczewa byłem tylko wypożyczony. Pomimo tego powrót do Lechii wyszedł mi na dobre, ponieważ Lechia awansowała z III do II ligi, zdobyła Puchar Polski w tym samym sezonie oraz zagrała dwumecz z Juventusem w Pucharze Zdobywców Pucharów. Zawsze mówię, że jakby mi ktoś powiedział, że ja coś takiego przeżyję, to bym odpowiedział, że skaczę z dziesiątego piętra na główkę.
Padł wątek zdobycia Pucharu Polski przez Lechię Gdańsk w 1983 roku. Przypomnę, że w wielkim finale w Piotrkowie Trybunalskim Lechia pokonała Piasta Gliwice 2:1. Jak według Pana wyglądała droga do zdobycia Pucharu?
Zacznę od tego, że najważniejsza była atmosfera w szatni i był zespół. Jak szliśmy na piwo, to wszyscy, a nie tam każdy oddzielnie. Druga sprawa mieliśmy w drużynie wielu młodych chłopaków, ale było pomiędzy nimi a starszyzną zrozumienie. Jeden by za drugim by wskoczył w ogień, ale mówiąc szczerze byliśmy wszyscy z Gdańska bądź z całego regionu i to też było ważne, może jeden lub dwóch zawodników było z zewnątrz. Jeżeli chodzi o III ligę, to większość była z Gdańska lub z regionu i stanowiliśmy zgrany kolektyw. Widzieliśmy tych kibiców, którzy przychodzili regularnie na nasze mecz i żywiołowo nas dopingowali. Był taki okres, że gdyńskie kluby Arka i Bałtyk grały wyżej. Arka, podobnie jak my w sezonie 1981/82 zaliczyła spadek, tyle że z I do II ligi, natomiast Bałtyk występował wtedy w najwyższej klasie rozgrywkowej. Także przeczuwaliśmy, że coś zacznie się dziać.
Bardzo ważne były zwycięstwa w Pucharze Polski, bo początek III ligi w naszym wykonaniu nie należał do udanych. Z każdym meczem graliśmy coraz lepiej, jak wygrywaliśmy spotkania w pucharze kraju, zwłaszcza po wygranej z Widzewem Łódź, to myśleliśmy skoro wygraliśmy z Widzewem, to czemu mamy przegrać z Wełną Rogoźno czy Gwardią Koszalin, oczywiście z całym szacunkiem dla obu zespołów. Myślę, że te puchary trochę nas nauczyły. W niektórych meczach przegrywaliśmy, wyrównywaliśmy i wygrywaliśmy, to też było ważne. Coraz więcej ludzi przychodziło na nasze mecze w Pucharze Polski. Zaczęło się od meczu z Olimpią Elbląg, na który przyszło 500 osób, z Widzewem Łódź było 5 tys. kibiców, a na mecz z Ruchem Chorzów na stadionie przy ulicy Traugutta pojawiło się 15 tys. kibiców.
Po którym ze spotkań w Pucharze Polski w sezonie 1982/83 według Pana pojawiła się szansa na zdobycie tego trofeum?
Według mnie najważniejszy mecz był z Widzewem Łódź, w którym udało mi się strzelić bramkę, pokonując tym samym Józefa Młynarczyka. Wydaję mi się, że najważniejszy, ponieważ Widzew w tym samym sezonie był mistrzem Polski oraz wyeliminował Liverpool w ćwierćfinale Pucharu Europy (dzisiejsza Liga Mistrzów) i dotarł do półfinału tych rozgrywek, gdzie przegrał z naszym późniejszym przeciwnikiem Juventusem. W Widzewie występowali świetni zawodnicy m.in. wspomniany wcześniej Józef Młynarczyk, Andrzej Grębosz, Piotr Romke, Włodzimierz Smolarek, Krzysztof Surlit, Mirosław Tłokiński czy Wiesław Wraga i wszyscy wymienieni przeze mnie zagrali w Gdańsku. Gdy pokonaliśmy mistrza Polski, to w tym momencie uwierzyliśmy w zdobycie pucharu. Ważnym meczem było także w Starogardzie Gdańskim, gdzie podejmowaliśmy Zagłębie Sosnowiec w ćwierćfinale Pucharu Polski. Czuliśmy się trochę, jakbyśmy grali na wyjeździe, ale udało się wygrać tamto spotkanie. Już nie pamiętam zawodnika Zagłębia, który też przed pierwszym gwizdkiem był pewny siebie i wypalił: „Ah, wasza przygoda się skończyła”, ale dzięki pięknej bramce Marka Kowalczyka minimalnie wygraliśmy i awansowaliśmy do półfinału, w którym mieliśmy zmierzyć się z Ruchem Chorzów. Z Ruchem spotkanie było także ważne, ale nie powinno się zapomnieć meczu ze Śląskiem Wrocław. Wrocławianie przyjechali do Gdańska wtedy jako lider I ligi, a osiem dni wcześniej grali z Bałtykiem Gdynia na wyjeździe w lidze i przegrali 0:1. Ulegli także w Gdańsku 0:3, a wszystkie gole zdobyliśmy w dogrywce. Bramki zdobywali Bolesław Błaszczyk, Paweł Król zdobył samobójczą oraz śp. Andrzej Salach. Co ciekawe Bolek potem żałował, że zimą 1983 roku przeszedł do Bałtyku Gdynia, grającego wtedy w najwyższej klasie rozgrywkowej zamiast zostać w Gdańsku i przeżyć niesamowity dwumecz z Juventusem.
Zbliżamy się do końca rozmowy, ponieważ za pół godziny będzie Pan jechał na trening UKS-u Feyenoord Gdańsk (rozmowa została przeprowadzona wczoraj o godz. 17:30), gdzie Pan trenuje dzieci. Wcześniej przez kilka lat pełnił Pan rolę kierownika Lechii, potem pracował Pan głównie w grupach młodzieżowych, od 2021 roku trenuje Pan UKS Feyenoord Gdańsk. Na koniec spytam jak wygląda pańskim okiem praca w tej szkółce?
Patrzę na tych chłopaków i chcę im przekazać jak najwięcej tego mojego doświadczenia z kariery piłkarskiej. Trochę ciężko jest to wszystko, niestety mój wiek nie pozwala mi na pokazywanie wszystkich rzeczy. Jak widzę dobrego chłopaka, to ciągnę go, żeby jak najwięcej grał, grał, grał i jeszcze raz grał. Już jednego oddałem do Lechii i myślę, że coś z niego będzie. Nazywa się Kacper Michta i zapamiętajcie to nazwisko. Zawsze, gdy widzę chłopaka z umiejętnościami, to oddaję go do Lechii, ponieważ mam sentyment do tego klubu.
źródło: własne